Śmierć słowika. Lene Kaaberbol

Śmierć słowika - Lene  Kaaberbol


Скачать книгу
którzy pozostali przy żywopłocie. – Twój stary wie, że wziąłeś jego audi?

      – Pojechali na narty – powiedział Robbie – wracają dopiero w czwartek.

      Stał jeszcze chwilę z kluczykami w ręce, jakby wcale nie miał ochoty jechać, a pozostali bacznie go obserwowali. Dopiero kiedy ruszyli za kolegą i dziewczyną w stronę domu, otwarł drzwi samochodu.

      Był bardzo wysoki. Gdyby się zdecydowała go uderzyć, nie miałaby najmniejszych szans. Nigdzie też nie widziała kamienia ani niczego, czego mogłaby użyć. Ale on miał kluczyki. I samochód.

      Bez samochodu nie uda jej się dotrzeć do Kateryny. Bez samochodu nie uda im się uciec, a uciec muszą. W głowie znowu usłyszała głosy z parkingu przed budynkiem policji. Nie było w nich nic, co mogłaby rozpoznać, a w słowach, które padły, na pozór też nie było nic niepokojącego. „Nie. Dzisiaj. Rozumiecie?” Zwykłe słowa, same w sobie niegroźne – lecz wypowiedziane po ukraińsku. Na samą myśl o tym na nowo wezbrała w niej panika.

      Stanęła za lekko chwiejącym się chłopakiem i położyła rękę na jego dłoni, w której trzymał kluczyki.

      – No good – powiedziała. – No good to drive after drink.

      Zareagował z pewnym opóźnieniem, co wskazywało, że rzeczywiście jest pijany. Nie tak bardzo jak pozostali, ale jednak. Patrzył na nią, jakby próbował sobie przypomnieć, skąd się znają. Ona tymczasem wyjęła mu kluczyki z dłoni, szybko otwarła drzwi i usiadła za kierownicą.

      – Zaraz zaraz, czekaj… – Wsunął nogę w drzwi, żeby nie mogła ich zamknąć, i złapał za kierownicę. – Co ty wyprawiasz?

      Jadę, odpowiedziała w myślach. Jadę do Kateryny. On jednak najwyraźniej nie zamierzał jej na to pozwolić.

      – Robbie, bad for you to drive – powiedziała. – Let me. I take you home.

      Spojrzał na nią przez lekko zaparowane okulary. Imię zadziałało. Uznał, że muszą się znać, choć nie pamiętał skąd. I rzeczywiście był pijany, bardziej pijany, niż mu się początkowo zdawało.

      – Okay – rzekł powoli – you drive, ehm…

      – Kateryna – podpowiedziała, posyłając mu swój najbardziej olśniewający uśmiech. – Don’t you remember? It’s Kateryna.

      Nie zasnął w samochodzie, na co liczyła. Zamiast tego prowadził ją cichymi uliczkami dzielnicy willowej, coraz dalej od jeziora, które ją oddzielało od Kateryny, a na koniec kazał jej skręcić przed garażem przy żółtym ceglanym domu obrośniętym starym pnączem aż po sam dach. Gałęzie dużej brzozy białej tuż przy drodze uginały się pod ciężarem śniegu tak bardzo, że dotknęły dachu samochodu, kiedy wjechała na podjazd. Zgasiła silnik i spróbowała zostawić kluczyk w stacyjce, ale Robbie był wciąż zbyt czujny i sam go wyjął.

      – Thank you – powiedział. I wtedy najwyraźniej wybiegł myślami nieco dalej niż drzwi własnego domu. – What about you? – zapytał. – How will you get home?

      Zmusiła się, by oderwać wzrok od kluczyków w jego ręce i spojrzeć mu w oczy.

      – Maybe you ask me to stay? – zaproponowała.

      Zdecydowanie nie czuła się atrakcyjna. Śnieg zmoczył jej włosy wiele razy, bluza pod puchową kurtką była przepocona i lepiła się pod pachami. Miała tylko odrobinę maskary na rzęsach – o ile nie spłynęła pod oczy, tworząc czarne cienie. Doskonale wiedziała, że obecnie bardzo daleko jej do pięknej Nataszy, którą Pawło kiedyś przedstawiał wybranym przyjaciołom jako swoją „piękną żonę”.

      Wziął głęboki wdech wyraźnie zaskoczony, lecz już po chwili spod chłopięcej nieporadności przebił ton zadziwiająco szarmancki.

      – You are very welcome – powiedział. – This way, madame.

      – Kateryna – poprawiła go delikatnie – or you make me feel like an old woman.

      Obudziła się gwałtownie wiele godzin później, czując panikę krążącą w krwiobiegu. Bolała ją głowa, cała była zlana lepkim potem. Ale nie, to nie Michael leżał obok niej – to nie mógł być on, już nie. A miękka lekka kołdra, która otulała czystością jej nagie ciało, nigdy nie była nawet w pobliżu więziennej pralni. Czuła, że powoli się uspokaja.

      Było jasno. Rozmazane szare zimowe światło padało na stosy ubrań, buty do koszykówki, biurko niemal niewidoczne spod stosów książek i papierów, zielony dywan z wyrysowanymi na biało pasami udający boisko do kosza. Nie planowała zasnąć, wbrew sobie jednak, unoszona aksamitną falą rozkoszy, wpłynęła w czarną nieświadomość.

      Wezbrała w niej czułość na widok szczupłego chłopca, który leżał twarzą do poduszki i chrapał, jeszcze bardziej stracony dla świata niż ona. Dotyk drugiego człowieka. Człowieka, który nie włożył gumowych rękawiczek, żeby zbadać jej ciało. Człowieka, który nie zadawał bólu, lecz budził pożądanie. Kiedy ostatni raz czuła coś takiego? Od czasu Pawła ani razu.

      Nie musiała wcale iść z nim do łóżka. Kluczyki położył na stoliku w przedpokoju, obok drzwi do toalety dla gości. Miała mnóstwo okazji, by je zabrać, ale nie skorzystała. Zamiast tego piła z nim kolejne szoty i piwa i całowała się z nim na kanapie, zachłannie międląc językiem, jakby znów była nastolatką. Jakby miała siedemnaście lat i dopiero co poznała Pawła. A teraz leżała w łóżku w jego pokoju i patrzyła na wielki plakat z wysokim jak słup telegraficzny amerykańskim koszykarzem, który najwyraźniej nazywał się Magic, i przypominała sobie jego biodro wbijające się w jej brzuch, uczucie ślizgania się spoconej skóry o skórę, jego pełne zapału poszarpane ruchy, trochę zbyt gwałtowne, trochę za mocne i za szybkie, a mimo to wystarczające, by zanurzyła się w zaskakująco ciemnym zatraceniu, które przeniosło ją w sen.

      Nie poruszył się, kiedy się od niego odsunęła i wyszła z łóżka. Przez chwilę stała naga i lekko oszołomiona na zielonym dywanie. Czuła się tak wyczerpana, że pragnęła jedynie z powrotem zanurzyć się w nicość obok ciężkiego ciepłego ciała.

      – To na nic, kochana – wyszeptała, lecz głos, który usłyszała, nie należał do niej, tylko do Anny. Do sąsiadki Anny, jak ją nazywała Kateryna, choć nie zawsze były sąsiadkami. – Czasami trzeba po prostu iść dalej. Krok za krokiem. Nie myśląc o tym za wiele.

      Chwilę nasłuchiwała, jednakże Anna w jej głowie tym razem nie miała nic więcej do dodania. A w rzeczywistości leżała pewnie i smacznie spała pod skośnymi ścianami sypialni parterowego domu na żółtym folwarku w sąsiedztwie domu Michaela.

      Natasza wciągnęła dżinsy, choć aż po kolana były sztywne od zaschniętej soli drogowej. Do włożenia bluzy nie była w stanie się zmusić. Zwinęła ją i wcisnęła do kieszeni kurtki, a z szafy Robbiego ukradła koszulkę i szarą bluzę z kapturem. Rękawy kończyły się pół metra poniżej jej dłoni, ale podwinęła je i szybko, nim zdążyły się rozwinąć, włożyła puchówkę.

      We are the champions of the world…

      Zamarła, gdy głos Freddy’ego Mercury’ego zabrzmiał nagle z drugiej strony łóżka. Komórka Robbiego. Leżała na podłodze przy biurku, obok jego spodni.

      We’ll keep on fighting to the end…

      Poderwała ją i gorączkowo wcisnęła „odrzuć”. Robbie ani drgnął. Na szczęście nie tak łatwo wyrwać wojownika ze snu. Schowała komórkę do własnej kieszeni, napisała wiadomość na bloku, który leżał na biurku, i położyła go obok poduszki. Potem zeszła na dół.

      Kluczyki


Скачать книгу