Szalej. Monika Drzazgowska
e49e5500pb256h590e9392aff2.jpg"/>
Spis treści
Słownictwo kaszubskie i regionalne
Opieka redakcyjna: ANITA KASPEREK
Redakcja: BIANKA DZIADKIEWICZ
Korekta: ANNA MILEWSKA, KAMIL BOGUSIEWICZ, EWA POLAŃSKA
Projekt okładki i stron tytułowych: TOMASZ MAJEWSKI
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
© Copyright by Monika Drzazgowska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020
Published by arrangement with
Beata Stasińska Literary Agency
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07162-5
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Warrenowi Ellisowi
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
PONIEKĄD
Poniekąd zaistnieje.
Poniekąd nie.
– Dobrze ci w tej ciemnej zieleni – usłyszy od matki, gdy kupi nowy sweter.
Dostanie kształt, na którym ułoży się tkanina. Kształt kobiety.
Dostanie to, co przynależy kobiecie. Odpowiednie organy, łatwo dostrzegalną miękkość ruchów, wyższy i dźwięczniejszy ton głosu. Nie wykorzysta tego, bo nikt nie nauczy jej sięgać po marzenia kobiecymi sztuczkami – nie nachalnie, ale delikatnym ruchem biodra, sugestią, zręcznie wygraną ciszą w słuchawce telefonicznej.
Poniekąd się odważy.
Poniekąd schowa się w głębokim cieniu.
Na konkurs plastyczny pod tytułem Ja, drzewo pośle rysunek brzozy o pniu dość spróchniałym, by wiosną z zagrzebanych w nim kokonów wydostały się owady. Dojrzałe osobniki kruszczycy złotawki przedstawi kroplami zielonej i złotej farby strzepniętej palcami z pędzla na karton. Przy krawędzi brystolu namaluje samice grzejące w blasku słońca metalicznie połyskujące pokrywy; w tle pozostałe zielonkawe drobiny rozfruną się w poszukiwaniu kwiatowego nektaru. Praca nie zdobędzie żadnej nagrody, a ona po latach, oglądając obrazek, zrozumie, że źle rozłożyła akcenty – nie drzewo miało być w centrum, w centrum powinny być złote krople owadów, rodzących się z próchna i zachwycających pancerzami wykutymi słonecznym blaskiem. Tylko wprawne oko, nawykłe do szukania osobliwości, jest zdolne odnaleźć owada w leśnych ostępach. To wyjątkowy okaz, jakim i ona chciałaby być.
Zanim pojawi się na świecie, żyć będą jej babka i prababka. Tej ostatniej nigdy nie pozna, ale przypuszczalnie poza skinięciem głowy i wymaganym pocałunkiem w dłoń i tak z tej znajomości niewiele by wynikło. Zgodnie z życzeniem prababki dzieci żyły w odosobnieniu, w miejscu, które opuszczały przy wielkich rodzinnych okazjach, starannie wymyte, uczesane, z pacierzem na ustach.
Babka z kolei w powojennym zamieszaniu trafi na wieś zabitą dechami, da się zapłodnić pierwszemu lepszemu, który wyjdzie z lasu, z oczami czarnymi od gęstwiny, grzechu i brudu, z pustym żołądkiem i nieugaszonym pragnieniem kobiety. Dziadek przywita przyszłą żonę słodką gruszką, rozkrojoną kozikiem i ułożoną na dużym, srebrnym talerzu, a potem poprosi, by wybrała sobie któryś z opuszczonych domów. Babce spodoba się ta rozrzutność po latach głodu i biedy. W dziękczynieniu za łaski głosić będzie – ku radości kolejnych proboszczów – pochwałę jedności rodziny oraz wierności mężowi i pozorując pomniejszanie własnych potrzeb, zdecydowanie wyjdzie na swoje.
Babka odchowa dzieci. Jedna z córek, gdy dorośnie, wymknie się przez sad sąsiada w stronę drogi, przetnie ją i znajdzie zagajnik pełen poziomek. Potrząśnie mokrymi włosami – umyła je przed chwilą – i wysuszy w gorącym powiewie znad dojrzewającej pszenicy. Przy przekrzywionym znaku przystanku autobusowego spotka się spojrzeniem z młodym technikiem maszyn rolniczych. Wymienią pozdrowienia, on zauważy pysznie rozwiane włosy, mocne udo i kretonową sukienkę w kwiaty. Ona dostrzeże jasne oczy, porządne buty i teczkę – dowód, że mężczyzna nie brudzi rąk. Technik zapyta dziewczynę, czy zajdzie w piątek na potańcówkę. Ona stawi się podniecona i pełna nadziei, że dla niej nie tylko „knajpa, kościół, widok z mostu”, że coś więcej. W piątek wieczorem za remizą poczną pierwsze dziecko, córkę. Młody ojciec przez resztę życia nie otrząśnie się z zaskoczenia swoim złotym strzałem i na wszelki wypadek wycofa się na bezpieczne pozycje, niby zakneblowany szokiem. Młoda matka spędzi życie w przekonaniu, że niespełnioną seksualność da się przekuć na trud pracy nad dziećmi, by weszły w dorosłość z przeświadczeniem, że naturalność w sferze intymnej stanowi zagrożenie. Zastosuje wobec potomstwa dostępne środki zapobiegawcze: zakazy, zniechęcanie, zastraszanie, zajęcia pozalekcyjne i obrabianie działki po godzinach.
Poniekąd się urodzi.
Poniekąd nie.
Urodzi się ciałem, podczas porodu pośladkowego niemal rozerwie matkę na pół. Rozkrzyczy się na cały szpital i ujmie pielęgniarki ciemnym lokiem na czole. Otworzy oko na pykającą jarzeniówkę pod sufitem, dostanie odpowiednie szczepionki i przyssie się do piersi. Gdy zaprocentują lata wiejskiego chowu, spojrzy łaskawiej na swoje ciało; wcześniej zmitręży sporo czasu na zżymanie się na niedostatecznie zgrabną figurę oraz sztywne włosy. Miejskie dziewczyny, od pierwszych lat życia przestraszone przemijaniem i przeglądające się w sobie nawzajem, w końcu zaczną marszczyć się i zbierać w palce fałdy wiotczejącej skóry. Ona przeglądać się będzie w kałużach i pękniętych szybach drewutni. Luster w domu znajdzie niewiele – jedno w łazience, drugie w orzechowej okleinie toaletki; jedno za wysoko dla dziewczynki, drugie na strychu, na który wstęp był wzbroniony. Dopiero we własnym mieszkaniu przed dużym lustrem, przeznaczonym do wyszukiwania niedoskonałości ciała, dojrzy mocne włosy i białe zęby.
Nie urodzi się nigdy dla siebie samej. Nie