Iskry Czasoświatu. Krzysztof Bonk
pić śmiało – odezwał się Mesjasz. – To z głębinowego źródła, bez zbędnych domieszek w postaci chemii, prawie bez radiacji. – Przejechał nad taflą wody niewielkim przedmiotem, z którego dochodziły ciche trzaski.
Po ostatnich dramatycznych przejściach, Arlen miała w sercu wyłącznie czystą wdzięczność i bezgraniczną ufność. Z nabożną czcią nabrała w dłonie trochę wody. Celebrowała tę chwilę, jakby przeźroczysta ciecz pochwycona w ręce była uświęcona. Łapczywie wlała sobie płyn do gardła, powtarzając tę czynność kilka razy.
Kiedy ugasiła pragnienie, uklękła przed Mesjaszem. Pragnęła usłyszeć jego polecenia. Wykona je bez cienia wahania, bez zbędnej zwłoki. Byle tylko nie wygnano jej z Czyśćca, jawiącego się niemal rajem po ostatnich trudach.
– Pokory ci nie brak, jak widzę… – skwitował jej zachowanie starzec. – Nie dziwię ci się. Poza nielicznymi miejscami, takimi jak to, na świecie istnieje wyłącznie piekło Apokalipsy. Każdy, kto z niego przybywa, gotów jest zrobić wszystko, byle tam nie wracać. – Spojrzał uważniej na kobietę i zapytał władczo: – A ty? Jesteś gotowa zrobić wszystko, by tu zostać?
– Tak! Tak! – odparła zdecydowanie.
– Dobrze. Zatem… Jeżeli chcesz pozostać w lepszej części naszej społeczności, musisz udowodnić swoją przydatność. Musisz wmurować własną cegiełkę w odbudowę cywilizacji, którą tu odtwarzamy. – Głęboko westchnął i zaniósł się paskudnym kaszlem. – Kim byłaś przedtem? – zapytał, gdy duszności ustąpiły.
– Przed czym…? – niepewnie zapytała Arlen.
– Oczywiście przed nastaniem tego całego piekła… – Mesjasz wykonał obszerny, kolisty ruch ręką.
– Byłam…
– Tak?
– Byłam grzesznicą… – Arlen spuściła wzrok.
– Ech… – Siwowłosy starzec machnął lekceważąco ręką. – Sądziłem, że podobne tobie fanatyczki wyzdychały już dawno na pustkowiach. Rozczarowujesz…
– Błagam… – Kobieta złapała za rąbek białej szaty rozmówcy.
– Błagania, prośby, modlitwy, pobożne życzenia, zaklinanie rzeczywistości… Nie tego nam trzeba! Zapewne na przestrzeni setek mil nikt nie posiada tego, co my! Największego skarbu, na dodatek w takiej ilości, czyli wody. Do tego zbudowaliśmy elektrownię. Pracujemy nad wdrożeniem do użyteczności całych segmentów przemysłu. Przed Wielkim Bum znajdowała się tu stara huta metali. Uruchomiliśmy ją. Położyliśmy tory do pobliskiej kopalni, gdzie w skałach skryte są niewiarygodne skarby. Nieustannie się rozwijamy. I wiesz co? – Mesjasz warknął podejrzliwie. – Nie potrzebujemy tutaj darmozjadów, darmopijców, a już na pewno nie szpiegów, którzy zechcą nam odebrać nasze dobra. Co ty na to?
Arlen nawet nie zauważyła, gdy obok niej ustawiło się dwóch mężczyzn. Z przerażeniem dostrzegła za ich pasami przedmioty przywodzące na myśl Palec Boga. Nic z tego nie rozumiała. Nic poza tym, że nie da się wygnać z Czyśćca za nic. Mimowolnie oparła dłoń na odłożonych na bok widłach.
– Panie… – Z jej zwilżonych ust dobył się trwożny szept, nie wiadomo do kogo skierowany.
– Daj jej spokój, Święty… – Przy grupce zgromadzonej przy zbiorniku wodnym pojawił się kolejny mężczyzna. Znajdował się w kwiecie wieku i zamiast prostych, białych szat, jak pozostali, odziany był w czarny, dość obcisły strój. – Te twoje fabryki i mechaniczne zabawki całkiem przysłoniły ci prawdziwe wartości! – kontynuował przybysz. Podszedł blisko Arlen i przyjrzał się jej z zaciekawieniem. – Ile masz lat? – zapytał.
– Lat…? Nie wiem… Około dwudziestu trzech wiosen…
Przybyły mężczyzna uśmiechnął się z przekąsem i zwrócił się do Mesjasza:
– Więc nasz kwiatuszek mógł zakwitnąć już po apokalipsie… Co my tu mamy… Zdrowe, długie i nieprzerzedzone włosy. Żadnych widocznych oznak choroby popromiennej, poparzeń. Na pierwszy rzut oka wszystkie kończyny. Założę się, że w buzi również komplet zadbanych ząbków…
– I co z tego? – rzucił zniecierpliwiony Mesjasz.
– Ano to… że ona może skrywać w sobie równie cenny dar co woda! Może być płodna!
– Marzyciel – parsknął Mesjasz, jakby usłyszał świetny dowcip. – Lepiej przygotuj się do swojej samobójczej misji, Dziki. Jeżeli nasz kontakt z placówki Lab sprzedał nam prawdę, musimy tam natychmiast wyruszyć. Tam może tkwić sekret przetrwania naszego gatunku, nie w jej jałowym łonie. – Wskazał na klęczącą kobietę.
– Zrobi się. Wóz już praktycznie gotowy. Zabieram ze sobą Ditri, Mózgona i Mazgaj. – Ubrany na czarno mężczyzna, zwany Dzikim, obnażając żółte zęby, posłał zebranym uśmiech. Wziął Arlen za rękę, pomógł jej wstać i ruszył z nią w sobie znanym kierunku.
Arlen nie była zachwycona odprowadzeniem jej z dala od Mesjasza. Podobnie jak od pozostawionych przy zbiorniku wideł. Próbowała zrozumieć boski plan, którego była elementem, lecz nie potrafiła. Poddała się więc swej odrodzonej wierze. Posłusznie uczyni to, co każą istoty z Czyśćca. Będzie pełna oddania i pokory, jak nakazywał w świętych naukach brat Albert.
Znalazła się z Dzikim w małym pomieszczeniu. Rozświetlał je zawieszony na suficie szklany pojemnik z ogniem w środku.
– Muszę ci się dokładnie przyjrzeć. – Mężczyzna z wymuszonym uśmiechem na twarzy położył dłoń na talii kobiety. Drugą ręką, dotykając wybrzuszenia w ścianie, czarami sprawił, że ogień u sufitu zaświecił żywiej. – Rozbieraj się, ślicznotko – zażądał Dziki.
Arlen już chciała spełnić polecenie, gdy naraz zastygła. Spojrzała na szkło z ujarzmionym płomieniem. Na odbitą w nim, zniekształconą sylwetkę mężczyzny. Zawahała się. A jeżeli Mesjasz poddawał ją próbie? Co, jeśli obnaży się jak ladacznica i przy wtórze odgłosu trąb z niebios, zostanie wygnana w piekielną otchłań?
– Nie kuś mnie! – warknęła. Cały czas patrzyła na krzywe, męskie odbicie w szkle na tle płomieni. Przypominało demona. Tak, teraz była już pewna – to był demon i chciał, jak niegdyś Andre, sprowadzić ją na drogę plugawego grzechu.
– Daj spokój, tylko zerknę. Chyba chcesz zostać w obozie? Tylko ja mogę to załatwić. Do tego żywność, wodę… – Dziki wyraźnie starał się uspokoić, aż nie wytrzymał: – Dość tego. Chcę cię tylko obejrzeć! – Odwrócił kobietę i pchnął na blat stojącego pod oknem stołu. Przywarł do niej od tyłu i pośpiesznie ściągał z niej ubranie. Kobieta zaczęła się szamotać.
– Odejdź, w imię Pana! – wrzasnęła. Dziki zakrył jej usta ręką. Nagle syknął z bólu – ugryzła go! Odskoczył od kobiety i z grymasem bólu na twarzy ściskał za niemal odgryziony serdeczny palec. Spojrzał z nienawiścią na Arlen. Zanim się zorientował, ta wyszarpnęła mu zza paska nóż i wbiła mu go w brzuch raz, drugi i trzeci. Kolejnych ciosów Dziki już nie czuł.
Arlen wypuściła z ręki nóż. Narzędzie zbrodni z brzdękiem upadło na kamienną podłogę. Kobieta złapała się rękoma za głowę. Co właściwie uczyniła? Kogo zabiła? Słusznie, czy nie? Kim była teraz w oczach Pana? Wszędzie znajdowała się krew. Na jej dłoniach, na ubraniu, wszędzie krew.
Zszokowana wyszła da podwórze. Dotarła do zbiornika wodnego i Mesjasza rozmawiającego z zebranymi tam ludźmi. Stanęła przed nimi w zakrwawionej szacie i czekała na sąd ostateczny, na wyrok w swej sprawie. Niebo, piekło, czyściec? Było jej tak słabo.
– Gdzie Dziki? – zapytał bez wiary Mesjasz, spoglądając markotnie na iście upiorny wygląd zakrwawionej