Śmierć słowika. Lene Kaaberbol
1934
– Nie bierz tego. Jest jeszcze niedojrzały.
Olha spojrzała z wściekłością na Oksanę, która poszła za nią do ogrodu i stała teraz na rozstawionych nogach z irytująco dorosłą zmarszczką na czole. Jak zawsze musiała się wtrącić, i to właśnie teraz, kiedy Olsze pozwolono przynieść arbuza na podwieczorek, jeśli tylko znajdzie taki, który będzie już dobry. Skoro to ona, Olha, pomagała matce przekopywać ziemię i wkładać w nią brązowe nasionka jedno po drugim, to chyba również ona powinna decydować, kiedy pierwszy arbuz jest dość dojrzały, prawda? Oksana może sobie być dwa lata starsza, ale to nie znaczy, że jest mądrzejsza. A w każdym razie nie ona będzie o tym decydować!
By jej udowodnić, że ma rację, Olha szybko się schyliła i mocno zapukała w skórę największego arbuza, podobnie jak robiła matka. O tak. Rozległ się ciężki głuchy odgłos i Olsze wydało się, że niemal widać, jak przez skórę przebija czerwony miąższ. Ciężki, słodki i soczysty. Jej usta wypełniły się śliną.
– A z drugiej strony?
Oksana lekko odsunęła Olhę i uderzyła w arbuza od spodu, tam gdzie był żółty i brudny od ziemi. Dźwięk był płaski i drewniany.
– Widzisz? – powiedziała Oksana poważnym głosem. – Będzie dobry dopiero za parę dni.
– Mam to gdzieś – powiedziała Olha zdenerwowana. – Na pewno da się go zjeść już dzisiaj, a poza tym mama powiedziała, że to ja mam zdecydować.
Oksana znowu zmarszczyła brwi.
– Mów ładnie – pouczyła siostrę. – Wyrażasz się jak chłopak. Przecież lepiej poczekać i zjeść arbuza, kiedy będzie pyszny. Tylko psy i chłopcy, i to mali chłopcy, nie mogą się powstrzymać, żeby nie zjeść tego, co się im postawi przed nosem. Jeśli ktoś ma choć trochę rozumu, czeka z kopaniem kartofli, aż będą duże, i nie je jabłek, kiedy są małe, zielone i kwaśne.
Olha pokręciła głową i nagle przypomniała jej się Maszka, która w zeszłym roku miała młode i aż do października grzebała w kompostowniku, szukając czegoś do jedzenia. Olha dostała raz od matki lanie za to, że się wymknęła i zostawiła psu kawałek ciemnego chleba. Potem Maszka musiała radzić sobie sama, jedząc tylko myszy i szczury. Maszka nie mogła czekać, aż kartofle będą większe, a raczej aż myszy przytyją. Zaraz po Bożym Narodzeniu zniknęła i ona, i jej szczeniaki z tylnego ganku i nietrudno było się domyślić, co się z nimi stało, bo akurat w tamtym czasie przez wieś przechodził element zdeklasowany. Włóczędzy trupimi palcami sięgali po wszystko, co było jadalne na ich drodze. Zdzierali korę z drzew, strącali wróble z nieba, jedli nawet ziemię.
Olha się wzdrygnęła.
Biedna Maszka. Ona też pod koniec wyglądała jak chodzące psie truchło, więc może to jednak dobrze, że skrócono jej cierpienie. Ale jednak. Oksana nie pozwalała mówić o nich źle – nie w ten sposób. Oni starali się jedynie przetrwać. Za wszelką cenę – jak wszyscy.
Olha wzięła arbuza i zawzięcie zaczęła go obracać, aż z cichym trzaskiem oderwał się od łodygi.
– Moim zdaniem jest dojrzały.
Oksana westchnęła tylko, dając Olsze do zrozumienia, że zachowuje się jak dzieciak, podczas gdy ona jest niesamowicie dorosła, mimo wszystko jednak szybkim krokiem ruszyła za Olhą w stronę osłoniętej werandy, gdzie matka już zagrzała wodę w samowarze. Wzięła od nich arbuza i największym nożem, jaki mieli, przekroiła owoc na pół na desce i ani słowem nie zająknęła się, że jest niedojrzały.
Olha posłała Oksanie triumfujące spojrzenie, lecz Oksana tylko się roześmiała i przyjacielsko pociągnęła Olhę za warkocze. To właśnie w Oksanie było dziwne – czasami zachowywała się jak dorosła, choć wcale taka nie była. A kiedy indziej była po prostu Oksaną, tak jak teraz, gdy podniosła małego Kolę z surowych desek werandy i zaczęła tańczyć, trzymając go na rękach, jakby w jej głowie grał cały zespół bałałajkarzy. Kola wykręcał swoje chude czteroletnie ciałko, próbując się uwolnić. Był poważnym chłopcem – nawet kiedy się śmiał, wyglądał na swój sposób poważnie, jakby nie do końca wierzył, że cokolwiek może być śmieszne. Za to Oksana uśmiechała się promiennie jak słońce i zdaniem Olhy była piękna, mimo że niedawno wypadły jej dwa zęby po bokach, a nowe wyrastały trochę krzywo. Miała dziesięć lat i była o szerokość dłoni wyższa od Olhy, ale zęby i tak wyglądały na za duże dla jej wąskiej twarzy. Jej oczy były niebieskie jak chabry.
Matka zdjęła Koli bluzę i podkoszulek, żeby sok z pierwszego w tym roku arbuza nie poplamił mu ubrania. Olha dostała drugi kawałek i już miała wbić w niego zęby, kiedy dotarło do niej, że coś jest nie tak.
– Nie czekamy na tatę?
– Skoro nie wrócił do domu na podwieczorek, niewiele możemy na to poradzić – odparła matka. Usta zrobiły jej się wąskie, choć nadal się uśmiechała. – Niedługo przyjdzie.
– Ale… – Oksana też zawiesiła rękę nad półmiskiem. – Mogę przecież pobiec do biura i zawołać go.
– Nie, nie trzeba – powiedziała matka, lekko szarpiąc bluzkę i wachlując się nią, żeby dać skórze pooddychać. – Na pewno za chwilę będzie.
Coś naprawdę było nie tak.
Odkąd Olha pamiętała, pierwszego arbuza zawsze jedli razem – wszyscy. Kiedy mieszkali w mieście, było to prawdziwe święto. Ojciec odkrawał kolejne kawałki i żartował, rozdając im je po kolei: „Ten będzie dla jej wielmożności księżniczki” albo: „A ten dla najpiękniejszego kwiatuszka na łące”.
Olha poruszyła się niespokojnie, lecz nadal nic nie mówiła. Był to jak dotąd najcieplejszy dzień lata. Ubrania kleiły się do skóry i drapały, jeszcze bardziej zaogniając ślady po ukąszeniach cholernych pluskiew, które i jej, i Koli nie dawały nocą spać. Mama zmieniła siano w siennikach, wygotowała pościel, a w łóżka wtarła naftę, ale w ciemności i upale pluskwy gryzły nadal, doprowadzając Olhę do szału. Z jakiegoś powodu Oksana nie była dla nich aż tak pociągająca.
Olha podrapała się po szyi i spojrzała niepewnie na siostrę. Najlepiej by było, gdyby ojciec też przy tym był, ale wielkie słodkie kawałki arbuza kusiły nieznośnie. Co do tego Oksana miała rację – Olha nie umiała czekać.
Sięgnęła do półmiska i wzięła gruby kawałek. Był tak soczysty, że sok spływał jej po palcach, a kiedy odgryzła pierwszy kęs, okazał się tak cudownie słodki, że na chwilę zapomniała o wyrzutach sumienia. Dziś mama może sobie sama jeść czarny chleb, ogórki kiszone i popijać herbatę z tymianku, a Oksana może sobie patrzeć oburzonym wzrokiem, ile tylko zechce. Olha odgryzła jeszcze kawałek.
– Jak małe dziecko – rzuciła Oksana pogardliwie. – Ja czekam na tatę.
Olha pokazała Oksanie język i kopnęła ją pod stołem, a mama wyjątkowo nic nie powiedziała. Wzięła także kawałek arbuza i pochylona nad stołem ostrożnie wypluwała czarne dojrzałe pestki na kawałek gazety. Trzeba je będzie wysuszyć i schować. Potem przysunęła Oksanie talerz z ogórkami.
– Zjedz.
Oksana pokręciła głową i rzuciła okiem na drogę.
Coś było bardzo nie tak. Niepokój zakradł się w nią głęboko i ściskał jej żołądek. Olha miała wrażenie, że matka emanuje w tej chwili jakąś czarną ponurą energią. Jak podmuch wiatru, który tuż przed burzą nagle wzbija kurz z ziemi. Z domu Petrenków po drugiej stronie poletka z kapustą do Olhy dobiegł stłumiony śmiech i głos Wołodymyra, który wołał coś do Jany. Poza tym w ciężkim,