Schwytać szczęście. Dorota Milli

Schwytać szczęście - Dorota Milli


Скачать книгу
dzień odrobinę poprawił Hanie humor. Umówiła się z Liwią niedaleko domu, więc postanowiła się przejść. Liczyła, że spacer dobrze jej zrobi.

      Długo szykowała się na spotkanie, chcąc wyglądać znacznie lepiej niż wczorajszej nocy. Zamierzała zatrzeć złe wrażenie.

      Wyciągała z szafy to, co miała najlepsze, przy czym doszła do wniosku, że i w sferze garderoby bardzo się zaniedbała. Wciąż te same bluzki i golfy, żadnych nowych koszul ani eleganckich spodni. Długie włosy nie wiadomo kiedy odrosły i teraz je dla wygody wiązała. Nie miała czasu na fryzjera ani nawet pomysłu na nową fryzurę. Przynajmniej przyłożyła się do makijażu. Stojąc przed lustrem, musiała się oswoić ze swoim widokiem, nie pamiętała, kiedy miała czas dokładnie się sobie przyjrzeć.

      Przed wyjściem spakowała jeszcze pozostawione przez Grześka ubrania do worka na śmieci w celu oddania biednym. Tak naprawdę miała ogromną ochotę je spalić. Może udałoby jej się w ten sposób nieco wyładować złość, ale znacznie lepiej, gdyby ich właściciel to zobaczył. Zdecydowała, że takie działanie nie ma sensu.

      Wychodząc, wrzuciła worek do odpowiedniego pojemnika, licząc, że ktoś będzie zadowolony z modnych i dobrej jakości ubrań.

      Grzegorz lubił się stroić, czasem miała wrażenie, że gdy on piękniał, ona traciła na urodzie. Wyciągał ją do galerii handlowej i z energią buszował po sklepach, a ją szybko dopadało znużenie. Robiła to jednak dla niego, mimo że jej myśli, nawet w wolnych chwilach pochłaniała praca. Ze sklepu wychodzili z kilkoma torbami, zazwyczaj ubraniami dla Grzegorza. Miał lekką rękę do wydawania pieniędzy, czasem musiała go wspomóc, obiecywał, że odda jej po wypłacie. Teraz zdała sobie sprawę, że nigdy tego nie zrobił, a ona zawsze zapominała.

      Idąc ulicą Świętojańską, próbowała skupić się na otaczających ją dźwiękach, na przechodniach i urokach nadmorskiego miasta. Bloki w równych odstępach i zazwyczaj tej samej wysokości zatrzymywały promienie słoneczne, ale nie wiatr, który porywał końce szalików i gniótł rozłożone parasole mijanych przez nią kawiarni.

      Przymknęła na chwilę oczy, delektując się ostrym smakiem morskiego powietrza, które wiatr roznosił po mieście. Musiała z kimś porozmawiać, z kimś, kto ją wesprze, a w pobliżu była tylko Liwia. Do mamy nie miała ochoty dzwonić, wiedziała, czego się spodziewać.

      Słupsk był oddalony od Gdyni o dwie godziny drogi, wystarczyło wsiąść w auto i odwiedzić rodzinne strony i matkę, która – gdy usłyszy o jej utracie pracy – od razu wykorzysta okazję, by ściągnąć ją do siebie. Jeśli Hana próbowałaby się sprzeciwić, Ewa Swat poczuje się obrażona odmową. Musiała więc nadal udawać, że pracuje, zwłaszcza że mama mocno przeżywała złe wiadomości.

      Mogła jeszcze zadzwonić do starszego brata, z którym czasem wymieniali się zdawkowymi wiadomościami ze swojego życia. Było od niej starszy o trzy lata, miał żonę i dwójkę dzieci – wszystko do czego namawiała ją mama, choć Hana wyraźnie chciała podążać własną drogą.

      Miała inny pomysł na życie, które wydało jej się ekscytujące i pełne możliwości. Udało jej się wyrwać spod skrzydeł rodzicielki, gdy dostała się na studia w Gdyni. Wiedziała, że to jej bilet do wolności i postanowiła go w całości wykorzystać.

      Studia skończyła z wyróżnieniem, potem podjęła pracę na miejscu, ku niezadowoleniu rodzicielki, która w rodzinnym mieście czekała na powrót córki. Miała też przygotowanego kandydata na zięcia. Był to sąsiad, starszy o dwa lata od Hany, kiedyś jej kolega ze szkoły. Hana go lubiła, ale to wszystko. On zaś uważał, że do siebie pasują. Dziewczyna, widząc, że jest jedna przeciwko chłopakowi i matce, ograniczyła przyjazdy do Słupska. Liczyła, że oboje wkrótce się zniechęcą.

      Hana nagle poczuła sporą presję. Zrozumiała, że jeśli nie ułoży na nowo swojego życia, będzie musiała wrócić do Słupska i mamy, która być może nawet bez jej wiedzy wyprawi wesele.

      Z daleka dostrzegła cel swojego spaceru. Przyjemna pogoda zachęcała mieszkańców, by skorzystali z licznych kawiarenek na świeżym powietrzu. Coraz bardziej wyczuwało się w dotyku wiatru ciepłe akcenty wiosny. Każdy był spragniony promieni słonecznych i smaku lodów na nadmorskiej promenadzie. Wiosna była czasem rozbudzającej się miłości, ale Hanie przyniosła smutek i utratę nadziei.

      Liwia czekała na nią w białym płaszczu podkreślającym jej elegancję i dobry styl. Nawet krótko przycięte włosy dodawały jej klasy. Hana poczuła się jak brzydkie kaczątko.

      – Dziękuję, potrzebowałam rozmowy i wyjścia z tych czterech ścian. Naprawdę cieszę się, że zadzwoniłaś. – Hana faktycznie była wdzięczna Liwii, w końcu jako jedyna wyciągała do niej pomocną dłoń.

      – Dla mnie to też wiele znaczy. – Liwia nie zobaczyła wolnego stolika na zewnątrz, więc weszła do wnętrza kawiarni, gdzie był jeden pusty z tyłu sali. – Tutaj będzie się nam miło rozmawiać.

      Zamówiły kawę, której przyjemny aromat rozchodził się po przytulnie urządzonym wnętrzu.

      – Dlaczego? – zapytała Hana. – Dlaczego nasze spotkanie jest dla ciebie ważne?

      Liwia nieśpiesznie zdjęła płaszcz, jakby odsuwała moment odpowiedzi. Ciemna koszula podkreślała jej szczupłą figurę, ciemny pasek – wąską talię, a obcisłe spodnie – długie zgrabne nogi. Delikatny makijaż uwydatnił kruchość jej twarzy.

      – Chyba możemy mówić otwarcie.

      – Po tym, co wczoraj ci naopowiadałam, zdecydowanie – zachęcała Hana z ciekawością.

      – Nasze spotkanie było dla mnie sporym zaskoczeniem, choć bardziej zdziwił mnie twój widok.

      – O nie – jęknęła Hana. – Wyglądałam okropnie, dziś naprawdę się postarałam.

      – Wyglądasz ładnie…

      – Pamiętasz, jak było na studiach? Czesała mnie Magda, a malowała Kaśka. Sylwia pomagała w zakupach. Dzięki nim wyglądałam rewelacyjnie.

      – Zawsze otaczała cię grupa przyjaznych osób. Na studiach byłaś moją idolką – wydusiła Liwia z zawstydzeniem. – Bił od ciebie blask. Teraz niestety go nie widzę – stwierdziła z przykrością.

      – Ja? Twoją idolką? To teraz zamieniłyśmy się miejscami. Jesteś rażąco stylowa i niesprawiedliwie piękna.

      – Zawsze wiedziałaś, jak dobierać słowa, by sprawić komuś radość.

      – Dobrze, że chociaż to zostało.

      – Podziwiałam w tobie ten gen wesołości, byłaś pozytywna, a ludzie do ciebie lgnęli. Zazwyczaj trzymałam się z boku, ale ty potrafiłaś i mnie do siebie przyciągnąć.

      – To miłe, dziękuję. Nadal jednak nie odpowiedziałaś na pytanie.

      – Masz problemy to oczywiste, ale ona w tobie nie zgasła… Ta iskra wciąż w tobie jest i się tli. Chcę ci pomóc ją rozpalić, poza tym jestem sama, więc miło będzie pobyć w twoim wesołym świecie.

      – Wesołym? Raczej problematycznym i niepoukładanym. Nie masz nikogo? – zainteresowała się Hana. Liwia zawsze była skryta, lecz gdy już się otwierała, nie zjednywała sobie sympatyków.

      – Znasz mnie, lubię się trzymać z tyłu, z daleka od innych – uśmiechnęła się, a jej oczy rozbłysły.

      – Liwia, jesteś dość specyficzna, skoro rozmawiamy szczerze – rzekła Hana przyjaznym tonem, by jej nie urazić. – Ale ładna i zgrabna, a twój melodyjny głos uwiedzie każdego. Pewnie masz dobrą pracę?

      – Całkiem niezłą.

      – Nigdy nie wpadałaś w kłopoty i nie sądzę, żeby to się zmieniło.

      – Nie


Скачать книгу