Śmierć słowika. Lene Kaaberbol
i stoły były z jasnego drewna z elementami z piaskowanej stali i wyglądały jak te, które w latach siedemdziesiątych można było znaleźć w każdym liceum. Za to kuloodporne szyby w wysokich staroświeckich oknach nieco studziły atmosferę, stwierdził Søren, i sprawiały, że pomieszczenie, które na komendzie głównej policji łączyło funkcje pokoju socjalnego i pokoju okazań, trudno było nazwać przytulnym.
– On w zasadzie nie mówi po angielsku – powiedział śledczy i dyskretnie pokazał kciukiem na młodo wyglądającego mężczyznę, który siedząc, klepał się niecierpliwie palcami po obleczonym dżinsem udzie. – A ten drugi, z którym jako tako mogliśmy się porozumieć, zapadł się pod ziemię.
– Drugi? – zdziwił się Søren. Do tej pory słyszał tylko o jednym.
– No tak, bo ich było dwóch. Przyjechali porozmawiać ze zbiegłą. To znaczy wtedy oczywiście ona nie była jeszcze zbiegła, ale…
– Więc zaginęła wam zarówno osadzona, jak i zagraniczny funkcjonariusz policji? – Søren pozwolił sobie na lekko chłodny ton. Wiedział, że środki bezpieczeństwa stosowane podczas transportu więźniów nie są szczególnie surowe, chyba że chodzi o tak zwanych więźniów niebezpiecznych. Jeśli komuś z tych spokojniejszych przyszło do głowy dać nogę, to z reguły zajście było mało sensacyjne, a na koniec zbieg często sam się do nich zgłaszał, gdy już uporał z tą niecierpiącą zwłoki sprawą, którą miał do załatwienia na mieście. A jeśli się nie zgłosił, można było spokojnie i bez robienia scen znaleźć go tego samego dnia u narzeczonej, za którą się stęsknił, albo u mamy, która miała urodziny. Wymiar sprawiedliwości wystawiał takiemu rachunek w wysokości trzydziestu dodatkowych dni odsiadki i odebrania kilku przywilejów i było po sprawie.
Tu jednak mieli do czynienia z czymś innym. Natasza Dmytrenko nie tęskniła za narzeczonym – już raz próbowała go zabić, a teraz nie żył naprawdę. Poza tym Sørenowi nie do końca się podobało, że funkcjonariusz cieszącej się nie najlepszą sławą ukraińskiej milicji chodzi sobie po mieście bez żadnego nadzoru.
Śledczy się nastroszył.
– Nie będziemy przecież zamykać w klatkach zagranicznych kolegów – tłumaczył się. – Kiedy usłyszał, że uciekła, mocno się zdenerwował i nagle po prostu gdzieś przepadł.
Søren przyjrzał się ukraińskiemu funkcjonariuszowi, którego przynajmniej mieli nadal pod kontrolą. Miał krótkie kasztanowe włosy i twarz szerszą niż twarze Skandynawów, do których widoku przywykł Søren. Widać było po jego postawie – po niespokojnych palcach stukających w udo i nerwowym uderzaniu piętą o podłogę – że z wszystkich sił stara się kontrolować nagromadzoną w sobie energię. Ciemny krawat i biała koszula nadawały lekko formalny charakter jego ubraniu, na które poza dżinsami składała się zamszowa kurtka o klasycznym kroju z lat siedemdziesiątych wisząca na oparciu krzesła. Søren ocenił jego wiek na jakieś 30 lat – zatem młody, ale już nie żółtodziób.
– Jak on się nazywa?
– Symon Babko. Porucznik milicji w jakimś ichniejszym podwydziale kryminalnym.
Søren skinął tylko głową i zrezygnował z wyjaśniania swojemu młodszemu koledze, że ten ich jakiś „podwydział” mógłby kilkakrotnie wchłonąć wszystkie duńskie siły policyjne i nawet tego nie zauważyć.
Mimo że nie mówili zbyt głośno, ukraiński funkcjonariusz musiał usłyszeć swoje nazwisko wśród szurania krzeseł i rozmów przy kawie. Podniósł głowę i podbródek w pewien szczególny sposób, który ujawniał jego bojowe nastawienie – i spojrzał wprost na Sørena.
– Priwiet – powiedział Søren i przedstawił się, wyciągając rękę: – Søren Kirkegård, PET.
– Hello – odparł Babko.
Søren stwierdził, że Ukrainiec ma wyjątkowo duże dłonie, niemal nieproporcjonalne do stosunkowo wąskich kościstych nadgarstków. Jakby ktoś doczepił za dużą łopatę do zbyt małego trzonka.
– Niestety, mówię tylko po rosyjsku, a nie po ukraińsku – zaczął Søren.
Babko się roześmiał. Jego śmiech był jak wulkan w trakcie erupcji – brał swój początek w dolnych partiach jego chudego brzucha, po czym przesuwał się w górę przez całe ciało, wstrząsał ramionami i na koniec wydobywał się ustami z taką mocą, że ludzie wokoło przerwali rozmowy i przyglądali mu się zdumieni.
– Drogi kolego – powiedział, a w jego głosie nadal pobrzmiewał śmiech – kiedy człowiek przez dwadzieścia cztery godziny siedział, nie mogąc powiedzieć nic poza Hello, Thank you i Where is toilet, różnica między ukraińskim a rosyjskim nagle nie wydaje się tak wielka jak normalnie. Zrozumiemy się bez najmniejszych problemów.
Udostępniono im biuro na drugim piętrze z widokiem na parking.
– To było tam – powiedział Symon Babko, wskazując na dół. – Stamtąd uciekła.
– Natasza Dmytrenko?
– Która naprawdę nazywa się Natasza Doroszenko – powiedział Babko i podsunął Sørenowi wymiętą teczkę. – W dwa tysiące siódmym przesłuchano ją w związku z morderstwem jej męża, Pawła Doroszenki. Bezpośrednio po przesłuchaniu zniknęła, stąd wniosek o tymczasowy areszt.
Søren otwarł teczkę. Na zdjęciu, które naklejono na pierwszej stronie wniosku o zatrzymanie, Natasza wyglądała jak przerażona nastolatka. Ale teraz przypomniał sobie, że wyglądała tak samo na większości zdjęć, które znalazł w duńskich aktach i zdążył przejrzeć do tej pory. Próbował teraz pobieżnie zorientować się, co napisano w dokumentach, lecz szybko zrezygnował. Różnice między ukraińskim a rosyjskim drażniły go, czytał dużo wolniej, podobnie jak tekst po norwesku czy po szwedzku. Potrzebowałby czasu, by zapoznać się z tym materiałem, a w tej chwili ważniejsza była rozmowa z człowiekiem, którego miał przed sobą.
– Proszę, niech pan mówi dalej – powiedział tylko.
– Na Ukrainie jest w związku z tym nadal poszukiwana. Nie skazana, jeszcze nie, ale poszukiwana. Dlatego kiedy dowiedzieliśmy się, że ktoś ją rozpoznał w Danii, oczywiście chcieliśmy to sprawdzić.
Søren skinął głową.
– Czyli uznano, że sprawa o morderstwo podlega pod HUBOZ? – zapytał neutralnym głosem.
– Z początku była to zwykła sprawa o morderstwo, którą zajmowali się kryminalni. Mnie włączono dopiero tydzień temu, kiedy ruszyła sprawa o ekstradycję. – Babko spojrzał na Sørena z dziwnym badawczym zaciekawieniem.
Søren czuł, że w jest w tym jakiś podtekst, choć nie wiedział, czy potrafi go odczytać.
– Zatem wnioskowaliście o jej ekstradycję? – upewnił się.
– Tak. Ale jeszcze przed uruchomieniem procedury pułkownik Sawczuk zawarł umowę o przesłuchanie wstępne. Duńskie władze były ponoć bardzo przychylnie nastawione.
Kolejne porozumiewawcze spojrzenie. Søren denerwował się, że najwyraźniej coś mu umyka, a jednocześnie czuł, że pytanie wprost będzie błędem.
– Domyślam się, że Sawczuk to pana kolega, który mówi po angielsku.
– Zgadza się – potwierdził, dodając z naciskiem: – Pułkownik Jurij Sawczuk.
Wreszcie ten podtekst Søren zrozumiał – Sawczuk był wyższy stopniem od Babki, który w tej sytuacji miał związane ręce. Nie mógł sobie pozwolić na oficjalną krytykę przełożonego, nawet jeśli Sawczuk najwyraźniej postanowił działać samodzielnie i nie raczył nikomu zdradzić,