Stara Flota. Tom 2. Wojownik. Nick Webb
Jeżeli Granger miał rację, operacja ta raz na zawsze rozwiąże problemy z Rojem. Trzeba tylko przetrwać jeszcze kilka miesięcy, zanim plan zostanie wprowadzony w życie.
– Admirale Azbill, rozumiem pańską troskę i całkowicie ją podzielam. Ale, proszę mi wierzyć, poradzimy sobie. Wystarczy, że przekaże mi pan dowództwo, a pod koniec dnia będziemy opijać zwycięstwo w najbliższym pubie.
Azbill zmrużył oczy i zdawało się, że zaraz zacznie toczyć pianę z ust.
– Komandor Proctor…
Uniosła rękę.
– Świetnie. Proszę zachować dowództwo. Ale niech pan pozwoli, żebym koordynowała działania pańskich sił z „Wojownikiem”, a obiecuję, że wszystko będzie dobrze.
Urwała i popatrzyła po twarzach oficerów w centrum dowodzenia. Byli zrozpaczeni. Śmierć wyzierała z ich ekranów – trzynaście punktów zbliżających się do planety tak szybko, że niewiele pozostało czasu na przygotowanie się do obrony. Ci ludzie potrzebowali bohatera Ziemi. Dlatego Proctor zaczęła przemowę.
– Kapitan Granger obiecuje, że sobie poradzimy. Proszę mi wierzyć, gdyby to był ktokolwiek inny, doradzałabym jak najszybszy odwrót, ale mówimy tu o kimś więcej niż przeciętny kapitan. Granger to geniusz. Twardy i po prostu nadzwyczajny. Jeżeli ktoś może nas ocalić, to tylko on.
Słowa, które padły z jej ust, brzmiały pusto i bez znaczenia. Granger był przecież tylko człowiekiem. Człowiekiem, który popełniał błędy i podejmował złe decyzje jak każdy inny oficer w tej sali.
Jednak ci tutaj nie chcieliby o tym wiedzieć.
Zresztą Granger naprawdę był twardy. Proctor w życiu nie poznała większego twardziela.
Admirał Azbill skinął głową.
– Dobrze. Zatrzymam dowództwo. – A potem zwrócił się do podwładnych przy stanowiskach operacyjnych: – A wy będziecie wykonywać jej rozkazy. – Spojrzał na Proctor i zapraszającym gestem wskazał jej stanowisko dowodzenia. – Pani przodem.
Proctor nie zawahała się ani przez chwilę.
– Skierować trzy z waszych głównych okrętów bojowych prosto na flotę Roju. Ostrzał przy pełnej prędkości na wrogi okręt prowadzący. Trzeba przebić mu kadłub działami magnetycznymi, a potem powiększać wyrwy wiązkami laserów.
Chorążowie przy stanowisku łączności nałożyli słuchawki i zaczęli mówić do mikrofonów, przekazując instrukcje planetarnej flocie obronnej, podczas gdy admirał Azbill usiadł obok komandor i pokiwał głową, jakby potwierdzał rozkazy wydane łącznościowcom.
– Pani komandor… trzy okręty? Mokra plama z nich nie zostanie.
Proctor zacisnęła usta i potwierdziła krótkim skinieniem głowy.
– Może nie. Ale to część strategii. Nie tylko osłabią główny okręt wroga, aby był łatwiejszym celem dla „Wojownika”, lecz także posłużą jako zmyłka. Od dwóch miesięcy warunkujemy Rój, żeby spodziewał się po nas pewnych rozwiązań strategicznych. Pokazujemy im wzorzec, którego obcy powinni szukać i do którego powinni się dostosowywać.
Admirał Azbill ściszył głos.
– Prowadzicie wojnę psychologiczną z gatunkiem, o którym nic nie wiadomo?
– Wręcz przeciwnie, wiemy o nim coś bardzo ważnego.
– Czyli co?
Proctor spojrzała na niego z uśmiechem.
– Że chce naszej zagłady. Za wszelką cenę.
ROZDZIAŁ 4
Sektor Eyre, Nowy Dublin
Mostek OZF „Wojownik”
Trzynaście okrętów.
Granger był świadom, że wszystkie oczy na mostku wbite są w niego i obserwują jego reakcje. Dlatego głęboko ukrył swój strach i zmusił się do uśmiechu, a potem wstał powoli i założył ręce za plecy. Spokojnie. Z rozmysłem.
„Niech patrzą, umiem grać swoją rolę”.
– Świetnie. Trzy okręty więcej do zniszczenia. Cała naprzód, chorąży. Ostre zbliżenie. Przygotować się do manewru Granger Jeden.
Wszyscy skupili się na zadaniach i pochylili nad konsolami. Odzyskali pewność siebie. Granger wyczuł energię załogi mostka. Jego podwładni pracowali sprawnie, w pełnej koordynacji i dyscyplinie. Pora na przedstawienie.
– Proctor już się odzywała? – Granger zerknął na swoją konsolę, aby sprawdzić, czy flota obronna Nowego Dublina dostała rozkazy od pierwszej oficer „Wojownika”.
– Tak jest, kapitanie. Okręty Nowego Dublina zbliżają się do floty Roju. Za minutę rozpoczną atak bezpośredni.
Granger skinął głową. Czyli Proctor wylądowała na planecie i miała już wszystko pod kontrolą. Świetnie. Pora się upewnić, że poświęcenie załóg, które niedługo stracą życie, nie pójdzie na marne.
– Ile czasu zostało do maksymalnego zasięgu ostrzału?
– Siedemdziesiąt sekund – odpowiedział Diaz.
– Rozpocząć ostrzał, gdy będziemy w zasięgu – rozkazał Granger i usiadł w fotelu.
Zerknął na zegar. Sześćdziesiąt sekund.
Pięćdziesiąt.
Czterdzieści.
Wygłosić jeszcze jedną mowę dla podniesienia morale? Czasu było dość, wziąwszy pod uwagę, że Granger nie lubił długich przemówień. Zresztą po co? Załoga była gotowa. A może przynajmniej szybkie sprawdzenie gotowości zespołów przy działach i laserach? Nie, to by zajęło pięć minut, a zostało tylko trzydzieści sekund.
Dwadzieścia.
Flota Roju stawała się coraz lepiej widoczna na ekranach, z niewyraźnej plamy pikseli zmieniła się w gromadę obcych jednostek, które już wypuszczały tysiące myśliwców.
– Trzy okręty z Nowego Dublina właśnie zaatakowały Rój, kapitanie.
Na ekranie jednostki przypuściły samobójcze natarcie, które spowolniło flotę obcych w jej drodze na planetę. Wróg musiał najpierw pozbyć się obrońców.
Okręty z Nowego Dublina miały nowe pancerze z irydu i unowocześnione osłony ze sprytstali, działające o wiele lepiej po zresetowaniu częstotliwości modulacji, które Rój odszyfrował dwa miesiące temu, podczas pierwszego ataku na Ziemię. Dzięki temu jednostki z Nowego Dublina wytrzymały ostrzał obcych i jeden z okrętów wroga wybuchł w migotliwym, oślepiającym błysku.
– Jesteśmy w zasięgu do ostrzału, kapitanie.
– Ognia.
Wszystkie działa magnetyczne na burtach „Wojownika” wypuściły setki superszybkich pocisków w najbliższą jednostkę Roju. W rozbłyskach eksplozji z kadłuba obcego okrętu oderwały się płaty poszycia.
– Zmiana celu. Ostrzelać następną jednostkę z dział magnetycznych. Obsługa laserów, mierzyć w wyrwy na kadłubie pierwszego celu.
Ze stanowiska taktycznego nadeszło potwierdzenie rozkazu, a porucznik Diaz przejął nadzór nad wykonaniem nowych poleceń.
Granger zerknął na zegar i skrzywił się, ponieważ kończył się czas pierwszego przelotu. Przez okręt przebiegło drżenie, gdy wróg zorientował się, że jest atakowany z drugiego kierunku.