Strzemieńczyk, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
milczący, silniejszej woli, charakteru może będzie energiczniejszego, niż brat, ale serca dobroć i hojność pańską ma tęż samą.
Z nich dwu – dodał Grzegorz – nie potrzebując taić się ze swem zdaniem, bohaterstwa pewnie okaże więcej starszy, lecz młodszy królować będzie dzielniej, i jeśli z młodzieńczych początków wnosić się godzi, przez cudze oczy patrzeć nie zechce, ani nad sobą ścierpi przewagi panów i rady!!
Biedrzyk głową pokręcał, słuchając.
– U nas – mówił mistrz dalej, – gdzie panowie nawykli mieć wielki udział w rządzie, bo Jagiełło przez czas długi zupełnie na nich się zdawał, gdy i teraz nie król, ale panowie ci wszystko czynią co chcą, i władzę całą mają w rękach, u nas młodszemu by było trudniej, gdy z rycerskim panem, Władysławem zgodzą się radzcy, bo byle mu wojować dozwolili, o resztę u nich pytać nie będzie.
Czech słuchał z wielkiem zajęciem.
– Zresztą, – dokończył Grzegorz – wyrokować dziś o ich przyszłości się nie godzi… Czas ludzi zmienia.
– My wam zazdrościm – przerwał Biedrzyk – bo w Polsce panujący bez rady nie stanowi nic, a to my też u siebie mieć chcemy, Albrecht nam nie na rękę, bo ani mieszkać w Pradze nie może, ani sam rządzić, a biada krajowi, który zaocznie, wielkorządzcy sprawiają!!
Jeżeli do tego przyjdziemy, abyśmy sobie pana po myśli naszej wybrali, zastrzeżemy się, aby królował sam, i swobody nasze poręczył…
Do tego dążymy… Gdybyśmy z Polską się połączyć mogli, oparlibyśmy się Niemcom i Węgrom, i bylibyśmy panami w domu, a dla Polski też urosłaby z nas siła niemała.
– Ale wprzódy potrzeba – odezwał się Grzegorz – abyście wy sami z różnych obozów, na które podzieleni jesteście, do jednego się zeszli, aby ten, kogo na tron weźmiecie, nie potrzebował bić się z Albrechtem naprzód, a potem z własnemi poddanemi.
Westchnął Biedrzyk…
– Byleśmy obcych się pozbyli, w domu między bracią ład się zrobi. Jednej matki dziatki, nie będą z sobą walczyli, ręce sobie podadzą…
Zygmunt nam narzucił zięcia i córkę, choć do tego prawa nie miał…
– Przecieżeście przyjęli go i ukoronowali – zakończył Grzegorz.
Życzemy wam najlepiej, ale wierzcie mi, nie narody sobą i losami swemi, ale Bóg włada niemi…
Przyszłość on wie jeden.
II
Gdy się to działo w kółku otaczającym królowę, po za niem nikt jeszcze nie przeczuwał tego, co się w Czechach przygotowywało.
Zbigniew biskup, zajęty uśmierzeniem niepokojów, jakie mu hussyci polscy wznawiali ciągle, głównie na niego czyhając, zasadzając się i usiłując go pozbyć, jako wroga swojego, nie miał czasu wnikać zblizka w czynności królowej Sonki.
Obóz hussycki niewielki, ale ruchawy, dążył do tego, aby się wyzwolić w Polsce, jak w Czechach przykład dano, z pod zwierzchnictwa Rzymu i duchowieństwa przewagi. Oleśnicki widział dobrze następstwa, które to za sobą ciągnęło. Najpierwszem była anarchja, która w kraju otoczonym nieprzyjaciółmi, zgubę niosła.
Wszyscy nieprzyjaciele Polski, a naprzód Krzyżacy, cieszyliby się byli mocno, gdyby silny rząd, który nawet czasu małoletności czuć się dawał, walką wewnętrzną się rozchwiał.
Całą więc usilność swą skierować musiał na utrzymanie wewnętrznego pokoju, i zniszczenie w samych zawiązkach hussytyzmu, który mógł Polskę podkopać, ów biskup Zbyszek, będący dotąd jedynym Polski władzcą, choć na pozór dzielił tę władzę z innemi.
Z jednej z wycieczek swych powracając do Krakowa, zaledwie we dworcu swym wysiadłszy wprzódy nim się z kimkolwiek mógł widzieć i rozmówić, znalazł oczekującego nań Grzegorza z Sanoka.
Królowa wiedząc już o przybyciu biskupa, wysłała go, aby mu się od niej pokłonił i na zamek go wezwał. Być może też, że poleciła przygotować go do wcale niespodzianej nowiny.
Wiadomość urzędowa nadeszła z Pragi, że Czechy, wedle przyrzeczenia, wybrały Kaźmirza królem swoim.
Zobaczywszy mistrza, Oleśnicki, który zawsze go raczej jako uczonego, niż do innych spraw powołanego człowieka, uważał, powitał po łacinie.
– O! szczęśliwy człowiecze! Ty sobie tu Bukoliki, Enejdą i Plauta czytasz, a w nich się lubujesz, gdy my pod ciężarem i w jarzmie chodzić musimy. Cóż królowa?
– Pozdrowić was kazała, i powitać, z tem przychodzę – odezwał Grzegorz – patrząc biskupowi w oczy… Radaby miłość waszą oglądać, bo ma też i nowinę pono, którąby się rada podzielić!
– Nowinę! – przerwał niespokojnie biskup… – Zaprawdę, lękam się nowin, bośmy ich syci…
– Ta złą się być nie zdaje, chociaż ja o tem sądzić nie umiem – odparł Grzegorz.
– Mówcież mi ją, jeśliście jej świadom – zawołał biskup zaniepokojony.
– Z Pragi wieść przyniesiono pewną, że Czesi tam zebrani, którzy Albrechta nad sobą nie chcą, królewicza naszego Kaźmirza obrali królem sobie, i poselstwo o tem oznajmujące, wyprawić wprędce mają.
Pierwsze wrażenie nowiny tej, którą Grzegorz nazwał dobrą, na biskupie uczyniło wrażenie wielkiego niepokoju, niemal trwogi…
Zwolna załamał ręce i usta mu się dziwnie wypaczyły.
– O! – zawołał – ta niewieścia a macierzyńska niecierpliwość, co dobrze życząc dzieciom, może im gotować męczeństwo! To sprawa królowej! Nie wątpię!!
I jakby nie zważał na to, że z poufnym królowej sługą mówił – dodał z goryczą.
– Nie może spocząć, nie chce czekać nasza pani… a gotuje nam i dzieciom troski i brzemiona nad siły… tak samo szalone owo małżeństwo z Barbarą dla niedorosłego chłopięcia układała, któremu Bóg łaskaw przeszkodził, teraz nam wojnę sprowadzi dla korony, której Kaźmirz nie posiądzie…
Co tu począć z tą jej macierzyńską troskliwością!!
Grzegorz milczał.
– Czechy! Czechy! – mówił dalej biskup – zaraza! hussytyzm! herezya! Już mamy zadatki tej choroby w kraju, nad którąbym morowe wolał powietrze!! Czechy!!
Zmarszczył się biskup…
– Mówią – odezwał się Grzegorz – iż znaczna większość narodu jest za królewiczem naszym…
– Ale my w domu mamy do zdobycia przedewszystkiem pokój i siłę, cóż dopiero za granice iść po zdobycze?… Za plecami się nam namnoży Spytków, Dersławów i Zbąskich…
Spojrzał bystro na Grzegorza.
– I wy, co pokój cenić umiecie, wy co wiecie, ile on wart dla podźwignienia narodu, oświecenia go, zbogacenia, wy mówicie, że to nie jest zła wiadomość??
– Mówiłem, że o tem sądu wydawać nie chcę – przerwał Grzegorz – królowa się cieszy…
– Niewiastą jest – westchnął biskup… – Widzi tylko blask koron, a ich ciężaru nie czuje… Dziecku na skronie ten rozpalony obręcz!… Załamał ręce…
Weszli razem do dworu biskupiego, i po chwili Zbyszek się uspokoił.
– Idę z wami na zamek – rzekł do Grzegorza – pozwólcie mi tylko na krótką uklęknąć modlitwę i wezwać Ducha świętego…
Znikł biskup, a Grzegorz