Stara Flota. Tom 2. Wojownik. Nick Webb
– Dobrze. Każcie ich ścigać. Żaden z nich nie może uciec – odparł Granger i sprawdził odczyty sensorów. – A ten pierwszy okręt? Uszkodzony podczas początkowego nalotu?
– Wciąż znajduje się na wysokiej orbicie, sir. Ale wygląda na to, że udało mu się naprawić napęd i obrać kurs poza system.
Granger raz jeszcze skinął głową.
– I słusznie. Przekażcie flocie Nowego Dublina, aby go nie ścigać. Proctor powinna sobie z tym poradzić, ale musimy być pewni, że admirał Azbill rozumie sytuację…
– Kapitanie! – Chorąży Prucha uniósł dłoń. – Admirał Azbill na linii. Chyba nie jest zadowolony.
– O wilku mowa. – Granger wzruszył ramionami. – Połącz go.
Z głośników dobiegł wściekły głos:
– Granger, w co ty grasz?
Granger miał ogromną ochotę rozwalić głośnik, ale zachował zimną krew.
– Admirale?
– Dlaczego pozwalasz, żeby ten obcy uciekł? Odbiło ci?
Granger skrzywił się w uśmiechu.
– Na to wygląda. Miałem iść na emeryturę i smażyć się na plaży na Florydzie, ale Zingano zdołał mnie przekonać, żebym został na jeszcze jedną zmianę.
Azbill sapnął gniewnie.
– Nie ma już plaż na Florydzie, Tim. Cała południowa część półwyspu przestała istnieć, a reszta praktycznie nie nadaje się do zamieszkania. Zginęły dziesiątki milionów ludzi. Nasze życie też wisi na włosku, a ty pozwalasz Rojowi uciec?
– Właśnie. Powinieneś zrobić to samo. – Granger z trudem panował nad głosem.
– Co takiego, kapitanie?
Granger wstał.
– Mam bezpośrednie rozkazy od admirała Zingana. Mamy ignorować ten okręt Roju. Nie stanowi dla nas zagrożenia, więc pozwolimy mu uciec.
Przez chwilę panowała cisza.
– Nie wierzę ci. Azbill, bez odbioru.
– Kapitanie, okręt flagowy i kilka krążowników z Nowego Dublina zmieniają kurs, będą ścigać wycofujący się okręt Roju.
Granger doskoczył do stanowiska nawigacji.
– Chorąży, kurs na przechwycenie. Cała naprzód. Zablokować ich.
To był najważniejszy element całej operacji. Uratować Nowy Dublin? Dobrze. Mieszkało tam ponad pięć milionów ludzi. Ale ocalenie całej ludzkości było jeszcze ważniejsze. Bez wiedzy o położeniu ojczystej planety Roju ludzie mogli się jedynie bronić. Bronić i przegrywać. Sama obrona nigdy nie pozwoliła wygrać wojny. Bez ofensywy walka była tak naprawdę przegrana. Ten okręt Roju musiał uciec. Granger spojrzał na konsolę dowodzenia i upewnił się: podczas pierwszego przelotu „Wojownik” wystrzelił niewielki transponder, który przyczepił się do kadłuba jednostki Roju i przesyłał ciągły sygnał o niskiej mocy. Gdy obcy wykona skok, Granger będzie znał kierunek i odległość. Nie mógł tego jednak zdradzić Azbillowi. Plan był tajny. O istnieniu transpondera wiedziała jedynie garstka oficerów na mostku „Wojownika”, a z wyższych szarżą tylko Proctor znała cały plan. Do diabła, nawet Granger nie znał całego. Zingano i prezydent Avery trzymali całą akcję w tajemnicy. Wiedział jednak, że przejdą do ofensywy. I żaden sztywniak z przerośniętym ego i stopniem admirała nie odbierze mu radości z kontrataku w walce z Rojem.
– Czas?
Chorąży Prince spojrzał na konsolę.
– Dwie minuty.
Nie dotrą na czas. Z informacji na wyświetlaczu Grangera wynikało, że okręty Nowego Dublina są już niemal na miejscu, w odległości trzydziestu sekund lotu. A okręt Roju długo nie wytrzyma laserowego ognia.
– Połącz mnie z okrętem flagowym.
Po chwili chorąży Prucha skinął głową.
– Kanał otwarty.
– OZF „Galway”, przerwać pościg, powtarzam, przerwać pościg. To rozkaz od admirała Zingana. Na niższej orbicie wciąż znajduje się pięć okrętów wroga, które trzeba zlikwidować. Powtarzam, przerwać pościg.
Granger bębnił nerwowo po oparciu fotela. Nie było odpowiedzi. Z burty okrętu flagowego wyleciał pierwszy pocisk artylerii magnetycznej.
Do diabła! Granger patrzył, jak pociski wbijają się w kadłub okrętu obcych i psują podstęp. Tyle ofiar i poświęcenia na marne. Jeżeli okręt wroga nie zdoła uciec, „Wojownik” nie będzie mógł go śledzić i wszystko wróci do punktu wyjścia.
W ciągu ostatniego miesiąca Granger pozwolił uciec kilkunastu okrętom Roju, aby zawęzić strefę poszukiwań do kilku kwadrantów przestrzeni w rejonie gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy. Jednak obszar był zbyt rozległy na mozolne przeszukiwanie kolejnych planet. Należało ograniczyć go jeszcze bardziej, ale żeby to osiągnąć, ludzie musieli pozwolić uciec jeszcze kilku okrętom Roju.
– Sensory rejestrują eksplozje we wnętrzu okrętu Roju, kapitanie.
Granger zastanowił się, czy powiedzieć Azbillowi przez radio, że specjalnie pozwalają uciec wrogowi, ale ryzyko było zbyt duże. Gdyby Rój przechwycił wiadomość i zdołał przekazać ją na ojczystą planetę kanałami łączności metaprzestrzennej, cały plan poszedłby na marne. ZSO nigdy nie zdołałyby ustalić, skąd pochodzi Rój. A ludzkość w obliczu nieustających ataków w końcu by przegrała i uległa zagładzie. Granger musiał powstrzymać tę salwę.
– Chorąży, ustawcie „Wojownika” pomiędzy krążownikami a…
– Kapitanie!
Granger odwrócił się do stanowiska detekcji, skąd dobiegł okrzyk. Na twarzy oficera malowało się zdenerwowanie i dezorientacja.
– O co chodzi? – zapytał.
– Kolejne okręty. Mam dziesięć… nie… teraz już piętnaście nowych sygnałów.
– Rój?
Oficer skrzywił się.
– Nie jestem pewien.
– Kontakt wzrokowy?
Tym razem podwładny skinął głową i nacisnął kilka klawiszy na konsoli. Granger odwrócił się do głównego ekranu mostka. Obraz migał przez chwilę, a potem zamiast bombardowanego okrętu Roju wyświetlił obraz nowych przybyszów.
„To nie Rój ani ZSO. Rosjanie? Chińska Komuna?”
– Wywołują nas, kapitanie. Sygnał wideo – odezwał się chorąży Prucha.
Granger skinął przywalająco, a po chwili na ekranie ujrzał coś, czego ani trochę się nie spodziewał.
Obcy.
Przypominał człowieka, miał głowę na gadzim torsie. Przyjrzał się Grangerowi uważnie i dopiero wtedy przemówił. Padło tylko jedno słowo, a kapitan wcale nie był zaskoczony, że obcy przemówił w jego języku.
– Odejdźcie.
Granger nie odpowiedział, analizując sytuację. Obcy przemówił jeszcze raz, nachyliwszy się groźnie do kamery. Akcent i wyraźne trudności z wymową sprawiły, że zabrzmiało to bardzo obco. Zresztą nic dziwnego.
– Odejdźcie. Albo zginiecie.
ROZDZIAŁ 9