Nieśmiertelni. Vincent V. Severski

Nieśmiertelni - Vincent V. Severski


Скачать книгу
– zapytał Jagan.

      – Pogadamy. To do jutra, chorąży, i nie…

      Nie zdążył zakończyć, bo Jagan rozłączył się pierwszy.

      Wczorajsza kolacja u Lindy wcale nie pomogła Gunnarowi uporządkować myśli, na co tak bardzo liczył. Nie doszedł do żadnych przełomowych wniosków i teraz żałował, że pozwolił sobie na zbyt dużą ilość alkoholu. Atmosfera spotkania też była dziwna.

      Przez cały wieczór Olaf wydawał się jakiś nieobecny i szperał wzrokiem po kuchni, a Linda była wyraźnie czymś podenerwowana. Olaf zadał kilka pytań więcej, niż powinien, i Gunnar odniósł wrażenie, że próbuje wciskać nos w sprawę KTH. A przecież nie został do niej dopuszczony i znał zasadę: wiesz tyle, ile musisz wiedzieć, i kropka. Tymczasem Olaf jakby próbował dowiedzieć się czegoś bezpośrednio u źródła. Gunnarowi zapaliła się lampka ostrzegawcza, ale kiedy zdał sobie sprawę, że sam nie reaguje adekwatnie do sytuacji, dał sobie spokój z podejrzeniami. Tym bardziej że Olaf nie mógł mieć szczególnego powodu do pozasłużbowego wścibstwa, skoro wszystko mogła mu powiedzieć Linda. Przynajmniej Gunnar tak zakładał. Okazało się jednak, że Linda nie przecieka nawet w domu, co było wartością samą w sobie. Zanim Gunnar dotarł do swojego mieszkania na Gruvbacken, zapomniał o podejrzeniach.

      Początkowo spał dobrze, jednak w środku nocy rozbolały go kręgosłup i głowa, więc dalsze leżenie nie miało już sensu, zwłaszcza że dostał jeszcze męczącej gonitwy myśli. Telefon od Harriet nie dawał mu spokoju.

      O czwartej nad ranem wypił podwójne treo, zaparzył dzbanek mocnej kawy, potem wziął gorący prysznic i w szlafroku zasiadł w kuchni. Położył przed sobą telefon i po raz kolejny zaczął przeglądać swoje notatki, ale jego wzrok tylko ślizgał się bezładnie po kartkach. Właściwie to znał treść zapisków na pamięć, a przeglądanie ich miało jedynie znaczenie symboliczne. Chciał w ten sposób udowodnić sobie, że wciąż jest w gotowości, uczciwy wobec swoich zobowiązań, i nigdy nie odpuszcza. Przynajmniej chciał w to wierzyć.

      Siedział na twardej ławie, którą kupił kiedyś na wiejskiej wyprzedaży, i po kilkunastu minutach poczuł narastający ból w plecach. Wziął dwie tabletki, popił wodą z kranu i z rękami założonymi z tyłu zaczął chodzić po mieszkaniu. W tej pozycji czuł się najlepiej. Spacerował od kuchennego okna do biblioteki i za każdym razem zatrzymywał się w przedpokoju pod wiszącym pozłacanym zegarem typu kartel, by sprawdzić, o ile przesunęła się minutówka. Drugi postój robił przy oknie kuchennym.

      Dwupokojowe mieszkanie na szóstym piętrze w starym dziewiętnastowiecznym domu na wysokiej skale kupił zaraz po rozwodzie. Właściwie były to dwie kawalerki w dwóch przylegających do siebie domach, połączone w jeden lokal. W ten sposób mieszkanie Gunnara miało dwa wejścia z dwóch oddzielnych klatek schodowych i dwa adresy – Gruvbacken i Duvnäsgatan.

      Nie było ani ładne, ani ustawne, ale kiedy Gunnar zobaczył widok z okna kuchennego, nie mógł pozwolić, by zamieszkał tu ktoś inny. Nigdy nie żałował tego zakupu, mimo że słono przepłacił. Taki widok kosztuje w Sztokholmie dodatkowy milion koron. Okno na fiord, wyspy Kastelholm i Djurgården, a nade wszystko na przepływające niemal pod samym oknem wielkie promy i statki wycieczkowe, warte było każdej ceny – uważał Gunnar. Nic też nie pomagało mu bardziej w powrocie do zdrowia i uśmierzaniu bólu niż obserwowanie świata z tego właśnie okna.

      Przeszedł po mieszkaniu może dwa, może trzy kilometry i w końcu tabletki, wzmocnione nocnym widokiem z okna, zaczęły działać. Poczuł się lepiej.

      Gdy stanął pod zegarem po raz ostatni, mieszkanie wypełnił ciepły, cichy dźwięk dzwonu. Zegar kartel z 1843 roku w stylu marine, ze złoceniami, spod których prześwitywał czerwony pulment, wybił dokładnie piątą trzydzieści.

      Gunnar uznał, że już czas. Ruszył do kuchni i sięgnął po leżący na stole smartfon. Wybrał numer z pamięci i przyłożył słuchawkę do ucha.

      – Obudziłem cię? – zapytał cicho.

      – Nie… już nie spałam – skłamała Harriet.

      – Przyjechać po ciebie?

      – Nie, nie trzeba. Widzimy się tam, gdzie poprzednio?

      – Tak – odparł i wyłączył telefon.

      Harriet leżała w łóżku i przez moment wydawało jej się, że jeszcze śni. Po chwili spojrzała na zegar i ciężko westchnęła. Gunnar zadzwonił godzinę wcześniej, niż się umawiali.

      – Znowu – powiedziała na głos i powoli zaczęła się podnosić.

      Nie była zła, bo przyzwyczaiła już się do jego nadproduktywności i nawet uważała, że to przynosi efekty, a ponadto wpływa dyscyplinująco na nią samą. W końcu to ona go przekonała, żeby kontaktowali się za pomocą bezpiecznych telefonów, które nielegalnie wyniosła z pracy, zabezpieczywszy przed podsłuchem i namierzeniem.

      Sprawa Hasana i masakry na KTH miała tak zawiłą akcję, bogatą w sceny i szpiegowskich aktorów, że Selander nie mógł nikomu zaufać. Zawierzył jedynie Harriet, bo jak Kirke potrafiła choć trochę odczarować przed nim świat mitów i kłamstw, w którym musiał się teraz zanurzyć. A jako zdeklarowanemu ateiście było mu znacznie trudniej, bo sam musiał wszystko zrozumieć, a nie uwierzyć na słowo. „Widziałaś kiedyś pobożnego śledczego? Przecież taki nie wyjaśniłby żadnego morderstwa” – odpowiedział, gdy go zapytała, czy wierzy, że uda im się rozwiązać zagadkę.

      Pospiesznie umyła zęby i twarz. Rozczesała i spięła włosy, włożyła na gołe ciało beżowy sweter w grube warkocze, który zrobiła dla Hasana, i luźne dżinsy. Zebrała z biurka dokumenty, przejrzała je pobieżnie i spakowała do plecaka. Usiadła na krzesełku w przedpokoju i przez moment zastanawiała się, czy aby wszystko zrobiła, jak należy. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i pomyślała, że jednak źle wygląda i może zdąży się jeszcze podmalować, ale spojrzała na zegar i zrezygnowała, bo była już za dziesięć szósta. Za siedem minut miała autobus.

      Selander siedział już od pięciu minut w przeszklonym barze na Dworcu Centralnym. Obejmował oburącz gorący tekturowy kubek z caffè latte.

      Dworzec w śródmieściu, skrzyżowanie metra, kolejki podmiejskiej, pociągów dalekobieżnych, przewalające się przez całą dobę tłumy. Nie było w Sztokholmie lepszego miejsca, żeby się ukryć. Ale nie przed młodym romskim żebrakiem, który dostrzegł Gunnara siedzącego samotnie w rogu pustej sali i powłócząc nogą, zdecydowanie zmierzał w jego stronę.

      Podstawił mu pod nos kubek z monetami i potrząsnął nim z takim zaangażowaniem, że zamyślony Selander aż podskoczył, a odruchowo podbity kubek poszybował wysoko pod sufit, rozsypując drobne po całej sali. Rom i Gunnar, zaskoczeni tym, co się stało, zamarli na moment w bezruchu. Gdy umilkł dźwięk metalu uderzającego o kamienną posadzkę, Rom zaczął agresywnie wykrzykiwać coś w swoim języku i zupełnie sprawnie rzucił się do zbierania monet.

      Gunnar poczuł wstyd. Najpierw pomyślał, że powinien pomóc kalece, ale coś go powstrzymywało, i to nie dlatego, że Rom obnażył swoje oszustwo. To było coś innego, coś, co siedziało w jego głębi, a czego nie potrafił zrozumieć. Dotąd Sztokholm nie przeżył takiego najazdu żebraków i Szwedzi nie potrafili sobie z tym zjawiskiem poradzić, ani mentalnie, ani moralnie. Nie byli w stanie zrozumieć prawdziwej nędzy i prawdziwego oszustwa jednocześnie, więc jedyne, co mogli zrobić, to odwrócić wzrok, by nie reagować agresją.

      Selander podniósł się i zaczął zbierać monety z podłogi. Poczuł ból w plecach, więc klęknął. Wrzucił do kubka garść koron, dokładając dwadzieścia swoich, kiedy usłyszał nad sobą głos Harriet.

      – Co robisz, Gunnar?

      – Aaaaa…


Скачать книгу