Zła wola. Jorn Lier Horst

Zła wola - Jorn Lier Horst


Скачать книгу
nie nadają się do chodzenia po lesie – zaprotestował Claes. – Niepotrzebnie narażamy mojego klienta na niebezpieczeństwo. Przecież współpracuje z policją.

      – I to jest część tej współpracy – skomentował Gram i sprawdził, czy kajdanki na rękach nie obluzowały się. – Idziemy dalej.

      Ruszyli przed siebie. Kerr nadal narzucał tempo. Pod ich stopami chrzęściły zeszłoroczne liście. Line przełożyła kamerę do drugiej ręki i niosła ją na wysokości biodra. Kamera nie ważyła więcej niż kilka kilogramów, a mimo to ciężko jej było trzymać ją przez cały czas w górze.

      Ścieżka poszerzyła się i skręciła lekko na północ. Las zmienił charakter. Gęste drzewa liściaste ustąpiły miejsca większym drzewom o krzywych, chropowatych pniach i powykręcanych gałęziach.

      Kerr spojrzał za siebie. Line słyszała jego oddech w słuchawkach. Krótki i przerywany.

      Kiedy znowu się odwrócił, stracił równowagę. Policjant idący najbliżej próbował go złapać, ale Kerr i tak upadł.

      Line zrobiła zbliżenie. Kiedy go podnieśli, miał małą krwawiącą ranę na policzku.

      – Zadrapałeś się – powiedział do niego Thancke. – Mamy coś z tym zrobić czy idziemy dalej?

      Claes Thancke znowu zaprotestował przeciwko zastosowaniu kajdanek transportowych, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.

      – Idziemy dalej – odparł Kerr.

      Po dwóch minutach marszu po prawej stronie zobaczyli stare ogrodzenie z siatki. Dawne pastwisko dla owiec było zarośnięte. Część słupków zbutwiała, a fragmenty zerwanego ogrodzenia leżały w wysokiej trawie.

      Policjant z psem czekał już na nich przy pozostałościach furtki. Stamtąd, aż do strumienia, rozciągało się trawiaste zbocze.

      Konwój zatrzymał się.

      – Musimy tam zejść – powiedział Kerr, wykonując ruch głową.

      – To jeszcze bardziej nierówny teren niż ścieżka, którą szliśmy – stwierdził Thancke. – Schodzenie po zboczu w kajdankach na nogach jest absolutnie niewskazane. Ryzykujecie, że mój klient dozna poważnych obrażeń.

      Gram i Stiller podeszli do Wistinga. Line poprawiła słuchawki. Skóra pod nimi stała się wilgotna, ale nie zdjęła ich, ponieważ chciała słyszeć, co mówią mężczyźni.

      – Ma rację – powiedział ojciec.

      Stiller przytaknął.

      Ojciec rzucił okiem na więźnia i przeniósł wzrok z powrotem na Grama.

      – Co ty na to, żeby zdjąć mu kajdanki z nóg?

      Gram skinął głową.

      – Zgadzam się, o ile zostanie w kajdankach na rękach.

      – Okej, jak chcecie – powiedział Stiller.

      Kerr dostał polecenie, by rozpiąć pasek. Gram otworzył kluczem obręcze zaciśnięte wokół jego kostek i wyciągnął łańcuch górą przez jedną z nogawek. Następnie odłączył kajdanki na nogi od tych na ręce i podał je policjantowi, który niósł plecak.

      Kerr podniósł ręce na wysokość twarzy i potarł dłonią po zadrapaniu na policzku. Na dwóch palcach zebrała się krew. Przez chwilę przyglądał się jej, po czym włożył palce do ust i oblizał je do czysta.

      Pies policyjny zaszczekał niecierpliwie. Gram wydał rozkaz, by kontynuować marsz.

      Kerr ruszał się swobodniej, ale nie przyspieszył. Schodził po dawnym pastwisku w kierunku strumienia wypływającego z lasu. Zdawało się, że na dole w ogrodzeniu rzeczywiście jest otwór, a po drugiej stronie biegnie polna droga.

      Umundurowani policjanci szli za nim, ale w pewnej odległości, w rozproszonym szyku liniowym, jakby żaden z nich nie chciał znaleźć się zbyt blisko więźnia. Line rozejrzała się, szukając wzrokiem ojca. On i Hammer uformowali tylną straż. Adwokat w butach na śliskiej podeszwie również został daleko w tyle.

      Nagle Kerr zaczął poruszać się inaczej. Ugiął kolana i przechylił tułów do przodu. Line usłyszała, że wziął głęboki oddech. A potem… rzucił się biegiem naprzód.

      5

      Wistinga zaalarmowały krzyki. Szedł na samym końcu czternastoosobowego konwoju i myślami był już przy kolejnej fazie operacji. Gdyby Kerr rzeczywiście wskazał miejsce ukrycia zwłok Taran Norum, to on, Wisting, byłby odpowiedzialny za wydobycie szczątków i przeprowadzenie badań kryminalistycznych. Będą musieli odpowiednio przygotować ścieżkę, by mógł nią przejechać quad z niezbędnym sprzętem.

      Gdy usłyszał krzyki, zorientował się, że Kerr biegnie w kierunku polnej drogi, która znikała w głębi lasu po drugiej stronie pola. W niewytłumaczalny sposób udało mu się zdjąć kajdanki z jednego nadgarstka. Kiedy przebiegał przez otwór w ogrodzeniu, miał już niemal dziesięciometrową przewagę nad konwojentami.

      Wtem rozległ się potężny huk. Wisting, oślepiony intensywnym błyskiem światła, upadł na ziemię. Przed oczami wirowały mu bezsensowne kolorowe wzory. Powietrze wypełniły wrzaski i przeciągłe krzyki. Ziemia i piasek wyrzucone w górę rozsypały się wokół niego.

      Dzwoniło mu w uszach. Z trudem oddychał. Musiał tłoczyć powietrze do płuc.

      Podniósł się na łokciach. Uklęknął na czworakach, żeby wziąć się w garść. Próbował zorientować się w sytuacji. Po zboczu czołgał się w panice młody policjant, wydając z siebie niezrozumiałe dźwięki. Podniósł się, potknął o własne nogi, upadł i czołgał się dalej. Inny szedł chwiejnym krokiem, rozstawiając sztywno ręce na boki. Jego ubranie było w strzępach, a pokrytą kurzem twarz zalewała krew. Był nie do rozpoznania. Podniósł głowę, spojrzał w górę, po czym upadł na kolana i wybuchnął płaczem.

      Wisting wstał i otworzył szeroko usta, żeby odetkać przewody słuchowe. Ktoś krzyczał. Przeraźliwie. Odwrócił się tam, skąd dobiegał dźwięk. Maren Dokken już biegła do swojego kolegi równolatka, który leżał na ziemi i zwijał się z bólu. Jej mundur był cały w strzępach. Krwawiła z wielu ran ciętych na twarzy, a jej lewe ramię, z którego ściekała krew, zwisało sztywno wzdłuż ciała.

      Zrobił kilka kroków, rozejrzał się i zobaczył Line. Leżała na ziemi. Rzucił się w jej stronę, ale ona już szukała ręką kamery i próbowała się podnieść.

      – Zostań tutaj! – powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Nigdzie się stąd nie ruszaj!

      Stał tak, z dłonią na ramieniu córki, i starał się ocenić sytuację. Wszystkie mięśnie miał napięte. Adrenalina krążyła po całym ciele. Dudniło mu w skroniach. Zapach materiałów wybuchowych kręcił w nosie.

      Przy wejściu do lasu powstał krater, a pozostałości po ogrodzeniu dla owiec zostały wysadzone w powietrze. Dwaj policjanci leżeli na ziemi. Krzyczeli i zwijali się z bólu i przerażenia.

      – Zostań tu! – powtórzył.

      Przewodnik wydał psu komendę i puścił owczarka niemieckiego w pogoń za Tomem Kerrem, a potem sam pobiegł za nim. Gram usiłował ich zawrócić.

      – Ścieżka może być zaminowana! – ostrzegał.

      W tej samej chwili usłyszeli dwa szybkie wystrzały z pistoletu i ujadanie psa ucichło.

      Wisting skupił się na rannych policjantach. Jeden z nich zdołał usiąść. Kaszlał, wypluwając przy tym sporą ilość krwi. Drugi wyglądał tak, jakby oderwało mu stopę. Już nie krzyczał. Leżał blady i nieprzytomny w wysokiej trawie. Hammer podbiegł do niego i sprawdził mu oddech i puls. Komisarz uniósł nogę policjanta z uszkodzoną stopą, żeby zatamować krwotok. Poluzował


Скачать книгу