Bezsenność. Monika Siuda

Bezsenność - Monika Siuda


Скачать книгу
wyszła z gabinetu Kuraka. Wiedziała, że spotkanie potrwa dokładnie godzinę. Lidia nie zdążyła wsiąść do samochodu, zaparkowanego przed gabinetem Waldemara, kiedy w jej torebce już rozdzwonił się telefon.

      – Musisz to wiedzieć teraz, czy może wytrzymasz i dasz mi czas na powrót do domu?

      – Wolałabym teraz.

      – Jakoś mnie to nie dziwi – westchnęła Lidia, zajmując miejsce za kierownicą samochodu.

      – A ty byś nie była ciekawa?

      – Na pewno, ale też bez wątpienia dałabym ci czas na bezpieczny powrót do domu.

      – Możesz prowadzić i rozmawiać przez zestaw głośnomówiący – poradziła Iga z powagą.

      – Widzę, że nie mam co liczyć, że zadzwonisz później.

      – Żebyś wiedziała – roześmiała się Iga.

      – Co chcesz wiedzieć?

      – Wszystko. Chyba nie spodziewasz się niczego innego.

      – Rozmawialiśmy o tym, czym się zajmuję, skąd i z jakiej rodziny pochodzę, co lubię. W sumie to więcej wypytywał o moje problemy wczoraj niż dzisiaj.

      – To normalne.

      – Skąd wiesz?

      – Przecież znam go od jakiegoś czasu. Kilka razy zdołałam pogadać z innymi jego pacjentami, z którymi miałam okazję minąć się w poczekalni.

      – Rozumiem.

      – Wyznaczył ci koleją wizytę?

      – Powiedział, żebym przyszła w poniedziałek i prosił, bym zadzwoniła, jeśli się nie zdecyduję.

      – Liczę na to, że nie okażesz się głupiutka.

      – Jeszcze nie wiem, jaką decyzję podejmę. Mam na to kilka dni.

      – Uważam, że już popełniasz błąd.

      – Niby jaki?

      – Od razu powinnaś wiedzieć co robić.

      – To zbyt poważna sprawa, żeby działać pochopnie.

      – Zgodzę się z tobą tylko w połowie. Masz rację twierdząc, że to poważna sprawa. To fakt niezaprzeczalny. Ale czy nie uważasz, że właśnie dlatego powinnaś od razu zdecydować się na spotkanie z Kurakiem. Nie znam nikogo innego, kto mógłby pomóc ci w poradzeniu sobie z bezsennością.

      – Ona wcale nie…

      – Myślę, że ten temat już poruszałyśmy.

      – Poruszałyśmy.

      – Zrób coś dla mnie. Jeśli nadal nie jesteś pewna co robić, to przemyśl wszystko bardzo dokładnie jeszcze raz, ale postaraj się też być przed sobą naprawdę szczera.

      – Obiecuję.

      – Dobrej nocy – pożegnała się Iga.

      – Dobrej nocy – odpowiedziała Lidia.

      U osób cierpiących na bezsenność, te słowa nabierały innego, niezwykle szczególnego znaczenia.

      ROZDZIAŁ 6

      Wojtek wyszedł z mieszkania. W drodze do pracy chciał kupić coś do jedzenia. Zaszedł do niewielkiego sklepu, w którym zwykle robił drobne zakupy, po czym ruszył w stronę przystanku autobusowego. Idąc chodnikiem, obejrzał się za siebie, w obawie, że uciekł mu autobus. Nie zauważył, by jakiś odjeżdżał, więc mógł odetchnąć z ulgą. Zdąży na czas.

      Pracował jako nocny stróż w składzie złomu. Praca odpowiadała mu jak mało która. Nigdy nie udawało mu się przespać porządnie nocy, więc już parę lat temu podjął decyzję, że jeśli będzie poszukiwał nowej posady, to tylko takiej, gdzie będzie miał możliwość pracować na nocnych zmianach.

      – Cześć – przywitał się Wojtek, wchodząc do niewielkiego budynku, który za dnia służył między innymi za biuro i miejsce, gdzie pracownicy mogli jeść śniadanie.

      – Cześć – odpowiedział Jan, zakładając na siebie kurtkę.

      – Jakieś wieści od szefa? – Z kolei Wojtek zaczął się rozbierać.

      – Żadnych. Zostawił tylko twoją tygodniówkę. – Jan podał Wojtkowi kopertę.

      – Dzięki. – Dałeś jeść Reksowi?

      – Dziś nie. Zrób to, jeśli możesz.

      – Jasne. – Wojtek lubił psa stróżującego na złomowisku. Jego towarzystwo nieraz dodawało mu otuchy podczas nocnych obchodów terenu, którego pilnował.

      Wojtek został sam. Poszedł do niewielkiego pomieszczenia, które stanowiło jego miejsce pracy i wyłączył mały telewizor, po czym od razu włączył radio. Nastawił wodę na herbatę i przysiadł przy elektrycznym kaloryferze, aby się odrobinę ogrzać. Nie spędził jednak przy nim zbyt dużo czasu. Wstał, zarzucił na siebie kurtkę, po czym wyszedł odwiedzić Reksa. Pies, jak zwykle, przywitał go radośnie. Spędził z nim kilka minut i wrócił do budynku, przypominając sobie, że przecież grzeje się woda. Zrobił sobie herbatę i znowu poszedł do Reksa, aby uzupełnić jego miski.

      Tym razem nie wrócił od razu do ciepłego pomieszczenia, ale wziął latarkę i poszedł na obchód placu, który miał pod swoją opieką. To wieczorne obejście złomowiska nie stanowiło jedynego celu jego wyjścia ze stróżówki. Wojtek podszedł do prowizorycznej szopy, w której trzymano narzędzia. Nie wszedł jednak do środka, ale przykucnął obok niewielkiej sterty kamieni, po czym zaczął ją rozbierać. Czynność nie zajęła mu dużo czasu. Kamieni składających się na ten mały kopczyk było rzeczywiście niewiele. Wreszcie oczom Wojtka ukazało się wieko blaszanej skrzynki. Otworzył ją, nie wyciągając jej z ziemi. Była płytka. Mieściła się w niej jedynie tekturowa teczka. Wyjął ją i włożył za pasek spodni, po czym dokładnie obciągnął kurtkę.

      Wrócił do stróżówki i przysiadł przy stoliku stojącym przy oknie, zapalając niewielką stojącą lampkę, dającą w sam raz tyle światła, ile potrzebował do czytania. Otworzył dość grubą teczkę, która jeszcze parę minut temu leżała schowana w ziemi i pogrążył się w lekturze. Zanim wybrał się na kolejne rutynowe obejście terenu, którego strzegł przed intruzami, stół, przy którym siedział, był już zupełnie pokryty wycinkami z gazet i dokumentami. Te ostatnie nie leżały jednak w nieładzie, jak prasowe wycinki, ale były starannie poukładane.

      Wojtek wiedział, że tak naprawdę nie musiał wychodzić teraz na zewnątrz. Gdyby w jego otoczeniu coś się działo, Reks na pewno by go ostrzegł. Pies nie wydał jednak z siebie najcichszego nawet dźwięku – to znak, że nikt nie zbliżył się do ogrodzenia okalającego teren składu.

      Szedł, oświetlając sobie drogę latarką i przeklinając w duchu klimat, w jakim przyszło mu się urodzić i żyć. Choć nie był szczególnie wrażliwy na zimno, daleko mu było do stwierdzenia, że ta noc należy do przyjemnych. Już nie można było powiedzieć, że jesień zbliża się wielkimi krokami. Ona już po prostu nastała. Wilgotny wiatr przeszywał kości i spowodował, że Wojtek przyspieszył kroku, choć zrobił to zupełnie nieświadomie. Pozostała mu mniej więcej połowa terenu do obejścia, kiedy przytruchtał do niego Reks. Towarzyszył mu, dopóki Wojtek nie stanął przy drzwiach prowadzących do stróżówki, za co został nagrodzony sporym kawałkiem kiełbasy.

      Rozebrał się i zanim ponownie usiadł przy stole, aby wrócić do przerwanej lektury, zrobił sobie kolejny kubek herbaty.

      Czytał z zapartym tchem, czując, że jest naprawdę blisko znalezienia odpowiedzi na pytanie, które nurtowało go już tak długo. Odkąd zaczął poszukiwania,


Скачать книгу