Biała Maria. Hanna Krall

Biała Maria - Hanna Krall


Скачать книгу
miał miejsce w naszych szeregach… – ciągnął Marek.

      Co miało? – szepnęła żona.

      Ciszej, proszę cię…

      Świadek w pełni potwierdził akt oskarżenia, zawiadomił spiker.

      Boże drogi, szeptała żona.

      Zaczął się film. Na ekranie pojawił się aktor, w którym kochały się wszystkie pracownice Urzędu Bezpieczeństwa – Władimir Drużnikow.

      (Czy wyrzekasz się… Jak to było? – spytał Jan S.

      Był wieczór, wracali z Pieśni tajgi.

      Nie zrozumiała.

      Z tym szatanem… Wyrzekasz się…

      Odrzekasz. Czy odrzekasz się ducha złego. Po co pytasz?

      I… czego jeszcze? I wszystkich spraw jego… Po co to? I z czego się śmiejesz?

      Śmiał się coraz głośniej.

      Zdrada miała miejsce… Odrzekam.

      Spisek miał miejsce… Odrzekam.

      Przestań, przestraszyła się żona, ale ulice były puste i ciemne).

      11. MAREK – CIĄG DALSZY

      Powołano sztab. Miał zabezpieczyć „obiekt M”, M. to był generał.

      Na czele sztabu stanął kapitan z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Do pomocy miał dwóch innych oficerów, dziesięciu agentów po cywilnemu, dwóch kierowców, kobietę do prowadzenia gospodarstwa i dozorcę. Miał także samochód, sześciocylindrowego citroëna.

      Dozorca obserwował dom generała. Gospodyni gotowała rodzinie generała, podsłuchiwała i spisywała treść rozmów. Oficerowie pilnowali, by obiekt M. nie uciekł za granicę; gdyby próbował uciekać, sztab miał przeszkodzić, nie używając jednak broni palnej.

      Generał wrócił do zawodu architekta i pracował w biurze projektów. Przyszedł do pracy, w pokoju czekał oficer. Znali się, generał podał mu rękę, oficer ujął rękę i jej nie puścił.

      Obiekt M. spędził w więzieniu sześć lat. Przesłuchiwano go codziennie. Oskarżono, że spiskował, szpiegował, chciał zmienić ustrój i zagarnąć władzę. Przyznał się gorliwie, natychmiast. Wróg przeniknął, mówił, a ja od wroga nie umiałem się odciąć. Dywersja miała miejsce oraz sabotaż, ospałość i brak rewolucyjnej czujności…

      Przyjaciółce z partyzanckich czasów powiedziano, że chciał ją zabić. Uwierzyła. To łotr, mówiła, ale dlaczego? Bo agent? Ale jaki agent? Miała być świadkiem na procesie generała i jeden z szefów bezpieki mówił jej, jak ma się zachować. „Nie podnoście głowy zbyt wysoko, nie wypada… Ale też nie opuszczajcie głowy zbyt nisko, to nie przystoi towarzyszowi. Mówić nie powinniście zbyt głośno ani zbyt płynnie… Ani też zbyt cicho, żebyście nie sprawiali wrażenia skrajnie przygnębionej. Zwłaszcza patosu wystrzegajcie się. Macie odpowiadać na pytania głosem spokojnym i beznamiętnym…”

      Generał bardzo pragnął pomóc śledczym. Wszystko powiem, zapewniał ich, przyrzekam, co tylko pamiętam, a jeśli czegoś nie pamiętam, to podpowiedzcie, ja się przyznam, ja chcę jeszcze służyć naszej partii… Z całą mocą pragnął się odciąć od błędów, ale do odcięcia trzeba dorosnąć, a on jeszcze nie dorósł, chociaż wie, że błądził, ale na jego błędach partia uzbroi się i umocni swoje siły.

      Cela była wilgotna i chłodna, dzień i noc paliła się żarówka.

      Rano dostawał kawę zbożową i kromkę chleba, w południe wodnistą zupę. Nie dostawał gazet, książek ani listów. Często płakał. Próbował się okaleczyć. Krzyczał przez sen, było mu stale zimno. Prosił śledczych, żeby go zabili. Szkoda waszego czasu, powtarzał, wy, towarzysze, lepiej już ze mną skończcie.

      12. M.E.

      Telefon z Meranu: zaproszenie na wieczory literackie. Poezje Sebalda, proza Herty Müller i mój Król kier.

      Meran? Chętnie. Zobaczę, dokąd się wybierał Marek Edelman z Grażyną Kuroniową.

      Grażyna umierała, Jacek siedział, a M.E. opowiadał bajkę. (M.E. nie lubił strachu. Cudzego, bo własnego nie doświadczał. Dlatego przeprowadzał ludzi przez śmierć. Przy nim się nie bali, nie wiedzieli nawet, że umierają).

      Jak wyzdrowiejesz, mówił Grażynie M.E., kupię ci sukienkę z organdyny. I parasolkę od słońca ci kupię, jedwabną, z falbankami. I wybierzemy się do Meranu.

      Wolałabym do Ziemi Świętej, oponowała Grażyna. Drogę Krzyżową zobaczyłabym…

      Dobrze, zgadzał się M.E., wstąpimy na Drogę Krzyżową, ale na krótko, będziemy się spieszyli do Meranu.

      Powozem mieliśmy jechać, opowiadał mi M.E.

      Powozem? – pytałam zgorszona. Mąż w więzieniu, a wy…

      Nie martw się, uspokajał M.E. Pojechałby z nami, koło woźnicy by usiadł.

      Wy w powozie, a mąż koło woźnicy?!

      M.E. się zniecierpliwił: na koźle wieje, stary jestem, chcesz, żeby mi nerki przewiało? Jacek młody jest, niech siedzi sobie.

      Grażyny nie ma.

      Jacka nie ma.

      W przewodniku piszą, że klimat łagodny, śródziemnomorska roślinność i wpływy kulturalne Europy Środkowej, niezapomniana atmosfera dla artystów. Franciszek Lehár przyjeżdżał, i Béla Bartók. I Kafka. I liczni kuracjusze, bo w Domu Zdrojowym (piszą w przewodniku) przyjmowali wybitni żydowscy lekarze.

      Kafka zatrzymywał się w Ottoburgu, mógłby i M.E. Skromny, przyjemny pensjonat. Jaszczurki i ptaki przychodzą do pokoju, a kwitnące krzewy wrastają w balkon, opowiadał Milenie Franz Kafka.

      Spacery – obowiązkowo po Corso della Liberta. Z rzeką po lewej, po prawej stronie z Kurhausem (jaki wielki, mówiłaby Grażyna z podziwem, a jaki biały…). To tutaj ci wybitni lekarze. Czy pomogliby Grażynie w tajemniczej chorobie płuc? Pewnie nie, skoro M.E. jej nie wyleczył. Też w końcu wybitny żydowski lekarz.

      Nie ma dam z jedwabnymi parasolkami.

      Turyści są. W adidasach, dżinsach i przepoconych bawełnianych podkoszulkach. Pozują do zdjęć przed Domem Zdrojowym i wśród kwitnących oleandrów. W pasażu pod arkadami mierzą chińskie sweterki. W restauracji czekają godzinę na kelnera. Po podłodze spacerują wróble, sikorki i gołębie, od stolików rzuca im się resztki pizzy.

      Drogi M.E., miałam powiedzieć. Nie zdążyliście. Nie żałuj, tamtego Meranu już nie ma.

      Nie zdążyłam powiedzieć.

      Nie ma M.E.

      13. JOCHI

      Los Franza Kafki przeraził Milenę i ten strach tkwił w niej przez całe życie. Przeraziła ją jego choroba i śmierć. Jego inność. Inność najbardziej. Zdawało się jej, że córka się zakochała. Zaczęła krzyczeć: nie chcę, żebyś kochała się w obcym! A jeśli zakochasz się, nie wychodź za niego! A jeśli wyjdziesz, nie miej z nim dzieci. Przyrzeknij mi, nie miej dzieci z obcym!

      To nie była niechęć do obcych. To był strach przed ich losem. Tak uważała Jana, córka Mileny. Strach. Mimo że ów obcy nie był Żydem. Na odwrót. Był uosobieniem nieżydostwa. Aryjczyk. Niemiec. Blondyn z błękitnymi oczami. Do tego hrabia: Joachim von Z.

      Miał własny zamek, Neuschloss, gdzieś na północy, przodkowie zamieszkali w Czechach w trzynastym wieku. Miał też samochód, eleganckie aero – białe z czarnym odsuwanym dachem i brązowymi błotnikami. W trzydziestym dziewiątym woził nim Żydów i socjalistów. Pomagał im przejść do Polski przez zieloną granicę, w Polsce załatwiano im angielskie wizy. Była wiosna.

      Zbierali się w Pradze,


Скачать книгу