Weteran. Andrews William
dotyk bardzo ją zaskoczył, ale jeszcze bardziej zdziwiła ją jej własna reakcja. Czuła się tak, jakby serce miało wyskoczyć jej z piersi, i miała motylki w brzuchu – a przecież on tylko dotknął jej dłoń. Przestraszyła ją siła tego uczucia. Czyżby była nim zauroczona? Nie, to nie mogła być prawda. Między nimi mogła być tylko przyjaźń – najwyżej przyjaźń.
– Opowiedz mi o swojej rodzinie – poprosiła, starannie panując nad głosem.
Zapisywała szczegóły z jego życia w swoim notatniku, próbując uspokoić umysł. Tak będzie lepiej, pomyślała. Musisz się z nim spotkać jeszcze dziesięć razy. Nie możesz się w nim zakochać, tak jak w Patricku. Jak możesz myśleć tak o kimś, kto przypomina potwora z Koszmaru z Ulicy Wiązów? Nie bądź głupia! To było podłe porównanie, ale nie mogła znów mieszać pracy z uczuciami. Już raz to zrobiła i zapłaciła za to zbyt wysoką cenę. Obawiała się jednak tego co może zrobić – jak większość ludzi była najgroźniejsza wtedy, gdy się bała.
– Moja rodzina żyła w Danvers od pokoleń, ale wszystko wskazuje na to, że to ja będę ostatnim Lee – powiedział Asher i wziął łyk kawy. Wpatrywał się w okno, sprawiając wrażenie znudzonego.
Savannah spojrzała na słowa, które właśnie zapisała: będę ostatnim Lee.
– Nie mów tak – wyszeptała.
– Słucham?
– Nie… nie mów tak – powiedziała nieco głośniej.
– Dlaczego?
– Bo to nieprawda. Nie będziesz ostatnim Lee.
– Nie mówmy o tym więcej – uciął temat zmęczonym głosem – masz inne pytania, czy kończymy na dziś?
Zamknęła notatnik i położyła go na kolanach. Nie mogła dłużej znieść tego napięcia; musiała coś zrobić. Skrzywdziła go i czuła się z tym okropnie, ale powiedziała mu prawdę: stawał się jej przyjacielem. Przez ostatnie dwa dni wspominała ich rozmowę i wspólny zachód słońca. Z niecierpliwością czekała na kolejne spotkanie; nie była tak podekscytowana nawet wtedy, gdy spotykała się z Patrickiem. Oprócz Scarlet nie miała w Danvers żadnych przyjaciół, a siostra nie mogła poświęcić jej dużo czasu – musiała przygotować się na swój ślub i przyszłość z Trentem. Asher stał się dla niej kimś wyjątkowym, i chociaż Savannah potrzebowała jego historii dla swojego artykułu, coraz bardziej chciała zdobyć także jego przyjaźń.
– Możemy zacząć od bycia przyjaciółmi – wyszeptała, czując jak się rumieni. Jej słowa były bardzo bezpośrednie, ale nie chciała by myślał, że odpycha ją jego wygląd.
– Słucham? – spytał wysokim, podniosłym tonem, który musiał opanować do perfekcji podczas studiów.
– Chcę wyłożyć karty na stół.
– O czym ty mówisz? – obrócił się i spojrzał na nią. – Porównujesz życie do gry w karty?
Musiała powstrzymać śmiech; ta rozmowa rzeczywiście stawała się absurdalna.
– Mam podbić stawkę? – zaczął się z nią drażnić.
– Tylko nie pasuj – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego. Zrozumiała, że naprawdę dobrze czuje się w jego towarzystwie: nie obchodziło ją to, jak wyglądał, ani to, że przez osiem lat nie wyszedł z domu. Lubiła go.
– Nie odważyłbym się – odpowiedział, odkładając filiżankę na spodek. Zerknął na nią ukradkiem; był zmieszany, ale wyglądał na zadowolonego.
Przez następną godzinę nie dowiedziała się wiele o jego dzieciństwie, ale nabyła inne umiejętności: Asher pokazał jej wszystkie pokerowe sztuczki, jakie poznał podczas służby w wojsku.
– Następnym razem zostaw telefon w domu – powiedział, gdy rozległ się delikatny dźwięk oznajmiający, że ich wspólna godzina dobiegła końca. Spojrzał na jej torebkę, lecz nie podniósł się do góry; rozciągnął się wygodnie w fotelu i przegarnął dłonią swoje kudłate włosy.
– Dlaczego ich nie obetniesz? – gdy tylko to pytanie wyrwało jej się z ust, natychmiast tego pożałowała; chciała je cofnąć, lecz było już za późno.
– Moje włosy przykrywają pewne rzeczy – odpowiedział, a rysy jego twarzy stwardniały.
– Asher – powiedziała delikatnie i zwróciła się ku niemu; siedziała na krawędzi fotela i patrzyła na jego profil – nie wyglądasz tak źle, jak myślisz.
– Savannah – odpowiedział z kamienną twarzą, nie patrząc na nią – wyglądam dokładnie tak źle, jak myślę i muszę znosić ten widok każdego dnia.
Wyciągnęła ku niemu dłoń. Nieśmiało zbliżyła ją do niego, aż w końcu zebrała się na odwagę i położyła ją na jego udzie.
– Spójrz na mnie.
– Nie – spojrzał na jej dłoń, a z jego gardła wydobył się cichy jęk.
– Proszę, spójrz na mnie. Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz?
– Na dziś to już koniec – powiedział delikatnie, ale stanowczo i odwrócił się od niej.
Przełknęła ślinę i zabrała dłoń z jego uda. Sięgnęła po torebkę i zamierzała wyjść z pokoju, gdy złapał ją za rękę: jego uścisk był silny, ale złagodniał gdy nie próbowała się wyrwać.
– Przyjdziesz w piątek?
– Oczywiście.
Rozluźnił palce i gładził wnętrze jej dłoni kciukiem.
– Dobrze – powiedział w końcu i puścił jej rękę.
Dopiero w połowie schodów Savannah zdała sobie sprawę, że wciąż wstrzymuje oddech.
– Jak Ci idzie, Vanna? – spytała Scarlet w piątek rano; siedziała naprzeciwko siostry przy kuchennym stole, gdzie wspólnie jadły śniadanie. – Odkryłaś już sekrety duszy pustelnika Lee?
– Nie nazywaj go tak.
– Drażliwy temat?
– Nie o to chodzi. Po prostu okaż mu trochę szacunku. To ktoś, kto stracił zdrowie na wojnie.
– No, no. Niesamowite. Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że się w nim podkochujesz.
– Zamknij się, Scarlet.
– „Vanna i Asher siedzą na drzewie, całują się i jest im jak w niebie!”.
– Zachowujesz się jak małe dziecko – Savannah sięgnęła po tost, strącając widelec Scarlet na podłogę.
– Wielkie nieba! – westchnęła Judy. – Czy naprawdę moje dwie dorosłe córki muszą się kłócić jak małe dziewczynki?
– To ona zaczęła – powiedziała Scarlet i pokazała siostrze język. – Savannah nie lubi jak ktoś mówi o jej nowym chłopaku.
– Katie Scarlet, mogłabym przysiąc, że miałaś dziś rano odebrać ze sklepu duże zamówienie na własny ślub – powiedziała Judy.
– Muszę lecieć! – krzyknęła Scarlet, zrywając się z krzesła. Wyrwała Savannah z ręki jej tost i wybiegła z kuchni. – Dzięki, mamo!
Judy i Savannah patrzyły, jak zamykają się za nią drzwi; spojrzały na siebie i przewróciły oczami. Judy usiadła na miejscu Scarlet.
– Wiesz, że ona tylko się z tobą droczy.
– Wiem, wiem. Tylko… Asher jest dobrym człowiekiem. To miasto nie było wobec niego w porządku.
– Jeśli