Weteran. Andrews William
twarz. Chłodnym okiem zauważyła, że jego prawa powieka opadała w rzeczywiście rażący sposób, ale blizny nie były tak straszne, jak je zapamiętała. Uśmiechnęła się do niego, krótko i uprzejmie i podeszła prosto do okna z witrażem, przed którym usiadła w fotelu po lewej stronie.
– Mi też miło cię widzieć – powiedział, siadając obok niej.
– Cześć – odburknęła, kładąc na stole pomiędzy nimi mały dyktafon. Obiecała sobie, że tym razem nie da się rozproszyć widokiem jego prawie-przystojnej twarzy. Właściwie najlepiej byłoby, gdyby w ogóle na niego nie patrzyła, tylko po prostu zadawała mu pytania i zapisywała jego odpowiedzi. To był zdecydowanie najlepszy sposób; schowała dyktafon z powrotem do torebki, z której wyjęła notatnik i długopis.
– Gotowy? – spytała.
– Nie chcę zabrać ci za dużo czasu – odparł chłodno.
– Myślę, że będzie najlepiej, jeśli skupimy się na rozmowie. Dobrze? – spytała.
– Oczywiście – skrzyżował swoje długie nogi w kostkach.
Przestań myśleć o jego długich nogach. Skup się na tym wywiadzie. Musisz wysłać pierwszą część w ten piątek.
– Więc, panie Lee…
– Asher.
– Asher – powtórzyła i dźwięk jego imienia wyrwał ją z jej rutyny; podobało się jej jak brzmiało. Było w nim coś seksownego. – To dość rzadkie imię.
– Nie uważała pani na lekcjach religii, panno Carmichael? Nieładnie. Byłem przekonany, że pani rodzina jest bardzo wierząca.
– Jakich lekcjach religii? – spytała, nie mając pojęcia o czym mówi. Zupełnie zapomniała o notatniku na kolanach.
– Aser był synem Jakuba i Zilpy, niewolnicy Lei.
– Pamiętam. Zilpa była tą drugą, brzydszą siostrą, której nie chciał Jakub – wymamrotała, przypominając sobie tę historię z Biblii.
– Ho ho – powiedział unosząc brwi go góry – wygląda na to, że nie zasnęłaś podczas tamtej lekcji.
– Byłam pewna, że już gdzieś słyszałam to imię. Dlaczego rodzice tak cię nazwali?
– Pewnie spodobało im się jego znaczenie – uśmiechnął się. – Aser znaczy „szczęście”.
Nie powinna była tego robić, ale nie mogła się powstrzymać. Odwróciła się by spojrzeć na przystojną część jego twarzy. Słońce wisiało nisko na niebie i ogrzewało ich oboje ciepłym światłem. Jej twarz rozbłysła w uśmiechu; Savannah tak dawno nie czuła czystego, zwykłego szczęścia, a właśnie to uczucie wypełniło ją, gdy na niego patrzyła.
To był cud: Savannah Carmichael ponownie uśmiechnęła się, gdy spojrzała na jego paskudną gębę. Serce skoczyło mu w piersi; wstrzymał oddech i patrzył na nią, modląc się, by ta chwila trwała dłużej niż kilka sekund. Jednak i tym razem wszystko musiała zepsuć panna Potts – która dokładnie w tej chwili weszła do pokoju z kawą i ciasteczkami. Będzie musiał z nią o tym porozmawiać. Doceniał jej troskliwość, ale z nikim nie chciał dzielić się nawet minutą swojego czasu z Savannah.
Tak naprawdę nawet dobrze jej nie znał. Rozmawiali kilka razy przez telefon i w poniedziałek spędzili razem niewiele ponad godzinę. Jednak odkąd stracił ją z oczu nie mógł przestać o niej myśleć. Czas dłużył mu się niemiłosiernie aż do chwili ich ponownego spotkania – był widocznie zawiedziony jej profesjonalnym dystansem. Jedynym pocieszeniem było to, że spojrzała na jego twarz i nie odwróciła wzroku. Nie przyglądała mu się ze współczuciem, ani z odrazą; po prostu rzuciła mu krótkie spojrzenie, po czym poszła usiąść w swoim fotelu. Zachowywała się tak, jakby rozmowy z mutantem stały się dla niej czymś normalnym. Zaczynał czuć coś, czego nie powinien czuć: nadzieję.
Ledwie zdążył wybić sobie z głowy to uczucie, zapytała go o znaczenie jego imienia i pokazała mu ten wspaniały, piękny uśmiech. Czuł się tak, jakby zaraz miał się rozpłakać; chciał napisać wiersz na jej cześć. W tamtej chwili był dozgonnie wdzięczny pannie Potts, która namówiła go na to spotkanie. Cokolwiek się stanie, zawsze będzie jej wdzięczny za to, że pomogła mu doświadczyć tego, czego tak bardzo mu brakowało: życia.
– Czy to pistacje? – spytał, z ustami pełnymi ciastka – są przepyszne, Savannah!
– Ta dziewucha wie co dobre – powiedziała panna Potts, mrugając do niej.
– Czasami uda mi się zrobić coś dobrego – odpowiedziała wątłym tonem, poprawiając różowy kardigan, który nałożyła na koszulkę o tym samym kolorze. Był ciasny i bardzo podkreślał jej biust, co nie umknęło uwadze Ashera: patrzył się na jej piersi za każdym razem, gdy pochylała się nad notatnikiem. Może i miał pół twarzy potwora, ale pod tą maską wciąż skrywał się mężczyzna.
– O czym dziś rozmawiacie? – spytała panna Potts.
– O dorastaniu pana L… Ashera i jego czasach szkolnych – odpowiedziała Savannah. Odłożyła w połowie zjedzone ciastko na swój talerz.
– Hmm, jestem pewna, że gdzieś tutaj mam jego dokumentację medyczną – drażniła się z nią panna Potts, lecz Asher zauważył, jak Savannah się rumieni. Opadły jej ramiona i oparła się o fotel, wzdychając.
– Czuję się jak szpieg – powiedziała w końcu.
– Niepotrzebnie, kochanie – panna Potts poklepała ją po ramieniu – przyszłaś tu z konkretnym zadaniem i szanuję cię za to.
Odwróciła się i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Savannah spojrzała na Ashera.
– Przepraszam – powiedziała – nawet się z tobą nie przywitałam. Czasami zapominam, że mam opisać prawdziwą, żywą osobę, i że sama powinnam zachowywać się bardziej ludzko.
Przecież ja nawet nie wyglądam jak człowiek, pomyślał ponownie Asher. Przypomniał sobie jednak co w tamtą niedzielę powiedziała panna Potts, gdy porównała go do Savannah: Ty straciłeś rękę, a ona pracę w najbardziej prestiżowym dzienniku w całym kraju. Oboje wróciliście do domu lizać swoje rany.
Spojrzał na nią. Nie uśmiechała się i zacisnęła dłoń na prawym ramieniu fotela. Tak bardzo starała się przezwyciężyć tamtą porażkę i walczyć z własnym bólem. Zgodził się jej pomóc – i zamierzał to zrobić.
Położył swoją dłoń na jej dłoni zanim zdążył się zastanowić nad tym co robi. Zaskoczyło go jak delikatna i ciepła była jej ręka; dopiero po chwili dotarło do niego, na jak wiele sobie pozwolił. Przecież ona jest piękną, młodą dziennikarką, pomyślał. Na pewno nie chce by obmacywał ją jakiś zdeformowany dziwoląg.
Chciał cofnąć rękę, przerażony własną śmiałością, lecz teraz to ona go zaskoczyła: chwyciła go za dłoń i splotła palce z jego palcami. Nie miał odwagi na nią spojrzeć, więc skupił wzrok na ich złączonych dłoniach. Delikatnie pocierał jej dłoń kciukiem, a całe jego ciało przenikało dawno zapomniane ciepło. Czuł się tak, jakby właśnie obudził się z długiego snu: chciał przeżywać tę chwilę całym sobą, każdą częścią siebie odczuwać uścisk jej dłoni.
W końcu odważył się na nią zerknąć i ze zdumieniem zobaczył, że ona także patrzy na ich dłonie. Złapała jego spojrzenie. W jej pięknych, brązowych oczach kłębiło się wiele emocji: były zmieszane i szczęśliwe, przekorne i zmartwione.
– To normalne – wyszeptała, bardziej do siebie niż do niego – powoli stajemy się przyjaciółmi.
Przyjaciółmi.
To