Śmierć słowika. Lene Kaaberbol
na matkę, i jakaś dziwna ukryta wiedza zaczęła powoli wypływać ku powierzchni jej świadomości.
W pierwszych dniach wiosny często w środku nocy budziły ją kłótnie rodziców. Zawsze kiedy się kłócili, zamiast krzyczeć, szeptali, dlatego brzmiało to jak podniecone szmery w ciemności. Matka zawsze powtarzała, że wolałaby zostać w Charkowie, gdzie ojciec miał etat w fabryce i był poważanym członkiem partii. Tam żyło się pewniej i bezpieczniej. Nawet podczas Wielkiego Głodu mieli chleb na stole, a nawet odrobinę cukru, soli i warzyw. Powrót na wieś był samobójstwem, mówiła, ale nawet kiedy zaczynała płakać, ojciec obstawał przy swoim.
Partia poprosiła go, żeby przejął nadzór nad kołchozem, bo ludzie we wsi go znali, a w dzieciństwie poznał trochę pracę na roli. A partia miała moc większą niż łzy matki, to wiedziała nawet Olha. Ojciec kochał partię i kochał swój kraj, i był gotów zrobić wszystko, aby ludziom żyło się lepiej. Chciał własnymi rękami budować lepszą przyszłość. Olha trzymała stronę matki, a Oksana oczywiście stronę ojca – jak zawsze. I ojciec ostatecznie postawił na swoim. Matka otarła łzy, w milczeniu spakowała ich rzeczy i ruszyła za nim do wioski, w której oboje się wychowali.
Do Mykołajiwki przyjechali jesienią, tuż po żniwach, i Olha znienawidziła to miejsce od pierwszego wejrzenia. Połowa domów stała pusta, w ich martwych oknach trzaskały drewniane okiennice, wokół walały się powyłamywane deski i krokwie. Większość drzew wzdłuż drogi wiodącej przez środek wsi ścięto, a te, które zostały, były połamane i martwe jak domy wokoło. Jedynie dwie topole przed urzędem sielsowietu wciąż stały dumne i szeleściły na wietrze srebrnymi liśćmi. Nieliczni napotkani na drodze ludzie byli wychudzeni, zabiedzeni i ubrani w warstwy szmat i dziurawe kaftany. Olha pomyślała, że nawet ojciec wyglądał na przerażonego, ale powiedział tylko, że jest już po żniwach. Potworne historie o Wielkim Głodzie wkrótce staną się właśnie tym: historią. Same zobaczą, że niedługo wszystko się zmieni. Oksana mu wierzyła, Olha jednak poczuła ucisk w brzuchu i miała ochotę wcisnąć twarz we własną klatkę piersiową, by na to nie patrzeć.
Pierwsza zima okazała się tak ciężka, jak się obawiała matka, bo choć ojciec pełnił funkcję przewodniczącego kołchozu, a zbiory w tym roku były dobre w porównaniu z rokiem poprzednim, racje chleba przydzielano żałośnie skromne. Oksana z dumą tłumaczyła, że ojciec nie chce dla swojej rodziny więcej, niż otrzymują zwykli robotnicy, ale raz przyniósł do domu ziemniaki i garnek cuchnącej wieprzowiny, które kupił na wolnym rynku. Jedli to cały miesiąc.
Było coraz gorzej. Nawet solone mięso nie mogło całkowicie zaspokoić głodu i ukoić tępego bólu pod żebrami. Najgorsza zaś była wiosna. Świat wokół rozkwitał, a ich głód wyniszczał bardziej niż kiedykolwiek.
Wszystko to nie było wyłącznie winą ojca – tyle Olha potrafiła zrozumieć. Zresztą gdy tylko przyszedł pierwszy ciepły letni miesiąc, sytuacja nieco się poprawiła. Lecz matka wciąż często płakała, stale się kłóciła, była wychudzona, wyczerpana i szara na twarzy, mimo że słońce dobrze już przygrzewało i od ponad miesiąca można było zbierać pierwsze ziemniaki. Wypadły jej dwa zęby u dołu i miała tam czarne dziury, prawie jak Oksana.
Dopiero teraz do Olhy dotarło, że w wiosennych kłótniach rodziców wcale nie chodziło o tęsknotę matki za Charkowem i jej obawy, że na wsi będą głodować i marznąć.
Ojciec pił herbatę gdzie indziej.
Olsze stanął przed oczami obraz ojca przy tartaku w towarzystwie uśmiechniętej pulchnej kobiety, a zaraz po nim szeroko uśmiechnięta gęba Serhija ze szkoły. Serhij był roznosicielem wszy i śmierdział jak mały świniak, którym był w istocie.
– Jak ci się podoba wdowa Swetłowa? – zagadnął.
– O co ci chodzi?
– Lubisz ją?
Olha wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty rozmawiać z Serhijem, który miał siedem lat i żal było na niego patrzeć, bo wyglądał ohydnie z wielkimi bliznami po czarnej ospie na czole.
– W każdym razie twój ojciec ją lubi – powiedział i wykonał szybki ruch, wsuwając i wysuwając palec wskazujący jednej ręki w otwór z palca wskazującego i kciuka drugiej. Olsze wydało się to bardzo niepokojące, choć wtedy nie rozumiała, co to może znaczyć.
Teraz sens tamtej rozmowy uderzył w nią z siłą gromu, który parzył ją w policzki i rozlewał się w dole brzucha.
Dla wdowy Swetłowej zima była łagodniejsza niż dla matki. Ona nie miała dzieci i była młodsza. Dużo młodsza, miała okrągłe policzki i szerokie białe zęby, a w nich ani jednej pustej szpary.
Oksana siedziała ze spuszczoną głową i wydłubywała drzazgi ze stołu. Pewnie się boczyła, bo nie zjadła arbuza, ale sama tego chciała.
– Widzisz, co zrobiłaś? – syknęła Olha. – Zdenerwowałaś mamę.
Oksana wzruszyła ramionami. Uciekała wzrokiem, a oczy miała zamglone od łez.
– Jesteś jak dziecko – powiedziała tylko. – Nie umiałabyś na nic zaczekać, choćby od tego zależało twoje życie.
– Magnus, do cholery – syknęła Nina, ale Magnus jechał dwadzieścia pięć metrów przed nią i nie mógł słyszeć jej wściekłych napomnień.
Kręta leśna droga wiodąca do Kulhuse nie zajmowała wysokiej pozycji na liście priorytetów lokalnych służb odśnieżania i z każdym świeżym opadem zwężała się coraz bardziej, a zaspy po obu stronach rosły coraz wyżej. Magnus bez trudu osiągał dozwolone tu 60 kilometrów na godzinę, jadąc spokojnie jak przystało na wieloletniego kierowcę volva na autoryzowanych oponach zimowych, ale jej nissan micra, przechodzący aktualnie kryzys wieku średniego, ślizgał się na zakrętach, jakby słowo „przyczepność” nie było mu znane.
Micra była wyjściem awaryjnym. Miała niemal piętnaście lat, oderwaną klamkę po stronie pasażera, a drążek zmiany biegów wracał na środek, jeśli się go porządnie trzepnęło. Ktoś niezbyt fortunnie ozdobił żółte jak curry drzwi zielonymi paskami wyścigowymi, zapewne próbując rozpaczliwie nadać autu odrobinę charakteru. To nie był samochód marzeń – to był samochód, na jaki było ją stać, bo nie mogła nie mieć samochodu. Transport miejski dojeżdżał do Kulhuse z rzadka, a po 21.00 nie dojeżdżał wcale, za to nocne zmiany były nieodłącznym elementem pracy pielęgniarki w instytucji, której oficjalna nazwa brzmiała Ośrodek Czerwonego Krzyża w Furesø.
Przednie koła micry szurały bezradnie na czarnym lodzie i Nina z wszystkich sił starała się opanować odruch, by wcisnąć hamulec. Samochód bokiem prześlizgnął się na zakręcie i gdyby wrócił w koleinę sekundę później, wjechałaby w zaspę. Puściła sprzęgło i zaczekała, aż samochód zwolni. Widziała, jak tył volva znika za następnym zakrętem. Może powinni byli po prostu pojechać oboje jego samochodem, lecz wtedy byłby kłopot z drogą powrotną, a poza tym nie mieli ochoty ogłaszać całemu światu swojego… romans brzmiał źle, ale związek jeszcze gorzej… swojej wzajemnej pomocy w kojeniu bólu samotności. Może więc rzeczywiście dobrze zrobili, przyjeżdżając oddzielnie, choć w tej chwili adrenalina ściskała jej żołądek i powolne prześlizgiwanie się po jezdni wydawało się całkowicie wbrew naturze.
Natasza uciekła. To nieprawdopodobne, niemniej możliwe. Służby więzienne uznały, że być może będzie chciała się dostać do Riny, więc do Kulhuse przyjechała policja. Zasadniczo służbom nie można tu nic zarzucić, lecz najwyraźniej udało się przy tym wywołać u dziewczynki najgorszy atak paniki i astmy, odkąd przyjechała do obozu. Nina doskonale rozumiała, dlaczego Magnus tak się śpieszył, sama jednak mogła tylko kląć z bezsilności nad ułomnością swojej