Biała Maria. Hanna Krall
wiersze.
Drżę ze strachu
przed czyśćcem i piekłem
Bogiem i szatanem
nikt nic nie mówi
kolejki są trzy
brama się zamyka
nie wiadomo, gdzie stanąć
wszędzie tłok
nikt o nic nie pyta
nikogo nie znam.
Chyba wrócę na ziemię
ale jak?
Brama zamknięta.
17. SCENARZYSTA
Masz może fałszywe… – spytałeś.
Miałam: stół, dziewczynkę, rodziców chrzestnych i Pana Boga. Słowem – żydowską historię, chociaż radziłeś, żebym dała sobie spokój („Żadna skala tragedii nie zaskakuje nas, bo tego właśnie oczekujemy od żydostwa”, tłumaczyłeś cierpliwie). Mimo to usiedliście przy kawie, ty i twój Scenarzysta. W kuchni, jak zawsze, w bloku na Stegnach, wtedy jeszcze w bloku mieszkałeś. Wieczorem, bo w dzień twój Scenarzysta biegał po sądach i bronił.
Zaczęliście myśleć.
Podobno robiliście tak za każdym razem: najpierw myśleliście. Czy warto?
Scenarzysta opowiedział ci o matce (stara historia, sprzed lat). Że obudził ją nad ranem warkot silników. Ostrożnie uniosła firankę i zobaczyła buty z cholewami. Uniosła wyżej i zobaczyła esesmanów. Prowadzili ludzi do ciężarówki. Byli to sąsiedzi matki z naprzeciwka, z rogu Wawelskiej. Za Polakami szła Żydówka. Trzymała dziecko na rękach. Esesman wyszarpnął dziecko, ujął za nogi, uderzył głową o mur i wrzucił na ciężarówkę. Żydówka wdrapała się na końcu. Esesmani podnieśli klapę.
Matka, powiedział Scenarzysta, opowiadała tę scenę przez resztę życia.
Że Witek też się obudził i podszedł do okna. Nie chciała, żeby widział, odsunęła go…
Że poranek był mglisty, szary…
Że najpierw Polacy wsiedli…
(Wiem, że mówiłam, zgadzała się, i co z tego).
Że Żydówka była wysoka, ładna, włosy miała spięte z tyłu głowy…
Że kiedy ten esesman to dziecko…
(Wiem, że mówiłam).
Że kiedy to dziecko, to przygarnęła Witka i położyła mu rękę na głowie…
Że piękna była, wysoka, włosy spięte…
Że tak jak zawsze: ktoś ukrywał, ktoś doniósł…
Ma to w prawie swoją nazwę, wyjaśnił ci Scenarzysta: wina niezarzucalna. Nie można jej zarzucić, nie można za nią ukarać, w sobie ją się nosi, czasami przez całe życie.
Chciałbym, żeby ta kobieta… ta, która nie chciała być matką chrzestną, nosiła w sobie winę niezarzucalną, mówił Scenarzysta.
Napisaliście scenariusz. Dodaliście parę rzeczy – opiekuna, filiżanki, AK. Podejrzanego krawca.
W kuchni usiedliście.
W ładniejszej, większej i w żadnym bloku tym razem. W porządnej przedwojennej kamienicy.
I z żadną maszyną do pisania. Przy komputerze.
Scenarzysta powinien już wyjść, był wieczór, matka czekała, powinien ułożyć jej na nocnej szafce lekarstwa na następny dzień. Zadzwonił, że idzie, ale nie mogliście przerwać rozmowy. O ważnych rzeczach mówiliście – że Weronika nie powinna mieć wszystkiego, że nie wolno za dużo chcieć… A może wolno? Nie byliście jeszcze pewni. Doszliście do wniosku, że śmierć Weroniki jest nieunikniona, a co z Veronique? Zrozumie coś, czego wy jeszcze nie wiedzieliście, więc – tak, Veronique należy się życie…
Wreszcie pożegnał się. Wsiadł do samochodu. Stanął przed domem matki, spojrzał w okna. Światła się paliły, ale nie wszedł.
Bał się, że ją obudzi? Przecież były światła.
Wrócił do samochodu.
Rano znalazł ją w łóżku przykrytą kołdrą. Dwie pętle miała, jedną na szyi, drugą na stopach, wzdłuż pleców łączył je sznur. Jak u księdza Popiełuszki, którego rodzinę Scenarzysta-Adwokat reprezentował na procesie zabójców.
Przy drzwiach wejściowych leżała maczeta, taka do obcinania głów, z drewnianą rękojeścią i długim, metalowym, wygiętym ostrzem.
Przyszedł do ciebie następnego dnia.
Powiedział: spełnił się nasz film, Krótki film o zabijaniu.
Milczałeś. Spacerowałeś po kuchni. Wyszedłeś na chwilę, przyniosłeś trochę dolarów, powiedziałeś – będziesz miał spore wydatki.
Znowu zacząłeś spacerować.
Przystanąłeś. Może byś wyjechał? Ktoś cię tutaj bardzo nie lubi…
Niedawno otworzył pudło po butach (Chełmek, czółenka, kolor czarny), matka trzymała w nim cenne pamiątki. Zobaczył pocztówki z wakacji, zdjęcia dzieci, wycinki z gazet – o procesach, w których bronił, i o filmach, do których pisał scenariusze, wstążki z bombonierek i rozsypane korale.
Zobaczył kalendarzyk – 1945. Były w nim zapiski matki.
W styczniu:
„Jest mróz”.
„Jestem głodna”.
„Marian handluje walutą”.
„Weszli Rosjanie”.
W lutym:
„Jestem w ciąży”.
„Zeskoczyłam z szafy pięć razy”.
W październiku:
„Jadę do szpitala”.
„Syn. Krzysztof. Strasznie kochany”.
Ma kłopoty ten twój Scenarzysta. Kobieta (wysoka, zgrabna, neurotyczna) i szantaż, szajka, okup. Zdjęcia w brukowcu.
Ciągle im coś funduję, mówi. Tym dzieciom moim. Za ciężkie to i za straszne dla nich.
Opowiada o dziennikarzu z tabloidu: miał rozbiegane oczy, nosił koszulkę z napisem „Tommy Hilfiger” i notował w laptopie. Bałem się go, diabeł dzisiaj tak wygląda: z laptopem, w niebieskiej najmodniejszej koszulce.
Potem pyta, czy adwokata N. posłało do żydowskiej policji w getcie żydowskie podziemie, czy może sam z gorliwości tam poszedł. Pyta, bo lubił adwokata N. Wiedzy prawniczej za dużej to on nie miał i nie wiedział tego, co Scenarzysta zrozumiał na pierwszym roku prawa – że mianowicie logikę trzeba łączyć z emocjami – ale i tak go lubił i strasznie cierpiał na myśl, że adwokat poszedł do tej policji w tym getcie sam z siebie.
Potem streszcza scenariusz, jaki chciałby napisać.
Potem zawiadamia, że nie powinien pisać, bo co wymyśli, to mu się w życiu sprawdza.
Potem mówi, że jednak napisał. Piosenkę. Nie wystarczy dla wszystkich radości, to wynika z tabliczki mnożenia, napisał i pyta, co właściwie ma ze sobą zrobić.
Potem pyta, czy ma sobie życie odebrać, bo dzieciom byłoby lżej.
Potem się zamyśla i mówi, że dzieciom by było ciężej.
Potem mówi…
18. JAN S. – CIĄG DALSZY
Wychodził z domu po ósmej, przystanek tramwajowy miał w pobliżu. Wsiadał do czwórki. Były wolne miejsca – do pracy i szkół ludzie jeździli wcześniej – ale wolał stać. Dziesięć minut