Śmierć słowika. Lene Kaaberbol
się, żeby wzięli ślub w kościele. Zależało jej, by wszyscy zobaczyli, jak dobrze trafiła – na człowieka i bogatego, i kulturalnego. Intelektualistę, jak mówił jej ojciec z przekąsem ale i zadowoleniem. Pawło nie pił wódki. Nawet na weselu, na którym wystąpił w czarnym garniturze. Od Armaniego. Tylko nieliczni z gości potrafili się na tym poznać, było to jednak nieistotne. Pawło swoim wyglądem reprezentował dokładnie to, kim był – człowiekiem sukcesu. Równocześnie pokazał pozostałym, kim oni są i kim na zawsze pozostaną – bandą zapijaczonych, zdegenerowanych wieśniaków szczerzących się żałośnie w bezzębnych uśmiechach. Wujkom i ciotkom, kuzynom i kuzynkom, i koleżankom ze szkoły, które przyjechały, siedząc z tyłu na skuterach swoich chłopaków.
W tym towarzystwie nikt nie jeździł alfą romeo. Nikt też nie miał mieszkania w Kijowie z widokiem na gmach Muzeum Narodowego.
Pierwszego wieczora w stolicy Natasza czuła się jak księżniczka z bajki.
– Chodź, coś ci pokażę!
Podszedł do niej z uśmiechem, którego nie mogła nie odwzajemnić. Jej uśmiech był prawdziwy, czuła go aż w sercu, i przemknęło jej przez myśl, że jest dokładnie tak jak w filmach o miłości, że kocha każdy najmniejszy szczegół jego twarzy. Nieznacznie zakrzywiony nos, jasne włosy, które jak wiedziała, miał po matce, folksdojczce pochodzącej z Galicji. Pawło też mówił biegle po niemiecku, a także po angielsku, i wcześniej tego wieczoru zamówił kolację w restauracji z taką samą nonszalancją jak mężczyźni z amerykańskich filmów.
– Co takiego? – zapytała.
Specjalnie opadła bezwładnie w jego ramiona. Jej uda dotykały jego ud, jej piersi pod nowym stanikiem i delikatną jedwabną bluzką ocierały się o jego tors, a ona chciała jeszcze bardziej się w niego wtulić. Wcisnąć się całkiem w jego ciało, poczuć jego ciężar i silne ramiona. Pomyślała, że dziś wieczorem ma ochotę rozebrać go całego i patrzeć na niego, zanim to zrobią. Ta myśl zawstydzała ją, a jednocześnie napawała szczęściem. Patrzeć na niego rozciągniętego na tym wielkim białym łóżku, na szeleszczącej pościeli z egipskiej bawełny. Nie wiedziała, czy to normalne wyobrażać sobie takie rzeczy, ale się tym nie przejmowała. Nad nimi iskrzyło się wieczorne niebo, ona zaś roześmiała się lekko, bo radość sama z niej tryskała.
– Spokojnie. – Pawło ostrożnie odsunął ją od siebie i zręcznie wsunął między nich ramię, żeby ich ciała przestały się dotykać. – Musisz, skarbie, zachowywać się jak dama. Jesteśmy przecież w miejscu publicznym.
Zabolało, że ją odrzucił, lecz tylko na moment. Po chwili posłusznie dała się zaprowadzić w górę stromą ścieżką do punktu widokowego w parku Maryjskim.
Pawło wziął ją za rękę i zaprowadził na pusty plac pomiędzy drzewami. Stali teraz w najwyższym punkcie parku, nad ich głowami rozciągał się ogromny lśniący łuk ustawiony nad placem. Przyjemnie było czuć na skórze ciepłe wieczorne powietrze.
– Arka Drużby Narodiw. Łuk Przyjaźni Narodów – powiedział Pawło i wskazał palcem dwa posągi stojące pod łukiem. – To dwaj bracia. Symbolizują Rosję i Ukrainę. Posągi wykonano z brązu, a łuk z czystego tytanu, równie mocnego jak stal, ale znacznie lżejszego.
Natasza pokiwała głową, lecz nie wiedziała, co powiedzieć. Ani czego on spodziewał się od niej usłyszeć. Bardziej ją ciekawił mały dudniący muzyką techno tor z elektrycznymi samochodzikami po drugiej stronie łuku z tytanu.
– Przejedziemy się?
– Przejedź się sama – powiedział. – Ja zaczekam tutaj.
Natasza wydęła usta i udawała zawiedzioną, Pawło jednak nie dał się namówić. Pogrzebał tylko w kieszeniach i znalazł kilka banknotów, które jej wręczył.
– Jestem już za stary na samochodziki, ale ty, skarbie, idź, zabaw się. Widoki mogą poczekać.
Natasza już żałowała. To żadna przyjemność, kiedy Pawło będzie stał przy barierce jak dorosły, który czeka, aż dziecku znudzi się zabawa. Już wcześniej, po krótkim wykładzie o posągach, poczuła się jak uczennica na szkolnej wycieczce. Teraz w każdym razie było za późno, by się wycofać. W nowych butach na wysokich obcasach niepewnym krokiem ruszyła do wściekle żółtego autka i usiadła z kolanami niemal przy brodzie. Pawło stał kilka metrów od barierki i palił papierosa (aż tu poczuła słodkawy zapach tytoniu, który na jego miękkich ustach smakował nieziemsko). Ręce wcisnął w kieszenie długich czarnych spodni. Kant trochę się rozprostował, ale to nie szkodzi. Tym już ona się zajmie.
Na torze były tylko trzy inne samochodziki. W jednym zakochana para, a w pozostałych dwaj kompletnie zalani nastolatkowie, którzy najwyraźniej rywalizowali o to, kto komu zrobi większą krzywdę. Jeszcze zanim włączono prąd, porykiwali do siebie wyzwiska i obelgi, zanosząc się pijackim śmiechem. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że ta przejażdżka to dobry pomysł?
Samochód przed nią przyśpieszył, głośno bucząc, i chcąc nie chcąc, ona również wcisnęła mały płaski pedał w swoim pojeździe. Wokół śmierdziało spaloną gumą, od dudniącej ciężkimi basami muzyki wibrowało jej w klatce piersiowej. Poczuła lekkie mdłości, w niczym nie przypominające tych, które towarzyszyły erotycznemu podnieceniu i obietnicy spełnienia. Przekręciła kierownicę i zorientowała się, że gdy siedziała zamyślona, autko kręciło się wokół własnej osi. I w tym momencie ktoś z całą mocą uderzył ją w tył, aż kolanami wbiła się w kierownicę. Porządnie zabolało, ale wybuchła wymuszonym śmiechem i wzrokiem szukała wysokiej sylwetki Pawła za barierkami. Chciała, żeby widział, jak świetnie się bawi.
Nie było go tam. Dostrzegła go kawałek dalej. W cieniu pod drzewami z jakimś mężczyzną. Zdjęła nogę z pedału i przyglądała się Pawłowi i temu drugiemu, który w pierwszej chwili wydawał się czymś rozbawiony. Machał rękami i pokazywał zęby w dziwnie sztywnym uśmiechu. Natasza pomyślała, że musi być jednym z przyjaciół Pawła. Wiedziała, że jej mąż obraca się w kręgach ludzi ważnych i wpływowych, dziennikarzy, polityków, biznesmenów. Niektórzy posiadali ogromne fortuny. Żaden z nich nie pojawił się na ich weselu – Kurachowe nie jest miejscem, do którego się zaprasza ludzi tej klasy, wyjaśnił Pawło.
Teraz to on śmiał się i machał rękoma, ale było w tej scenie coś nienaturalnego. Jakby obaj występowali w przedstawieniu na świeżym powietrzu – przesadnie gestykulując i przybierając karykaturalne miny, by nawet widzowie z ostatnich rzędów mogli wszystko widzieć.
Pawło odsunął się o pół kroku i nagle nie był już tym mężczyzną, który wcześniej tego wieczoru z taką swobodą zostawił dwudziestoprocentowy napiwek od i tak kosmicznie wysokiego rachunku. Teraz w jego postawie i ruchach wyczuwało się niepewność, jakby wolał w tym momencie być w każdym innym miejscu na ziemi.
Nagle obcy mężczyzna zaatakował.
Cios padł tak szybko i precyzyjnie, że Natasza dostrzegła go tylko dlatego, że od dłuższej chwili bacznie przyglądała się im obu. Pawłowi odrzuciło głowę w tył i w bok. Po chwili uniósł pięści ku twarzy, by się bronić, lecz ciągu dalszego nie było. Mężczyzna odwrócił się i odszedł, przechodząc pod łukiem z tytanu – mocnego jak stal, ale znacznie lżejszego. W jego krokach widać było złość i napięcie, szedł niemal w rytm głośnej muzyki na torze z samochodzikami.
Natasza z trudem wydostała się z autka, które zostawiła na środku toru, i idąc do wyjścia, o mały włos nie została staranowana przez jednego z nastolatków.
Pawło stał oparty o drzewo, kiedy się do niego zbliżyła. Dwoma palcami ściskał nos, próbując powstrzymać płynące wolno strużki