Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson
Zasilanie?
– Dział inżynieryjny melduje sprawność wszystkich głównych generatorów.
To podsunęło mi pewną myśl. Przykuśtykałem do wolnej konsoli i szybko sprawdziłem status Charta. Ku mojemu zdziwieniu statek nadal tkwił uczepiony Nieustraszonego. Poczułem się znacznie lepiej. Co by się nie działo, dwie jednostki są lepsze niż jedna, a poza tym nasze rzeczy zostały na pokładzie jachtu. Nikt nie lubi tracić wszystkich gratów.
Przez najbliższą godzinę zbieraliśmy dryfujący wokół okrętu sprzęt i usuwaliśmy zniszczenia. Inteligentny metal wykonywał proste czynności, ale w przypadku bardziej skomplikowanych zadań potrzebował, żeby ludzie wydawali mu polecenia. Tak było przy naprawie dolnej śluzy i rampy, które zostały wyrwane w momencie przejścia. Bez udziału ludzi nie obyło się też przy pokrywaniu odsłoniętych części okrętu dodatkową warstwą nanitów konstrukcyjnych.
Włożyłem nowy mundur i pomagałem jak mogłem, choć sam byłem w kiepskim stanie. Zresztą w momencie katastrofy mało kto, z wyjątkiem naukowców, miał na sobie kombinezon, a oni także stracili większość ekipy. Nawet znanityzowani ludzie mogli zostać przepołowieni albo umrzeć w próżni kosmosu. Nosiłem ciała do tymczasowej kostnicy, którą zorganizowaliśmy w ładowni. W pamięć szczególnie zapadło mi martwe spojrzenie młodego członka załogi. Widziałem w nim samego siebie.
Przejście przez pierścień w założeniu powinno być łagodniejsze. Jednak gdy artefakt niespodziewanie aktywuje się na powierzchni planety, skutki bywają opłakane. Po jednej stronie była próżnia, a po drugiej normalna materia razem z grawitacją, siłami pływowymi i tektoniką, więc obie nasze jednostki zostały zassane – razem z częścią skorupy księżyca – niczym przez gigantyczny odkurzacz przemysłowy.
Okazało się, że ocalało trzech z kilkunastu naukowców oraz profesor Hoon i kilkudziesięciu członków załogi. Ponieważ nikt z cywilów nie był znanityzowany, większość doznała ciężkich urazów i zmarła.
Wreszcie wróciłem na mostek, gdzie zastałem Adrienne. Pomagała w koordynacji napraw i całkiem nieźle jej szło. Nic dziwnego, przecież studiowała inżynierię.
Kiedy pozostali zajmowali się naprawą okrętu, kapitan Turnbull przesłuchiwał jego mózg. Chciał wiedzieć, czemu jako dowódca jednostki nie miał kontroli nad zasilaniem. Nieustraszony nie ujawnił nic przydatnego o tym, kto ani czemu zaprogramował go w ten sposób.
Ja jednak miałem swoje podejrzenia. Nadleciała myśl, która powinna przyjść mi do głowy już wcześniej. Stuknąłem Adrienne w łokieć i kiwnąłem głową, żeby poszła za mną. Ściśle rzecz biorąc, nie należeliśmy do załogi, a tamci mieli już sprawy mniej więcej pod kontrolą, więc uznałem, że to dobry moment, aby się wymknąć.
– Dokąd idziemy? – zapytała, gdy kroczyliśmy korytarzem w stronę aresztu.
– Pogadać z Marvinem – odpowiedziałem.
– Czemu? Siedzi w celi.
– Nie liczyłbym na to. Jest częściowo zrobiony z nanometalu, pamiętasz?
– No i? Kwon zamknął celę.
– Inteligentnym metalem.
– Och. – Na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. – Więc wystarczyło, żeby podłączył swój nanometal do drzwi z inteligentnego metalu i kazał im się rozsunąć.
– Nie, myślę, że jest gorzej. Skoro jest w stanie kontrolować metal, na pewno może też komunikować się z nanitową siecią okrętu i nie opuszczając celi, połączyć się z dowolnym urządzeniem. W końcu zamknęli go tam i powiedzieli, żeby nie wychodził. Nie zabronili mu podłączyć się do systemów jednostki. A ja obiecałem, że spróbuję załatwić mu dostęp do eksperymentu. Może wziął to za pozwolenie.
– On jest jak wredny dżin, który zawsze przeinaczy twoje słowa.
Przytaknąłem.
– No fakt.
– Ale kazałeś mu nie sprawiać kłopotów!
– Chyba ma inną definicję kłopotów.
Zwolniliśmy dopiero przed drzwiami celi. Aresztu nie pilnował żaden z marines, bo wszyscy nadal pomagali przy usuwaniu szkód.
I właśnie wtedy zza rogu wyłonił się Kwon. W pełnym pancerzu bojowym wydawał się ogromny, a na twarzy miał wyraz ponurego zacięcia.
– Zniszczę tego skurwysyna – obwieścił z ogniem w oczach. – Powyrywam mu macki jedną po drugiej. Właśnie straciłem ośmiu dobrych marines.
Kwon najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku co ja. W końcu znał Marvina znacznie dłużej.
– Tylko proszę go nie zabijać, Kwon. Jest nam potrzebny.
– Do czego?
– Żeby… – urwałem. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć, więc zacząłem ściemniać. Tato zawsze powtarzał, że czasem, gdy stawka jest wysoka, nie obejdzie się bez lekkiego blefu. Mniejsze zło i te sprawy. – Cokolwiek się stało, Marvin na pewno za tym stoi, a to oznacza, że pewnie tylko on tak naprawdę wie, co się dzieje. Więc potrzebujemy go, żeby wszystko naprawić. – Uświadomiłem sobie, że to częściowo prawda.
– Jak pan chce, sir – odparł Kwon, ewidentnie niezadowolony. – Ale ja wejdę pierwszy. Może być niebezpieczny.
– Och, zdecydowanie jest niebezpieczny, ale raczej nie dla osób przebywających w jego towarzystwie.
A potem przypomniała mi się historia o tym, jak dawna dziewczyna ojca, Sandra, była w śpiączce, a Marvin „przypadkiem” pozwolił, by inna kobieta wpadła do jej kadzi z mikrobami. Drobnoustroje pochłonęły jej ciało, żeby uleczyć Sandrę.
Miałem nadzieję, że to tylko wyjątek.
– Jest nieprzewidywalny i zamknę go na amen – powiedział Kwon.
– Proszę otworzyć i nas osłaniać. – Wskazałem na drzwi.
Kwon przesunął elektronicznym kluczem nad zamkiem. Już wcześniej domyśliłem się, że skoro Marvin mógł zhakować okręt, mógł też zhakować zamek, i dlatego trochę się zdziwiłem, gdy zastaliśmy go w celi. Siedział sobie spokojnie, ze zwiniętymi mackami na środku podłogi. Na pierwszy rzut oka – niewiniątko.
– Marvin, coś ty, do cholery, zrobił? Jakimś sposobem włączyłeś pierścień?
– Nie.
Zazgrzytałem zębami. Wiedziałem, że za jego półsłówkami kryła się zwykle dłuższa historia.
– Gówno prawda. Ty to zrobiłeś. Podłączyłeś się do sieci okrętu i uruchomiłeś to cholerstwo, a teraz patrz, co się stało. Zginęło przez ciebie dwadzieścia albo trzydzieści osób! Powinienem pozwolić, żeby sierżant Kwon rozmontował cię do gołego mózgu. Jak ci się spodoba brak macek i czujników?
– Groźby nie są konieczne, Cody Riggsie. Otrzymałem polecenie, żebym nie opuszczał celi. Nikt nie zabronił mi korzystania z sieci okrętu do obserwacji naukowców, którzy pracowali przy pierścieniu.
Warknąłem z poirytowaniem.
– Do obserwacji, tak? Obiecałeś nie sprawiać kłopotów! Musiałeś zrobić coś więcej niż samo przyglądanie się.
– Uzgodniliśmy, że nie będę niepotrzebnie sprawiać kłopotów. Niepotrzebnie. Mam ci odtworzyć nagranie?
– Nie. – Dałem sobie spokój z przeszłością i postanowiłem skupić się na teraźniejszości i przyszłości. Zakładając, że czekała nas w ogóle jakaś przyszłość. – Marvinie, czy zawiesiłeś uprawnienia dowódcze kapitana Turnbulla?