Bezgwiezdne morze. Erin Morgenstern
książka, którą ma wielką ochotę czytać dalej, i pytanie, dlaczego nie było jej w systemie. Jako regularnemu użytkownikowi biblioteki zdarzało mu się już napotykać drobne trudności podobnej natury. Czasami kod nie daje się zeskanować, ale wtedy bibliotekarz może ręcznie wpisać numer. Zachary zastanawia się, jak ludzie radzili sobie przed skanerami, z kartami katalogowymi i kieszonkami z kartami podpisów z tyłu książki. Miło byłoby móc się podpisać, a nie tylko być numerem w systemie.
Zachary mieszka w budynku z cegły wciśniętym w skupisko rozsypujących się akademików, pokrytym uschniętym, zaśnieżonym bluszczem. Wspina się po niekończących się schodach do pokoju na trzecim piętrze, na poddaszu, ze skosami i nieszczelnymi oknami. Większość ścian poobkładał kocami, a zimą korzysta z przemyconego grzejnika.
Ściany obwiesił przysłanymi przez matkę gobelinami, dzięki którym pokój jest faktycznie przytulniejszy, częściowo dlatego, że nie może się pozbyć odpornego na pranie zapachu szałwii.
Jego sąsiad, robiący magisterkę ze sztuki, nazywa pokój Zachary’ego gralnią, choć bardziej przypomina on metę, tyle że z plakatami z obrazami Magritte’a i czterema różnymi konsolami do gier. Ze ściany przypatruje mu się płaski telewizor, czarny i lustrzany. Powinien zasłonić go gobelinem.
Zachary kładzie książki na biurku, a buty i płaszcz chowa do szafy, po czym idzie korytarzem do wspólnej kuchni zrobić sobie kubek kakao. Czekając, aż woda w elektrycznym czajniku się zagotuje, żałuje, że nie przyniósł ze sobą bordowego tomu, ale świadomie próbuje nie spędzać całych dni z nosem w książce. Podobno ma dzięki temu roztaczać przyjaźniejszą aurę, choć nie wie, czy to skuteczna metoda.
Wróciwszy z kakao do swojej mety, rozsiada się na podusze odziedziczonej rok temu po odchodzącym studencie. Pierwotnie bijąca po oczach jaskrawą zielenią poducha, owinięta zbyt ciężkim do powieszenia na ścianie gobelinem, wtapia się teraz w brązowo-szaro-fioletowe tło. Zachary ustawia grzejnik tuż przy nogach i otwiera Miłe smutki na stronie, na której utknął przez niesprawną żarówkę w bibliotece, i pogrąża się w lekturze.
Po kilku stronach opowieść rusza zupełnie nowym tropem i Zachary nie jest pewien, czy to powieść, czy zbiór opowiadań, czy może powieść szkatułkowa. Zastanawia się, czy wątek powróci, nawiązując do poprzedniej części. Potem fabuła robi kolejną woltę.
Zachary’emu Ezrze Rawlinsowi zaczynają się trząść dłonie.
Dzieje się tak dlatego, że choć pierwsza część książki to cokolwiek romantyczna opowieść o piracie, a druga to relacja z ceremonii akolitki w dziwnej podziemnej bibliotece, trzecia część to zupełnie inna bajka.
Trzecia część jest o nim.
„Chłopiec jest synem wróżbiarki”.
Uznaje, że to zbieg okoliczności, ale kiedy czyta dalej, szczegóły zbyt dobrze pasują, żeby były zmyślone. Sznurówki wielu synów wróżbiarek pachną szałwią, ale raczej nie wracali oni wszyscy ze szkoły na skróty boczną uliczką.
Kiedy dociera do ustępu o drzwiach, odkłada książkę.
Kręci mu się w głowie. Wstaje w obawie, że straci przytomność, zamierza otworzyć okno, ale tylko przewraca stopą zapomniany kubek z kakao.
Zachary odruchowo wychodzi do kuchni po papierowe ręczniki. Wyciera rozlane kakao i wraca wyrzucić przemoczony papier. Myje kubek w zlewie. Na brzegu kubka jest szczerba, której chyba wcześniej nie było. Od strony schodów dobiega śmiech, odległy i głuchy.
Zachary wraca do swojego pokoju i ponownie stawia czoło książce, wpatrując się w nią, spoczywającą nonszalancko na podusze.
Zamyka drzwi na klucz, co prawie mu się nie zdarza.
Podnosi książkę i ogląda ją dokładniej niż przedtem. W górnym rogu okładki jest wgłębienie, materiał zaczyna się pruć. Wzdłuż grzbietu biegną maleńkie złote plamki.
Zachary bierze głęboki wdech i ponownie otwiera książkę. Wraca na stronę, na której się zatrzymał, i zmusza się do przeczytania słów, które opisują dokładnie to, czego się po nich spodziewa.
Pamięć uzupełnia pominięte na stronicach szczegóły: wapno sięgające do połowy ściany, a nad nim czerwień cegieł, śmietniki po drugiej stronie przejścia, ciężar wypchanego podręcznikami tornistra na plecach.
Wspominał ten dzień tysiąc razy, ale teraz jest inaczej. Tym razem pamięć wspomagają słowa na stronie, a wspomnienia są wyraźne, jak żywe. Jak gdyby stało się to tuż przed chwilą, a nie ponad dziesięć lat temu.
Ma przed oczami najdrobniejsze szczegóły drzwi. Precyzję farby. Efekt trompe l’œil, którego nazwy wtedy jeszcze nie znał. Pszczołę z subtelnymi złotymi paskami. Miecz wymierzony w górę ku kluczowi.
Jednak w miarę lektury pojawiają się rzeczy, o których nie mógł pamiętać.
Wcześniej sądził, że nie ma dziwniejszego uczucia na świecie, niż natknąć się na książkę z opisem dawnego wydarzenia z własnego życia, którego nikomu nie zdradził, nie spisał i o którym z nikim nie rozmawiał, ale mimo to mieć ów opis przed sobą, złożony drukiem na stronie. Jednak był w błędzie.
Jeszcze dziwniejszy jest fakt, że fabuła potwierdza żywione od dawna podejrzenie, że w owej chwili, w tamtym przejściu przed drzwiami, otrzymał niezwykły dar i przepuścił okazję.
„Chłopiec na początku opowieści nie ma jak się dowiedzieć, że ta właśnie się rozpoczęła”.
Zachary dociera do końca strony i ją przewraca, spodziewając się dalszego ciągu swojej historii, ale się myli. Fabuła znów wykonuje zwrot i pojawia się wątek domku dla lalek. Zachary kartkuje resztę książki, szukając wzrokiem wzmianki o synu wróżbiarki lub namalowanych drzwiach, ale nic nie znajduje.
Wraca i jeszcze raz czyta strony o chłopcu. O sobie. O miejscu, którego nie znalazł za drzwiami, czymkolwiek miałoby być to Bezgwiezdne Morze. Dłonie już mu nie drżą, ale kręci mu się w głowie i jest mu gorąco, przypomina sobie, że w końcu nie otworzył okna, ale nie może się oderwać od lektury. Popycha okulary wyżej na nosie, żeby lepiej widzieć.
Nic nie rozumie. Nie tylko tego, jak ktoś uchwycił tę scenę w najdrobniejszych szczegółach, ale też jak mogła ona trafić do książki, która wydaje się dużo starsza od niego. Pociera palcami papier, który wydaje mu się ciężki i szorstki, pożółkły, a przy krawędziach wręcz brązowy.
Czy ktoś mógł przewidzieć jego osobę, wraz ze sznurówkami? Czy to znaczy, że reszta też mogłaby być prawdą? Że gdzieś w podziemnej bibliotece są akolici bez języków? To trochę nie fair, żeby był jedyną prawdziwą osobą w zbiorze fikcyjnych postaci, choć podejrzewa, że pirat i dziewczyna mogą istnieć naprawdę. Ten pomysł jest jednak tak absurdalny, że kwituje go śmiechem.
Zachary zastanawia się, czy nie traci zmysłów, po czym uznaje, że jeżeli może postawić sobie to pytanie, to pewnie nie, choć mizerna to pociecha.
Spogląda na ostatnie dwa wyrazy na stronie.
„Jeszcze nie”.
Te dwa wyrazy unoszą się pośród tysiąca chodzących mu po głowie pytań.
A jedno z tych pytań zaczyna dominować, przywodząc na myśl powtarzający się motyw pszczoły i pamiętne drzwi.
Czy ta książka jest stamtąd?
Jeszcze raz ją ogląda, zatrzymując wzrok na przyklejonym do wewnętrznej strony okładki kodzie paskowym.
Przyjrzawszy się uważnie, Zachary widzi, że nalepka zasłania jakiś napis albo nadruk. Widać pod nią plamę czarnego tuszu.
Odrywając nalepkę, ma nieczyste sumienie. Kod tak czy inaczej nie działał i pewnie trzeba go będzie wymienić. Nie, żeby Zachary miał zamiar oddać książkę, nie teraz.