Śmierć słowika. Lene Kaaberbol

Śmierć słowika - Lene  Kaaberbol


Скачать книгу
jak te wszystkie przekrzykujące się prawdy. Czy człowiekowi wolno nienawidzić własnej siostry? Miała przeczucie, że Wujaszkowi Stalinowi i towarzyszce Semenowej nie spodobałyby się jej myśli, gdyby je przed nimi ujawniła, ale kontrolowanie tego, co mówi i robi, już było wystarczająco trudne. Nie była po prostu w stanie kontrolować również swoich myśli. Bez względu na to, jak bardzo się starała, zapędzały się w czarne zakazane obszary i wydawało jej się, że być może jest kułakiem albo się nim staje. Były na przykład rzeczy, które bardzo chciałaby mieć, choć wiedziała, że nikt nie powinien niczego posiadać. Chleb, jedwabne sukienki i połyskującą opaskę do włosów. I Semenową.

      Pewnie dlatego wystroiła się – tak przynajmniej stwierdziła Jana, prychając pogardliwie – i błagała, żeby też się znaleźć na jednym ze zdjęć, kiedy we wrześniu przed całą szkołą nadano Oksanie tytuł wzorowej uczennicy. Semenowa zaprosiła do Mykołajiwki fotografa z pionierskiej gazety. W gazecie pojawiło się oczywiście tylko zdjęcie Oksany, ale Semenowa poprosiła, żeby wywołano również pozostałe, które ustawiła obok swojego łóżka w pokoiku na zapleczu klasy. Olha wiedziała, że Semenowa pozwoliła jej być na zdjęciu wyłącznie z litości, mimo to zdjęcie wyszło ładnie – Olha i Oksana w odświętnych prawie identycznych strojach, które mama uszyła dla nich, kiedy jeszcze mieszkali w Charkowie.

      Olha wolałaby, żeby to ją Semenowa wybrała do odśpiewania pieśni na spotkaniu pionierów i żeby Oksana nie była piękna – żeby nie miała aż tak niebieskich oczu i żeby nie śpiewała jak jakiś głupi słowik na topoli pod górką.

      Policzki Oksanie nadal płonęły, kiedy minęły ostatni dom w wiosce i szły dalej polną drogą w stronę górek.

      Droga do szkoły niemiłosiernie się wydłużyła po tym, jak się przeprowadzili do gospodarstwa dziadka. Codziennie, kiedy przechodziły obok swojego dawnego domu, Olha z daleka przeklinała wdowę Swetłową i jej wielkie krowie cycki. Jana jak zwykle pobiegła na górkę, gdzie stał dom Petrenków, a Olha i Oksana musiały iść dalej wzdłuż rzeki i potem wspinać się na drugą stronę wzgórz. Latem, kiedy było ciepło i droga sucha, dawało się to jeszcze w miarę znieść. Mogły zdjąć skarpetki i iść na bosaka. Ale teraz był wrzesień i deszcz zdążył już zmienić drogę w dwie czarne błotniste koleiny. Nawet łapcie z łyka i dodatkowe onuce nie chroniły przed zimnym błotem wciskającym się między palce u nóg. Obrzydlistwo.

      Do tego w lasach, przez które szło się do domu dziadka, w wykopanych ziemiankach pomiędzy brzozami żył element zdeklasowany i kiedy z siostrą tamtędy przechodziły, oberwańcy wyłaniali się i wpatrywali w nie wygłodzonymi oczami. Czasem szeleścili gałęziami i prosili: „Chleba, dajcie chleba”. Najczęściej jednak tylko im się przyglądali. A najgorsze były dzieci, które wałęsały się wśród pni drzew z wzdętymi brzuszkami i ranami na rękach i nogach. Większość tych dzieci w ciągu zimy znikała. Te, które dożywały wiosny, i tak były bardziej martwe niż żywe i Olha nieraz się zastanawiała, czy nie dać któremuś kawałka swojej kromki.

      Tyle że głód dręczył i ją. Codziennie i bezustannie. Dręczył ją kleikiem, owsianką i zupą z pokrzyw. Gdy zamykała oczy, wyobrażała sobie wszystko, co jadła, kiedy była młodsza. Talerze pełne ziemniaków podsmażanych na tłuszczu. Mięso, kiełbasę, ser i pierogi. Oksana mówiła, że to wszystko kiedyś wróci i że Olha musi być silna i oszczędzać chleb dla siebie, bo dzieci między drzewami są już naznaczone piętnem śmierci przez szkorbut i tyfus. Choćby nie wiadomo ile teraz zjadły chleba, i tak umrą zmiażdżone wielkimi młyńskimi kołami głodu i chłodu. Nikt nie ulży ich cierpieniu, dzieląc się z nimi jedną kromką chleba. Olha wiedziała, że Oksana niestety ma rację. Wiosną widziała przy oczku wodnym za domem chłopców, którzy łapali kijanki i zjadali je żywcem. Taki głód pochłania wszystko i nie zaspokoją go dwie na wpół przeżute skibki. Ilekroć o tym pomyślała, z powrotem wsuwała swój chleb do kieszeni i czuła, jak jej żołądek, który w pierwszej chwili panicznie protestował, nieco się uspokaja.

      A kiedy już postanowiła zatrzymać chleb dla siebie, czuła, że tak naprawdę nienawidzi elementu zdeklasowanego, który najpierw okradał chłopów, a teraz siedzi tu i żebrze u niej o chleb. To niesprawiedliwe, że ona, która nigdy, przenigdy nie ukradła nawet kłosa pszenicy, teraz tak jak oni też bywa potwornie głodna. I choć od tej prawdy robiło jej się ciepło w żołądku, nadal była zła na tatę, bo to przez niego musiały codziennie chodzić taki kawał drogi przez brzozowy las.

      Przez ojca się wyprowadziły. Przez ojca i cycki Swetłowej.

      Jana powiedziała, że Swetłowa wprowadziła się do ich dawnego domu już dwa dni po tym, jak dziadek przyjechał wozem zaprzężonym w konia, żeby zabrać do siebie mamę, Oksanę, Kolę i ją. I że Swetłowa jeszcze tego samego dnia w należącej do mamy balii wyprała swoje szmatławe majciory i rozwiesiła je na werandzie, żeby wszyscy widzieli. Mama się rozpłakała, kiedy się dowiedziała, i więcej nikt o tym nie wspominał. Był to temat zakazany.

      – Pomyśl – powiedziała Oksana rozmarzonym głosem – cały dzień w Charkowie i do tego pojadę pociągiem z towarzyszką Semenową…

      – No…

      Olha tylko raz w życiu jechała pociągiem – na pogrzeb babci. Poza tym widziała pociągi jedynie z daleka, w mieście Sorokiwka, gdzie była stacja. Na taką podróż trzeba było mieć zgodę GPU. I pieniądze. Nagle ją olśniło.

      – Tylko skąd weźmiesz na bilet? – powiedziała. – To będzie co najmniej pięć rubli.

      – To się załatwi – powiedziała Oksana znacząco. – Rozmawiałam już o tym z towarzyszką Semenową. Ach, Olho, tak bym chciała, żebyś mogła pojechać z nami.

      Olha wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Nie dało się nie lubić Oksany, kiedy była radosna. Olha wolałaby, żeby siostra zawsze taka była, bo wtedy ją może przestałoby dręczyć i niepokoić to dziwne uczucie w środku.

      – A może byś zapytała towarzyszkę Semenową, czy mogę z wami pojechać? Możemy razem zaśpiewać Zełene żyto, oj, zełene żyto, zełene. Przecież umiemy na dwa głosy.

      Olha zanuciła pierwsze takty łagodnie płynącej piosenki, której nauczyła je mama. Pieśni żniwiarzy, którą każdy, kto się wychował na wsi, słyszał na polach, gdy koszono pszenicę i owies. Ale Oksana tylko pokręciła głową.

      – Raczej nie – w jej głosie brzmiał szczery żal. – Z każdej szkoły obwodu charkowskiego może pojechać tylko jeden uczeń, a poza tym jesteś jeszcze za mała, żeby rozumieć, o co chodzi w takich zebraniach politycznych. No i tam w ogóle nie śpiewa się takich piosenek.

      Rozejrzała się i szybko dała Olsze kawałek chleba. Nigdy nie jadły w szkole. Zwłaszcza Oksanie przeszkadzały wygłodniałe spojrzenia pozostałych dzieci, a poza tym mama wyraźnie im zabroniła komukolwiek pokazywać, że mają chleb. Dlatego targały go na małe kawałki, które trzymały w kieszeniach, i jadły ukradkiem po drodze do domu. Najlepiej zanim weszły między brzozy.

      Towarzyszka Semenowa powiedziała, że głodni ludzie w lasach są sami sobie winni, i to również była prawda. Olha wiedziała o tym, ale mimo wszystko to, jak żyli, budziło w niej odrazę, ucieszyła się więc, kiedy Oksana powiedziała, że wszystkim się poprawi, jeśli zostanie zrealizowany kolejny plan pięcioletni. Wujaszek Stalin uczyni kraj tak bogatym, że nawet element zdeklasowany zrozumie swój błąd i codziennie będzie mógł jeść chleb z kiełbasą i masłem. Oksana była tego absolutnie pewna, bo tak powiedziała Semenowa, na osobności bowiem mówiła Oksanie rzeczy, o których w klasie nie wspominała. Nadchodzą wielkie zmiany, powiedziała, i łobuzersko puściła oko.

      – Już wkrótce, Olgusiu,


Скачать книгу