Stara Flota. Tom 2. Wojownik. Nick Webb
Najlepszy na roku, chorąży Prucha. – Czy Proctor jest już na planecie?
Prucha sprawdził swoje odczyty i potwierdził.
– Właśnie wylądowała, panie kapitanie.
– Świetnie. Gdy tylko ustabilizujecie połączenie, będziemy mogli zacząć zabawę.
Sprawdził stan okrętu, potwierdził, że wszystkie załogi są gotowe do walki. Jeszcze tylko jeden starszy oficer musiał się zameldować…
Jak na życzenie w komunikatorze zabrzmiał krótki meldunek z arystokratycznym brytyjskim akcentem.
– Kapitanie Granger, wszystkie myśliwce w gotowości.
– Wszystkie czterysta? Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jakim cudem udało się ich tyle upchnąć na okręcie, komandorze Pierce.
Głos dowódcy eskadr myśliwskich zadrżał lekko.
– Desperacja to matka geniuszu, kapitanie. – Zawahał się. – Tym razem wypuścimy wszystkie maszyny?
Pierce, choć był najlepszym dowódcą eskadr, z jakim Granger służył, wciąż jeszcze nie pozbierał się po stracie ojca. Mogło też chodzić o coś innego. Czy Pierce po prostu nie mógł znieść, że traci swoich pilotów? Granger jako kapitan wiedział, że to niełatwe – w każdym starciu z obcymi ginęło wielu ludzi. Akademia Pilotażu nie nadążała z przysyłaniem następców. Granger podzielał troskę Pierce’a.
Jednak nie była to pora na wahanie.
– Wszystkie myśliwce, komandorze. To problem?
Po chwili ciszy nadeszła odpowiedź:
– Żaden, kapitanie. Wszystkie eskadry zgłaszają pełną gotowość.
– Świetnie. Granger, bez odbioru. – Kapitan się rozłączył.
Zacisnął palce na podłokietnikach fotela, aby opanować narastające napięcie. Odgrywanie roli niezłomnego bohatera dla ludzi to jedno, ale oszukiwanie siebie to inna sprawa. Nie miał wątpliwości, że zbliżająca się bitwa nie będzie łatwa. Może nawet będzie to największe starcie w jego życiu. Na pewno straci podwładnych. Wielu podwładnych. Na Nowym Dublinie również należało spodziewać się mnóstwa ofiar. Nie dało się tego uniknąć. Wojna to piekło, a nowoczesna broń była potężna, brutalna jak diabli i posiadała siłę rażenia na ogromną skalę.
Czas mijał powoli. Granger zajął się drobiazgowym sprawdzaniem przygotowań do walki, ale wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. Okręt był gotów. Działa wycelowane, lasery załadowane, pociski również. Wszystko czekało tylko na pojawienie się celu.
– Kapitanie, wynurzamy się zza krzywizny planety. Mamy kontakt wizualny z flotą Roju.
– Shelby, ufam, że miałaś dość czasu – mruknął Granger pod nosem.
Diaz wbił wzrok w swój ekran, po czym zamachał do dowódcy.
– Kapitanie! Wykrywam trzynaście dużych jednostek bojowych Roju.
Trzynaście? Szlag.
ROZDZIAŁ 3
Sektor Eyre, Nowy Dublin
Sztab Obrony Planetarnej
Proctor zbiegła po opadającej rampie promu, gdy tylko było to bezpieczne, i pośpieszyła od razu do komandora wysłanego, aby ją odprowadził do centrum dowodzenia. Był to pomysł Grangera – pokazać od razu, że to ona tu dowodzi i tylko ona będzie koordynowała ostrzał. Nawet jeżeli jeszcze nie wiedziała, skąd będzie wydawała rozkazy.
– Komandor Proctor! – powitał ją niski mężczyzna, który od razu potruchtał obok niej. Miał za ciasny mundur, zapewne w swojej próżności uparcie nosił stare ubrania, które pasowały na niego, zanim utył pięćdziesiąt funtów.
– Proszę się pośpieszyć, komandorze – rzuciła Proctor. Nie raczyła ani zwolnić, ani się obejrzeć. Nie miała pojęcia, jak dotrzeć do centrum dowodzenia, dlatego potrzebowała przewodnika, ale pośpiech był bezwzględnie wskazany i nie zamierzała zwlekać.
Komandor prychnął, podbiegł i zrównał krok z przybyłą.
– Komandor Proctor, dlaczego CENTCOM wysłał tylko „Wojownika”?
Spojrzała na niego z uniesioną w wyrazie niechęci brwią.
– CENTCOM chciał wysłać z „Wojownikiem” siły uderzeniowe, ale kapitan Granger przekonał dowództwo, żeby tego nie robiło.
Proctor omal nie parsknęła śmiechem, gdy jej towarzysz rozdziawił usta, zaskoczony odpowiedzią. Nie zwolniła jednak kroku, dopóki nie dotarła do rozgałęzienia korytarza. Tutaj musiała się zatrzymać i poczekać, aż przewodnik pokaże jej, w którą stronę skręcić.
– Ale… dlaczego?
Komandor zauważyła znak wskazujący kierunek do centrum dowodzenia i znowu pośpiesznie ruszyła do celu.
– Z dwóch powodów. Oba kapitan Granger przedstawił admirałowi Azbillowi. Podejrzewał, że sektor Johannesburga będzie potrzebował wsparcia, oraz miał pewność, że połączone siły floty Nowego Dublina oraz „Wojownika” wystarczą, aby odeprzeć atak.
– Ale… ale to po prostu szaleństwo! – Nalana twarz mężczyzny poczerwieniała z niepokoju i niedowierzania.
– Szaleństwo? Możliwe. Przekona się pan wkrótce, że taktyka stosowana przez Grangera jest trochę… niekonwencjonalna. Ale skuteczna. Nasze szanse wzrosły.
– Do ilu, jeśli mogę spytać? – Minęli drzwi do centrum dowodzenia, które otworzyły się, gdy tylko podeszli.
– Och, do dwudziestu pięciu procent? Trzydziestu? Trudno powiedzieć.
Żartowała, oczywiście, ale mina zdyszanego grubasa była bezcenna. Tak naprawdę mieli o wiele większe szanse na zwycięstwo. Pół na pół, jak powiedział Granger. Trzeba jednak przyznać, że przez ostatnie miesiące miał też niewiarygodne szczęście. Co nie znaczyło, że w tej bitwie będzie tak samo.
Admirał Azbill powitał ją uprzejmym skinieniem głowy.
– Komandor Proctor.
Mimo że starał się wyglądać na pewnego siebie, jak przystało starszemu stopniem, kobieta wyczuła skrywane oznaki strachu. Azbill mrużył oczy. Spoglądał nerwowo na ekrany za jej plecami. Ledwie myślał i doskonale wiedział, w jakim jest stanie, ale nie chciał, aby ktoś to zauważył. Tylko pogarszał w ten sposób sytuację – Proctor potrzebowała dowódcy gotowego do działania, a nie kogoś, kto uparcie będzie odmawiał współpracy.
– Admirale Azbill, to dla mnie zaszczyt, że tu jestem. Kapitan Granger wyrażał się o panu w samych superlatywach. Poprosił, żebym skoordynowała działania „Wojownika” z pańskimi siłami. Uznał, że najlepiej wykorzystamy doświadczenie zdobyte w walkach z Rojem, jeżeli będę z panem współpracować bezpośrednio na planecie.
Co w tłumaczeniu na normalny język znaczyło po prostu: „Granger kazał mi przylecieć tutaj i przejąć dowództwo nad twoją flotą, żebyś, jak to ujął, nie przekreślił naszych szans na zwycięstwo i nie skazał nas wszystkich na śmierć”. Proctor przyjrzała się admirałowi uważnie. Karierowicz z ZSO. Pewnie przez dekadę służył za biurkiem w dawnej kwaterze głównej Zjednoczonych Sił Obronnych w Miami i przekładał papierki, identycznie jak rzesze tamtejszych biurokratów. Z pewnością nie nabył przy tej tak zwanej pracy żadnych przydatnych umiejętności taktycznych.
– Pani komandor, w co, do cholery, pogrywa Granger? Nie mamy szans przeciw