Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
ostatnia noc. Noc przed szubienicą. (Szubienica to również przenośnia, choć oczywista). Pirat wie, że nie będzie kolejnej nocy, nie będzie kolejnej zmiany straży. Dziewczyna zna dokładną liczbę godzin.
Nie rozmawiają o tym.
Nigdy nie rozmawiali.
Pirat skręca między palcami lok dziewczyny.
Dziewczyna przysuwa się do krat, opiera policzek na chłodnym żelazie, jak najbliżej się da, choć zarazem w innym świecie.
Na odległość pocałunku.
– Opowiedz mi historię – prosi.
Pirat spełnia jej życzenie.
1 Nawiązanie do Romea i Julii Williama Shakespeare’a – w przekładzie Józefa Paszkowskiego (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Miłe smutki Drogi są trzy. Oto jedna z nich
Głęboko pod powierzchnią ziemi, w ukryciu przed słońcem i luną, na brzegach Bezgwiezdnego Morza rozciąga się labirynt tuneli i sal pełnych opowieści. Opowieści spisanych w książkach, szczelnie pozamykanych w słojach i namalowanych na ścianach. Pieśni spisanych na skórze i odciśniętych na płatkach róż. Historii ułożonych we wzory na posadzce, z których szurające stopy pościerały skrawki fabuły. Legend wyrytych w krysztale i powieszonych na żyrandolach. Historii skatalogowanych, otoczonych troską i czczonych. Utrwalonych wiekowych opowieści, wokół których wyrastają nowe.
Miejsce to, choć olbrzymie, jest przytulne. Trudno zmierzyć jego ogrom. Korytarze skręcają do sal i krużganków, a schody wiją się w dół lub do góry ku alkowom i arkadom. Wszędzie są drzwi prowadzące do nowych rejonów, nowych opowieści i nowych tajemnic czekających na odkrycie, i wszędzie są książki.
To schronienie twórców, strażników i miłośników opowieści, którzy jedzą, śpią i śnią w otoczeniu kronik, historii i mitów. Niektórzy spędzają tu godziny lub dni przed powrotem do świata na górze, a inni zatrzymują się na tygodnie albo lata, mieszkając we wspólnych lub prywatnych komnatach, poświęcając całe dnie lekturze, nauce lub pisaniu, omawianiu i tworzeniu z kompanami, lub samotnej pracy.
Z tych, którzy zostają, kilkoro decyduje się ofiarować swoje życie temu miejscu, tej świątyni opowieści.
Drogi są trzy. Oto jedna z nich.
To droga akolitów.
Ci, którzy zechcą nią podążać, muszą spędzić pełen cykl księżyca na kontemplacji w odosobnieniu, zanim ostatecznie potwierdzą swoją decyzję. Choć kontemplacja ma się odbywać w ciszy, niektórzy z tych, którzy pozwolą się zamknąć w kamiennej celi, uświadomią sobie, że nikt nich nie słyszy. Mogą mówić, krzyczeć, wrzeszczeć, nie łamiąc tym żadnych reguł. Tylko ci, którzy nigdy nie byli w tej celi, są przekonani, że kontemplacja ma się odbywać w ciszy.
Kiedy kontemplacja dobiega końca, ochotnik ma okazję porzucić tę drogę. Wybrać inną albo nie wybierać żadnej.
Ci, którzy spędzają czas w ciszy, często decydują się porzucić zarówno drogę, jak i miejsce. Wracają na powierzchnię. Mrużą oczy na słońcu. Niekiedy przypominają sobie podziemny świat, któremu swego czasu chcieli poświęcić życie, ale wspomnienie jest ulotne, niczym marzenie senne.
Za to ci, którzy krzyczą, płaczą i zawodzą, którzy prowadzą ze sobą wielogodzinne rozmowy – oni są gotowi, kiedy nadchodzi pora inicjacji.
Tej nocy, ponieważ księżyc jest w nowiu, drzwi otwierają się i wychodzi przez nie młoda kobieta, która większość czasu w odosobnieniu śpiewała. Jest nieśmiała i nie ma w zwyczaju śpiewać, ale pierwszej nocy kontemplacji uświadomiła sobie, wręcz przypadkiem, że nikt jej nie słyszy. Zaśmiała się, trochę z siebie, a trochę z niezwykłości własnego położenia: nieprzymuszona pozwoliła się uwięzić w luksusowej celi z puchowym łożem i jedwabną pościelą. Śmiech odbił się echem od kamiennych ścian jak zmarszczki na wodzie.
Zatkała sobie usta dłonią i czekała, czy ktoś przyjdzie, ale nikt się nie pojawił. Usiłowała sobie przypomnieć, czy ktoś wprost zabronił jej mówić.
Zagaiła: „Halo?”, a odpowiedziało jej tylko echo.
Minęło parę dni, zanim odważyła się zaśpiewać. Nigdy nie lubiła swojego śpiewu, ale w niewoli, nieskrępowana wstydem i oczekiwaniami, zaśpiewała, najpierw cicho, potem jednak energicznie i zadziornie. Głos, który echo doniosło z powrotem do jej uszu, był zaskakująco przyjemny.
Śpiewała wszystko, co znała. Wymyślała własne piosenki. W chwilach, kiedy nie przychodziły jej do głowy słowa, tworzyła tekst z nieistniejących języków o miłych dla uszu dźwiękach.
Nie mogła się nadziwić, jak szybko zleciał jej czas.
Teraz drzwi się otwierają.
Akolita, który wchodzi, trzyma kółko z mosiężnymi kluczami. Wyciąga do niej drugą dłoń. Leży na niej mały metalowy krążek z wypukłym kształtem pszczoły.
Przyjęcie pszczoły to kolejny krok do zostania akolitą. To jest jej ostatnia okazja, żeby się wycofać.
Kobieta bierze pszczołę z dłoni akolity. Ten kłania się i pokazuje, żeby podążyła za nim.
Młoda kobieta, która ma zostać akolitką, obraca ciepły metalowy krążek w palcach, kiedy idą wąskimi, skąpanymi w blasku świec tunelami, obok regałów z książkami i przez rozległe jaskinie pełne niepasujących do siebie krzeseł i stołów, z wysokimi stertami książek i posągami. Kobieta głaszcze mijany posąg lisa, co musi być powszechnym zwyczajem, bo wyrzeźbione futro między uszami jest gładkie od pocierania.
Przeglądający jakiś tom starszy mężczyzna podnosi wzrok, kiedy go mijają, i rozpoznawszy pochód, kładzie dwa palce na ustach i kłania się przed kobietą.
Przed kobietą, nie akolitą, za którym idzie. To gest szacunku wobec pozycji, której jeszcze jej oficjalnie nie przyznano. Kobieta pochyla głowę, żeby ukryć uśmiech. Idą w dół po złoconych schodach i krętymi tunelami, których nigdy wcześniej nie przemierzała. Zwalnia, żeby przyjrzeć się powieszonym między regałami z książkami obrazom, przedstawiającym drzewa, dziewczęta i duchy.
Akolita zatrzymuje się przed drzwiami z symbolem złotej pszczoły. Wybiera z kółka klucz i je otwiera.
Tu rozpoczyna się inicjacja.
Ceremonia jest tajna. Szczegóły znają tylko ci, którzy w niej uczestniczą, i ci, którzy nad nią czuwają. Jak sięgnąć pamięcią, zawsze odbywa się ona tak samo.
Po otwarciu drzwi ze złotą pszczołą i przekroczeniu progu akolita zrzeka się imienia. Ta młoda kobieta już nigdy więcej go nie usłyszy, zostaje ono w jej przeszłości. Pewnego dnia otrzyma nowe, ale na razie jest bezimienna.
Sala jest mała i okrągła, z wysokim sufitem, niczym miniaturowa wersja jej celi do kontemplacji. Stoi w niej zwykłe drewniane krzesło i wysoka do pasa kamienna kolumna z płonącą misą. Ogień jest jedynym źródłem światła.
Starszy akolita pokazuje młodej kobiecie, żeby usiadła na drewnianym krześle. Ta siada, twarzą do ognia, i przygląda się tańczącym płomieniom, dopóki nie zawiążą jej oczu przepaską z czarnego jedwabiu.
Nie widzi przebiegu ceremonii.
Ktoś odbiera od niej metalową pszczołę. Po chwili słychać brzęk metalowych przyrządów, a potem kobieta czuje palec wciśnięty w mostek. Ucisk znika, zastąpiony ostrym, palącym bólem.
(Później zrozumie, że metalową pszczołę rozgrzano w ogniu, po czym skrzydlaty kształt wypalono jej na piersi).
Zaskakujący zwrot akcji