Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern

Bezgwiezdne morze - Erin Morgenstern


Скачать книгу
mogła znać wszystkich jej konsekwencji.

      W ciemności palce rozchylają jej wargi i wpuszczają na język kroplę miodu.

      Słodycz ma być ostatnim, co poczuje.

      W istocie ostatni smak w ustach akolity to nie tylko miód: to słodycz zmieszana z smakiem krwi, żelaza i palonego ciała.

      Gdyby akolita mógł go opisać, już po wszystkim, to sprecyzowałby, że ostatnim doświadczonym smakiem jest mieszanka miodu i dymu.

      Nie jest ona do końca słodka.

      To smak, który akolici wspominają za każdym razem, kiedy gaszą płomień świecy z pszczelego wosku.

      Przypomnienie o ofierze, którą złożyli.

      Ale nie mogą o tym opowiedzieć.

      Dobrowolnie oddają języki. Zrzekają się mowy, żeby lepiej służyć głosom innych.

      Składają niewypowiedzianą przysięgę, żeby nie opowiadać więcej własnych historii przez szacunek dla tych, które opowiedziano wcześniej, i tych, które przyjdą potem.

      Młoda kobieta na krześle milczy, choć na usta ciśnie jej się krzyk bólu o smaku miodu. W mroku ogień zdaje się ogarniać całą salę i teraz kobieta, pomimo opaski na oczach, widzi kształty w płomieniach.

      Pszczoła na jej piersi trzepocze skrzydłami.

      Po odjęciu języka i spaleniu go na popiół, po zakończeniu ceremonii, kiedy oficjalnie rozpoczyna się jej służba akolitki, po uciszeniu jej głosu budzi się jej słuch.

      Wtedy nadchodzą opowieści.

      

Miłe smutki Omamić wzrok

      Chłopiec jest synem wróżbiarki. Osiągnął wiek, kiedy zaczyna się zastanawiać, czy powinien się tym szczycić, czy może lepiej o tym nie wspominać, co nie zmienia faktu, że to prawda.

      Wraca ze szkoły do mieszkania nad salonem pełnym kryształowych kul i kart tarota, woni kadzidła, posążków bóstw o głowach zwierząt i suszonej szałwii. (Wszystko pachnie szałwią, od jego pościeli po sznurówki).

      Dziś, jak zawsze w drodze powrotnej ze szkoły, chłopiec idzie skrótem za salonem, wąskim przejściem między wysokimi ścianami z cegieł, na których często pojawia się graffiti – później zmywane i znów nanoszone.

      Dziś, zamiast kreatywnej pisowni sloganów i baloniastej czcionki inwektyw, na białych cegłach widnieje tylko jeden malunek.

      Drzwi.

      Chłopiec przystaje. Poprawia okulary, żeby lepiej się przyjrzeć, upewnić się, że widzi właśnie to, co sugeruje mu jego niekiedy szwankujący wzrok.

      Rozmyte krawędzie nabierają ostrości i to są nadal drzwi. Większe, bardziej ozdobne i imponujące, niż wydawało mu się na pierwszy rzut oka.

      Nie jest pewien, co o nich myśleć.

      Jego uwagę zwraca to, jak zupełnie nie pasują do otoczenia.

      Drzwi zostały umieszczone na samym końcu przejścia, w ocienionej części, do której nie dociera słońce, ale kolory są mimo to intensywne, niektóre barwniki metaliczne. Z dzieła bije nietypowa dla graffiti łagodność. Namalowano je w stylu, który na pewno ma wymyślną francuską nazwę, coś o zwodzeniu wzroku, choć chłopiec teraz jej sobie nie przypomina.

      Na rzeźbę – nie rzeźbę, malunek drzwi składają się wyraźne geometryczne wzory, które zawijają się wokół framugi, tworząc na płaskiej powierzchni złudzenie głębi. W środku, na wysokości, gdzie mógłby być wizjer, widnieje pszczoła, namalowana pociągnięciami pasującymi do reszty niby wyrzeźbionych drzwi. Pod pszczołą jest klucz. Pod kluczem – miecz.

      Złota, zdawałoby się trójwymiarowa gałka mieni się pomimo półmroku. Pod spodem namalowana jest dziurka od klucza, tak ciemna, że przypomina wyczekującą klucza pustkę, a nie kilka pociągnięć czarną farbą.

      Drzwi są dziwne, ładne i jest w nich coś jeszcze, na co chłopiec nie ma słów i nie wie nawet, czy są na to słowa, nawet wymyślne i francuskie.

      Gdzieś na ulicy szczeka niewidoczny pies, ale odgłos jest odległy i abstrakcyjny. Słońce zachodzi za chmurą i przejście zdaje się dłuższe, głębsze i mroczniejsze, a drzwi jaśnieją.

      Niepewnie, chłopiec sięga do drzwi.

      Jakaś jego część, która nadal wierzy w czary, spodziewa się, że pomimo chłodu w powietrzu drzwi okażą się ciepłe. Spodziewa się, że obraz gruntownie przeobraził cegłę. Sprawia, że serce szybciej mu bije, choć dłoń zwalnia, bo inna jego część, ta gardząca dziecinadą, gotuje się na rozczarowanie.

      Koniuszki palców dotykają drzwi pod mieczem i spoczywają na gładkiej farbie pokrywającej chłodne cegły, nieznaczna nierówność powierzchni zdradza iluzję.

      To tylko ściana. Tylko ściana z ładnym malunkiem.

      A jednak.

      Jednak chłopiec ma poczucie, że to coś więcej, niż mu się wydaje.

      Przyciska dłoń do pomalowanych cegieł. Fałszywe drewno drzwi jest brązowe, o odcieniu tylko nieznacznie odbiegającym od koloru jego własnej skóry, jakby wybrano je z myślą o nim.

      Za drzwiami jest inne miejsce. Nie pokój za ścianą. Coś więcej. Chłopiec to wie. Pewność przenika go na wskroś.

      Jego matka nazwałaby to decydującą chwilą. Chwilą, która zmienia wszystkie kolejne.

      Syn wróżbiarki wie tylko, że drzwi wydają mu się ważne z powodu, którego nie umie wyjaśnić, nawet samemu sobie.

      Chłopiec na początku opowieści nie ma jak się dowiedzieć, że ta właśnie się rozpoczęła.

      Wodzi palcami po namalowanych konturach klucza, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo klucz, tak jak miecz, pszczoła i gałka, wyglądają, jakby były trójwymiarowe.

      Chłopiec zastanawia się, kto to namalował i co to znaczy, jeżeli w ogóle coś znaczy. Jeśli nie drzwi, to przynajmniej symbole. Może to nie drzwi, a znak, a może jedno i drugie naraz.

      W tej znaczącej chwili, jeżeli chłopiec przekręci namalowaną gałkę i otworzy niemożliwe drzwi, wszystko się zmieni.

      Jednak tego nie robi.

      Wkłada tylko ręce do kieszeni.

      Jedna część karci go za dziecinność: w tym wieku nikt już nie oczekuje, żeby życie przypominało książki. Inna część uznaje, że jeżeli nie spróbuje, to nie będzie mógł się rozczarować i będzie mógł nadal wierzyć, że drzwi się otwierały, nawet jeżeli to było tylko na niby.

      Stoi z dłońmi w kieszeniach i przygląda się drzwiom jeszcze przez chwilę, po czym odchodzi.

      Następnego dnia ciekawość zwycięża, ale po powrocie chłopiec stwierdza, że drzwi zostały zamalowane. Ścianę z cegieł wybielono tak dokładnie, że nie umie nawet powiedzieć, gdzie dokładnie były.

      Tak oto syn wróżbiarki nie odnajduje drogi do Bezgwiezdnego Morza.

      Jeszcze nie.

      Styczeń 2015

      Na półce w bibliotece uniwersyteckiej stoi książka.

      Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ta książka powinna stać gdzie indziej.

      Książkę umieszczono omyłkowo na półce z beletrystyką, choć większa jej część jest prawdą, a reszcie niewiele brakuje. Dział beletrystyki tej biblioteki cieszy się niewielką popularnością, regały są słabo oświetlone i często zakurzone.

      Książka była darem, należała


Скачать книгу