Sybirpunk 3. Michał Gołkowski
kładąc się jak najniżej – no co to w ogóle jest?! Jakie ręce do góry?! Jaki radiowóz, skąd?!
Ryzykując zdrowie i życie, dokręciłem gaz do dechy, motocykl wyciął niczym kula z karabinu. Przemknąłem po prawej stronie ciężarówki, prawie wbiłem się w tył osobówki, cudem ominąłem zmieniający pas autobus… Zaryzykowałem zerknięcie w lusterko: byli tam, za mną, i wcale nie zamierzali odpuścić!
Widziałem, jak z platformy na ich dachu zerwał się migający lampami dron, który od razu pochylił się i wystrzelił w moim kierunku. Kurde, jak ten się do mnie przyczepi, to nie zdołam go zgubić!
Szybkie przeskoczenie za kolejną osobówkę, jeszcze jeden poślizg, kiedy opony na chwilę popłynęły w warstwie mokrego śniegobłota, a potem zjazd ku prawej.
Kurwa, pędziłem zdecydowanie, ale to zdecydowanie za szybko na ten wiraż.
Gwałtownie zjechałem do prawej, koła znów zatańczyły, ale jakimś cudem udało mi się utrzymać tor jazdy. Klakson zepchniętej na bok osobówki odezwał się w uszach bolesnym wizgiem, ale ja już położyłem się w ślimaka serpentyny.
Zasrany dron pościgowy trzymał się zaraz za mną, migotał lampami i pewnie wył syreną, ale nie słyszałem go nawet.
Dosłownie czułem, jak tracę przyczepność, a siła odśrodkowa coraz mocniej wyrzuca mnie ku żelaznej barierce. Już połowa zjazdu, już trzy czwarte… Jeszcze kawałek…
…prosta…!
Coś przewaliło się nade mną i wokół mnie z ogłuszającym hukiem, łomotem i hurgotem, na chwilę zrobiło się zupełnie ciemno, błoto bryznęło mi na przyłbicę kasku, prawe kolano skrobnęło o asfalt. Odruchowo nabrałem tchu, zacisnąłem powieki… A potem postawiłem motocykl do pionu.
Sięgnąłem ręką do szybki, wytarłem ją. Przed sobą miałem zad ogromnej ciężarówki z pełną pni ściętych drzew naczepą, za którą ciągnął się siwobury obłok rozpylonego błota – a z jej prawej burty powoli odrywały się kawałki roztrzaskanego drona.
Co ja, wpadłem pod nią? Przejechałem pod naczepą? Prześliznąłem się między kołami?!
Kurwa mać.
Pewnie już nigdy miałem się nie dowiedzieć. Szczerze? Nie chciałem wiedzieć. Udało się, tylko to się liczyło.
Zjechałem najbliższym zjazdem w bok, poprowadziłem motocykl w plątaninę pomniejszych uliczek i blokowisk Nowodzierżyńskiego rejonu. Byłem brudny jak nieboskie stworzenie, serce mi waliło niczym młot pneumatyczny.
Co tam się, do cholery, odjebało?! I dlaczego mi tak świszczało w kasku?
Schowałem się pomiędzy ciemnymi pudełkami domów, zjechałem pod ścianę i zgasiłem motocykl. Zsiadłem, praktycznie spadłem z siodełka, oparłem się o zimny beton. Trzęsącymi się rękami dałem radę za trzecią próbą odpiąć kask, zerwałem go z głowy i odetchnąłem z ulgą…
Spojrzałem na podłużne pęknięcie.
Ostrożnie przesunąłem palcem po sferycznej pokrywie niemalże fabrycznie nowego kasku, dotknąłem poszarpanych krawędzi wyżłobionej w nim, wyrwanej podłużnej dziury.
Odruchowo przesunąłem ręką po głowie, ale ta na szczęście była cała.
Były dwie możliwości, obydwie niedorzeczne.
Albo przydzwoniłem głową we wspornik, resor czy inną śrubę w podwoziu ciężarówki, pod którą jednak chyba przejechałem w ślizgu…
…albo do mnie strzelili i prawie trafili. Kula tylko musnęła kask, żłobiąc w nim podłużną bruzdę.
O w dziką, jebaną mordę jeża, czymkolwiek taki jeż był.
Zrobiło mi się cokolwiek słabo, soczewka bojowa i wszczep oka odpaliły się jednocześnie. Blokowisko zatańczyło dziwacznymi kolorami, zobaczyłem w spektrum termowizji, jak ciepło ucieka przez nieszczelne okna, a stojący do tej pory w ciemnym kącie klatki i prawie niewidoczny typ posuwa klęczącego przed nim kogoś – miałem nadzieję, że kobietę – w usta.
Strzelali do mnie.
Samo zjawisko nie było niczym niecodziennym, a w kontekście ostatniego miesiąca rzekłbym, że wręcz powszednim.
Natomiast po raz pierwszy w życiu zdarzyło się, że strzelała do mnie milicja. I to strzelała bez ostrzeżenia. Za to, że nie chciałem podnieść rąk w trakcie czegoś, co wziąłem początkowo za rutynową kontrolę.
Miałem nadzieję, że Kulas zdoła mi to wszystko chociaż częściowo wyjaśnić. W tej chwili potrzebowałem rzetelnych, konkretnych odpowiedzi, a tylko on był mi w stanie takie zapewnić.
Do jego bloku zostało relatywnie niedużo, ale postanowiłem, że mimo wszystko podjadę tak blisko, jak dam radę… Ot tak, na wszelki wypadek. Gdyby okazało się, że trzeba będzie nagle, na cito przed kimś uciekać.
Zaparkowałem dosłownie przy samej klatce, pomiędzy dwoma krzywo ustawionymi samochodami, a potem przedarłem się przez zwaloną na krawężniku zaspę.
O, znów ktoś wyrwał domofon z kablami, drzwi po prostu otwarte. Żule tak często robili, kiedy przychodziły chłody, żeby móc włazić do piwnic i tam sobie łoić tani spirytus.
No cóż, chociaż jeden problem mniej.
Winda wwiozła mnie na górę bez niespodzianek, wysiadłem na wymalowanym sprayem, obdrapanym piętrze Kulasa. Teraz jeszcze śmierdziało tu kocimi szczynami i czysto ludzką już wonią przepoconych ubrań… Tak, zima w blokach to było to, co naprawdę pozwalało doświadczyć uroków życia w wielkim mieście.
Wcisnąłem przycisk dzwonka, kamerka od razu się ożywiła. Spojrzałem w oko obiektywu.
– Kulas, wpuść mnie – warknąłem.
Odezwał się brzęczyk, popchnąłem drzwi do zakratowanego przedsionka. Cierpliwie odczekałem, aż czujniki mnie przeskanują, już miałem otworzyć kratę do przedpokoju – natomiast ta ani myślała się otwierać.
Szarpnąłem raz i drugi, obejrzałem się na drzwi. Kurde. Zamek już się za mną zatrzasnął, ten nie puścił… Co ja, uwięziony tu byłem?!
– Kulas! – sapnąłem, widząc przyjaciela wyjeżdżającego z salonu na swoim rydwanie.
– Chudy, ja pierdolę – przywitał mnie. – Co ty tutaj, kurwa, robisz?!
– Aha. Ciebie też miło widzieć, Kulas, nie powiem. Może byś tak…
– Chudy, pojebało cię, człowieku?! Tak po prostu do mnie przyłazić? Wypierdalaj stąd!
Zamrugałem.
– …co?
– Mówię, wypierdalaj! Ale to w podskokach!
Nie byłem w stanie określić – mówi serio? Czy prześmiewczo? W każdym razie nie podobał mi się ani ton, ani treść przywitania.
– Kulas, weź se zważaj! – warknąłem, bo przyznaję, że aż mnie ubodło. – Ja tutaj do ciebie znad grobu wracam, a ty…
– Ja jebię, Chudy! Ty się ciesz, że ja mam mieszkanie ekranowane całe! Patrz!
Wywołał na podręcznym rzutniku hologram, na którym wyświetliła się moja sylwetka. I rękę było widać żelazną, i oko… No i pikający sygnałami komunikator na przedramieniu, a pod nim czip pomiędzy kośćmi nadgarstka.
– No i co, Kulas? Nie wolno do ciebie już sprzętu wnosić?
– Co? – Przekrzywił głowę, potrząsnął nią. – Nie, kurwa, nie wolno! Na pewno nie, kiedy jesteś poszukiwany listem gończym w całym NeoSybirsku!
„System wykrył błąd krytyczny i zostanie zamknięty. Czy chcesz zamknąć