Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
szło dalej, a głowę trzymał potężny magnes. Wydawać się mogło nawet, że jego ciężki ośli łeb lada chwila się urwie.
Nie było najmniejszej wątpliwości, że Żuk rozpoznał Olega i Wasilija, bo jego twarz przybrała niezwykły grymas zdumienia, gdzieś pośrodku skali między przerażeniem a radością. Przypominał nawróconego świadka cudu zmartwychwstania.
Po tajemniczej śmierci Stepanowycza i akcji w twierdzy brzeskiej, a szczególnie po zniknięciu dwóch oficerów mińskiego KGB, podejrzenia padły natychmiast na polski i amerykański wywiad. Brak jednak było twardych dowodów. Stworzono zatem raport, opierając się na miękkich dowodach, i prezydent został ostatecznie poinformowany, że akcję w Brześciu przeprowadzili dwaj zdrajcy z KGB, Oleg Popow i Wasilij Krupa, a zabójstwo pułkownika Stepanowycza było efektem jego osobistej kryminalnej działalności i z dwoma zdrajcami nie miało nic wspólnego, chociaż było oczywiste, że jest dokładnie odwrotnie. Dzięki temu prezydent gładko wymienił całe kierownictwo KGB na bardziej swoje, zatwierdził przygotowany przez Żuka plan odwetu na Polsce i USA, który nowy szef białoruskiego KGB zamknął w sejfie, i tym samym sprawa została szczęśliwie zakończona.
Polski wywiad doskonale wiedział, że to właśnie Walentin Dimitrowicz Żukowski został szefem komisji śledczej, więc było też oczywiste, że Żuk ustali to, co jest akurat potrzebne prezydentowi, a nie prawdę obiektywną, czyli, innymi słowy, nie było wówczas podstaw do obaw. Aż do tej chwili.
Żuk usiadł obok żony, bokiem do Wasilija. Nie wykazywał żadnego zainteresowania zastawionym stołem ani żoną, która nieustannie coś do niego mówiła, potrząsając głową w chustce, ani też nadpobudliwym dzieckiem przestawiającym talerzyki na stole. Po prostu siedział wpatrzony przed siebie i wyglądał, jakby zamienił się w posąg.
– Co on tu robi? – pierwszy odezwał się Oleg.
– Co my tu robimy? – zapytał Wasilij. – Nie wiem… kurwa, nie wiem… muszę pomyśleć.
– Skąd on się tu, kurwa, wziął? Ja pierdolę… chyba śnię. To niemożliwe… no, nie wierzę.
Oleg obserwował Żuka w lustrze. Wasilij siedział naprzeciwko i starał się nie patrzeć w jego kierunku. W pewnym momencie zauważył, że Żuk powoli podniósł rękę i poruszył dłonią, wyraźnie kogoś przywołując. W tym samym momencie z drugiego końca sali ruszył w jego stronę, przebierając szybko krótkimi nóżkami, usłużnie pochylony gruby Alik.
– Wychodzimy? – zapytał Wasilij.
– Nie… jeszcze nie. Muszę, kurwa, coś wymyślić, ale chyba już wiem, co mamy robić – odparł Oleg i przyjaciel spojrzał na niego z zaciekawieniem i nutką nadziei.
– Znaczy?
– Nie możemy go tak zostawić…
– Zostawić…? Zastrzelić? Czym?
– Nie bredź! – uciszył go Oleg, choć też o tym pomyślał.
Tymczasem Alik dotarł do stolika Żuka i stanął w pozycji posłańca z listem do szacha. Oleg i Wasilij znali pantomimę Alika na tyle dobrze, by wiedzieć, że w ten sposób okazuje najgłębszą pokorę i szacunek, za którymi ukrywa hipokryzję i cynizm. Tak czy inaczej oznaczało to, że Alik nie tylko zna Żuka, a Żuk zna Alika, ale też, co gorsza, że Żuk to ktoś ważny. W ciągu kilku minut, jakie upłynęły od chwili objawienia się Walentina Dimitrowicza Żukowskiego pod toaletą, to była dla nich kolejna bardzo zła wiadomość. A nawet jeszcze gorsza.
– Czekamy – zadecydował Oleg. – Obserwuj go uważnie, patrz, co się dzieje…
Nie zdążył dokończyć, bo Żuk powiedział coś do Alika, robiąc jednocześnie ruch głową, który musiał oznaczać: „Kto to jest?”.
Alik pochylił się głębiej, spojrzał w ich stronę spod krzaczastych brwi i z całą pewnością, uśmiechając się szeroko, odpowiedział: „Oni? To Oleg Miecznikow i Wasilij Karakułow, biznesmeni i przyjaciele Samada, syna samego generała Ahmada Harumiego”.
Nie mieli najmniejszej wątpliwości, że tak wyglądała ta rozmowa. Alik zakończył wyjaśnienia i ukłoniwszy się głęboko, zaczął się wycofywać tyłem.
Żuk przez moment siedział bez ruchu, nie poświęcając ani odrobiny uwagi gadającej żonie i wiercącej się córce. Pokręcił jak wielbłąd wielką szczęką, po czym powoli przeniósł wzrok na Wasilija i posłał mu przeciągłe spojrzenie, które musiało oznaczać: „Nooo… bladź, suki jedne… macie pecha. Ale ja mam farta! To teraz nazywacie się Miecznikow i Karakułow? Nooo… pięknie, suki jedne. Trafić dwóch szpiegów jednym strzałem, i to w pobliżu generała Harumiego… To się jeszcze nikomu nie udało. A to się ucieszą przyjaciele z Vevaku! Jak zwiedzicie Ewin, to zatęsknicie, suki, za przyzwoitym obozem pracy na Białorusi. Oj, szczęściarz z ciebie, Walentin… pierwszy szczęściarz niepodległej Białorusi”.
– Alik musiał mu powiedzieć, kim jesteśmy. To pewne. Czyli mamy, kurwa, zatwierdzony wyrok śmierci – zaczął cicho Oleg. – A bez nas „Merkury” nie ma sensu, cała maszyneria jest już w ruchu i nie zatrzyma jej jakiś Żuk – tłumaczył, oglądając swoje dłonie. – Wasia! – powiedział z naciskiem. – Kurwa, Allah akbar, jest piątek! Mamy czas do niedzieli. Pamiętaj, że w poniedziałek rano ląduje pierwszy desant… Sara i Konrad. Do tego czasu musimy sami rozwiązać problem tej bladzi Żuka, i to bez wykorzystywania Mansura. Nie możemy go spalić, bo będzie potrzebny do „Merkurego”. Rozumiesz?
– Fuck! To co robimy, Oleg? Rusz głową, komandir. – Widać było, że Wasilij jest coraz bardziej zdenerwowany.
– Po pierwsze, uspokój się. To nasze pięć minut, chociaż nawet tyle nie mamy. Po drugie, idź do Alika i zapytaj, czego chciał od niego Żuk. Wal wprost, to kawał tchórza, powie wszystko. – Oleg wyraźnie nabierał sił. – Postrasz go. Potem wyjdź, złap taksówkę i jedź do domu po skuter. Zaraz po wyjściu zmień kartę w telefonie, zadzwoń do mnie i powtórz dokładnie, co Alik powiedział temu szmaciarzowi. Zrozumiałeś?
– Tak.
– Weźmiesz skuter, zrobisz szybką trasę, sprawdzisz się i znajdziesz dobry punkt obserwacyjny pod ambasadą białoruską przy Aban… Pamiętasz, gdzie to jest? Niedaleko od nas…
– Pamiętam.
– Ze skrytki w łazience weźmiesz broń. Dla mnie też.
Wasilij spojrzał ze zdziwieniem.
– Co tak patrzysz? Przywiozłem rano z Mansura nasze pistolety. Teraz ważne, byśmy mieli kontakt telefoniczny. Jeden błąd i dupa blada. Pospiesz się, Wasia… i czekaj na dalsze instrukcje. – Oleg poklepał go dyskretnie po dłoni i Wasilij poczuł, że ma dowódcę.
Bardzo tego potrzebował, bo sytuacja rozwijała się błyskawicznie i tylko jeden z nich mógł nad nią sprawnie zapanować. Witalij zawsze ufał Olegowi bardziej niż samemu sobie, a teraz chciał zaufać mu jeszcze mocniej, bo wizja wpadki i więzienia Ewin stała się całkiem realna. Strach teoretyczny przerodził się w praktyczny i Wasilij nie chciał być sam, a Oleg nigdy go nie zawiódł.
Teraz w Teheranie, gdyby go ktoś zobaczył, nie uwierzyłby, że jeszcze całkiem niedawno ten człowiek musiał się poddać terapii psychiatrycznej. Oleg emanował taką determinacją i siłą, jakby sprawa Stepanowycza uodporniła go na strach i antydepresanty. Dlatego Wasilij czuł, że najlepsze, co może teraz zrobić dla sprawy i siebie, to spokojnie i precyzyjnie wykonywać jego polecenia.
Dochodziła dwudziesta trzecia. Szosą leningradzką, między szeregami podobnych samochodów, z gracją ciężarnego kota posuwało się metr za metrem opasłe bmw X5 Popowskiego, a przed nim zapalały się co chwila czerwone światła granatowego bentleya z czapą śniegu na dachu.