Hrabina Cosel. Józef Ignacy Kraszewski
to jéj było czytanie najulubieńsze, zwłaszcza Apokalipsa i listy Ś-go Pawła… Toż myślała a rozmyślała nad niemi, często płacząc nawet.
Było już późno w noc i druga świeca jarząca dopalała się w jéj pokoju, gdy tętent się dał słyszéć za domem, a potém jakby kto bramą żelazną targał i psy ujadać zaczęły tak straszliwie, iż nieulęknionego ducha pani, poczuła się strwożoną. Rzadkie były już wówczas napaści na dwory, zwłaszcza pod stolicą, ale się przecie trafiały. Rozpuszczone żołdactwo, połapani gwałtem żołnierze, którzy późniéj zbiegali i po górach się kryli tułając, dopuszczali się czasem gwałtów, choć je szyją późniéj płacić im przyszło, gdy na nich obławy zwołano.
Poczęła więc dzwonić Anna i cały dwór się pobudził, ale mimo to, brama nie przestała dźwięczéć ani psy ujadać… Poszli tedy ludzie z bronią w dziedziniec i dopiéro zobaczyli że tam się ze dworu królewskiego posłaniec miotał a krzyczał i tuż za nim sześciokonny powóz stał z lokajami i służbą. Psy wzięto na łańcuchy, wrota otwarto, posłaniec list oddał…
Gdy go jéj przyniesiono wśród nocy, sądziła zrazu Anna, iż cóś złego stać się musiało… pobladła nieco… poznawszy jednak rękę męża, choć zmienioną na liście, uspokoiła się. Przyszedł jéj tylko na myśl los kanclerza Beichlinga, który nagle ze szczytu łaski poszedł jednéj nocy do Koenigsteinu i zabrano mu wszystko co miał. Sam Hoym nieraz pocichu spowiadał się jéj z tego, iż królowi nie wierzy i nie będzie się nigdy czuł bezpiecznym, dopóki majątku i głowy zagranicę nie wyniesie.
Dowiedzioną to było rzeczą, iż król gdy najczulszym się okazywał, najwięcéj się go obawiać było potrzeba, uśpić bowiem pragnął, nim ofiarę swą strącił ze szczytu i lubował się patrząc na tragiczną fortuny zmianę. Myślała więc Anna, ażali los kanclerza nie spotkał jéj męża, którego kraj cały nienawidził za wprowadzenie akcyzy, i nieprzyjaciele nań szczuli ze wszech stron.
Zdziwiła się niezmiernie postrzegłszy na bilecie męża, ręką acz widocznie zmienioną i pośpieszną kreślonym, rozkaz, aby natychmiast przybyła… posłanym po nią powozem. Ani się było podobna opierać dla oczu ludzkich… a i ciekawość téż wiodła… Kazała więc sługom czynić natychmiast przygotowania do podróży… i nie upłynęła godzina, gdy już w powozie siedziała i wrota cichego dworu w Laubegast na zawsze się za nią zamknęły…
Myśli dziwne w drodze ją opanowały… Czuła się przejętą jakimś strachem i smutną tak, że się jéj na łzy zbierało. Nie wiedziała co jéj groziło i czy jéj co zagrażało, trwożyła się wszakże. O powrocie króla i dworu po kilkoletniéj niebytności, wiedziano wszędzie. Z niemi razem powracały do Drezna intrygi, podstępy, wyścigi o łaski i znaczenie, w których się różnemi środkami posługiwano. Działy się tam rzeczy napozór lekkie i wesołe, a w istocie tragiczne…
W chwili gdy ofiary z jękiem padały w lochy i ciemne przepaści, balowa muzyka przygrywała weselu tych co zwyciężyli… Nieraz z dala patrzała Anna na siną górę Koenigsteinu, pełną tajemnic i ofiar…
Noc była ciemna bardzo, lecz powóz poprzedzały pochodnie dworskie i konie pędziły… ani opatrzono się jak stanęła kareta na bruku u domu przy Pirnajskiéj ulicy. To téż choć ministra oczekiwano, ludzie się pospali i nierychło się ich było można dobudzić. W domu tym w którym Hoym zajmował pierwsze piętro, pokojów nawet swoich Anna nie miała. Były tylko dla przyjęcia klientów naznaczone i sypialnia pańska, która wstręt wzbudzała w Annie… Zresztą kancelarye i całe izby papierów… Gabinet ministra przytykał do ogromnéj sali, ozdobnéj wprawdzie, ale ciemnéj, ponuréj i smutnéj. Nie zastawszy męża w domu, tém więcéj się zdziwiła hrabina Anna; ale słudzy ją upewnili iż to była noc królewska, i że przy téj zabawie zwykle przeciągał się pobyt na zamku do dnia białego i dłużéj. Zmuszona szukać przytułku i odpoczynku, hrabina musiała dziś poraz pierwszy w tym domu męża, w którym nigdy prawie nie bywała, znaléźć sobie jakiś kątek. Obrała gabinet z drugiéj strony kancelaryi ministra położony, oddzielony od innych pokojów i tu sobie prawdziwe łóżeczko obozowe usłać kazawszy, zaryglowawszy się ze sługą, próbowała usnąć nieco. Ale sen nie spłynął na powieki znużone, drzémała tylko chorobliwie, budząc się i zrywając za najmniejszym szelestem…
Dzień już był biały, gdy usnąwszy głęboko na chwilę, przebudziła się słysząc w gabinecie otwierające się drzwi i stąpanie. Sądziła zrazu iż to był chód męża i w cichości co najprędzéj poczęła się z pomocą sługi ubierać…
Ubiór to był poranny, zaniedbany, który jéj jeszcze wdzięku dodawał. Znużenie podróżą, niepokój, gorączka podniosły królewski wdzięk i blask urody zachwycającéj. Z niecierpliwością odryglowała drzwi które ją dzieliły od gabinetu, otwarła je, i stanęła w progu.
Naprzeciw niéj zamiast męża stał człowiek zupełnie jéj nieznajomy, którego postawa i twarz wielkie na niéj uczyniły wrażenie.
Był to mężczyzna w czarnéj, długiéj sukni protestanckiego duchownego, nie młody, z głową wypełzłą i błyszczącą, około któréj nieco siwych włosów rozwianych jakby aureolę wiązało. Zżółkła skóra przylegała do kości jego czoła, tak iż żyły rysowały się wszędzie wypukło… Siwe oczy głęboko wpadłe, usta uśmiechnięte goryczą, spokojna pogarda świata, pogoda i powaga przytém, nadawały téj twarzy ani pięknéj zresztą, ani znaczącéj, coś tak wybitnego i zatrzymującego oczy zdumione, iż mimowoli oderwać ich od niéj nie było można.
Patrzała nań Anna, ale i on jakby zjawiskiem téj kobiety przerażony, stał nieruchomy z wlepionemi w nią oczyma, w których mimowolne malowało się uwielbienie dla cudownego boskiego tworu, podobnego aniołom…
Stał i usta mu drżały i ręce się podniosły zdumieniem napół, napół jakimś ruchem niezrozumiałym, który i odpychać mógł i błogosławić…
Dwie te istoty zupełnie sobie nieznane… badały się tak chwilę oczyma… Duchowny cofał się zwolna… Anna oglądała się szukając oczyma męża… Już miała nazad wstąpić za próg gabinetu, gdy duchowny spojrzawszy na nią wzrokiem litości pełnym, zapytał…
– Kto ty jesteś?
III
– Jabym tu prędzéj was mogła spytać, kto wy jesteście i co tu w domu moim robicie?
– W domu waszym? – powtórzył zdumiony duchowny – jakto? więc żoną jesteście pana ministra?
Anna głową dumnie dała znak potwierdzający. Duchowny spojrzał na nią wzrokiem pełnym najwyrazistszéj litości, patrzał długo i dwie łzy zakręciły mu się pod zmarszczonemi powieki, złożył ręce jakby z rozpaczy i zwątpienia.
Anna poglądała nań z ciekawością. Niepozorna ta postać zszarzana, zmęczona, życiem złamana, zdawała się odżywiać, wyszlachetniać, uczuciem jakiémś wielkiém wyrastać: stała się poważną i majestatyczną. Dumna pani czuła się przy niéj onieśmieloną, małą, zdziecinniałą, niemal pokorną. Milczący starzec promieniał jakiémś natchnieniem wewnętrzném. Nagle, oprzytomniał, obejrzał się strwożony i krok postąpił naprzód…
– Dlaczegóż ty, którą Wszechmogący stworzył dla chwały swéj, jako piękne cnoty naczynie, ty pełna blasku istoto, podobna aniołom, nie otrząśniesz pyłu z nóg twych skalanych dotknięciem nieczystego Babilonu i nie uciekniesz rozdarłszy szaty białe, z tego ogniska zepsucia i rozpusty? – zawołał jakby nagle rozogniony miłosierdziem. Dlaczego ty tu w tym ogniu trwasz? kto cię weń wrzucił? kto był tym niegodziwym co tak piękne dziecię Boże cisnął w ten świat plugawy?? Czemu nie uciekasz? dlaczego