Poznański Czerwiec 1956. Отсутствует
nie skutkowały, zawodziły. Inni manifestowali dla innych powodów. Bardziej je poważnie nazywali: politycznych. Do jednego to się i tak sprowadzało – do cierpień. Dużych i mniejszych. Czuliśmy jednakowo”. „Syn mój. Zginął tyle lat po wojnie! Najpierw mąż – oficer nie wrócił z kaźni […]”.
W wypowiedziach przeważało uzmysłowienie sobie faktu manipulowania ludźmi, braku prawa do decydowania o kształtach rzeczywistości. Stanowiło to delikatną tkankę ludzkich powiązań. Więzi międzyludzkie gęstniały w ciągu lat. Zakaz ich owocowania w postaci legalnego dopominania się o swoje prawa zawsze będzie doprowadzał do użycia siły. Nie istniała przecież żadna forma zgłaszania zastrzeżeń. Były one lekceważone. Władze reagowały zakazami, nakazami, stosowały strategię strachu. Jest to wszakże gra sumująca się ujemnie – „[…] jak wy nam, tak my wam”, „[…] nie strasz, nie strasz, bo i ja ciebie postraszę”. Prawdy zawarte w jakże starych, potocznych powiedzeniach! Blokowanie, tłumienie prób aktywności, ograniczanie zawsze wiążą się z agresją. Jeden z kierowników stwierdzał: „W naszym zakładzie, podobnie zresztą jak w innych, nie istniały formy zgłaszania rewindykacji. Próby zbiorowych petycji nazywano działalnością frakcyjną. Istniał zakaz takiej działalności. Zakaz działalności frakcyjnej dlatego, że utożsamia się ją z działalnością antypaństwową. Cóż za nieporozumienie! To przecież wielki klasyk zauważył, że błaznem jest naród, który nielicznym przyznaje prawo mówienia prawdy. Zaczęto wówczas strzelać. Jeśli nie można uciszyć prawdy, wówczas władza używa ostatecznych form przemocy. Chce prawdę zabić. Prawdy jednak nie można zniszczyć. Ona wraca jak bumerang”. „Rada zakładowa była zbyt mocno związana z dyrekcją i organizacją partyjną, aby dostatecznie zadziałać w interesie robotnika”.
O tym, jakie istniały swoiste nawyki w traktowaniu pretensji zgłaszanych przez pracowników, świadczy relacja S. Dreliszaka: „Na początku listopada została wybrana delegacja z HCP do Komitetu Centralnego PZPR, aby podziękować towarzyszowi Gomułce za uznanie wypadków poznańskich za słuszny protest robotniczy. Załoga pracowała bardzo dobrze. W delegacji było około 20 osób. Jechał z nimi wówczas I sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR. W pociągu – koło Kutna – prosił on wszystkich delegatów do swojego przedziału i odpowiednio ustawiał. Pominął jedynie mnie. Ja byłem wybrany przez administrację. W Warszawie na posiedzenie przybyli: ministrowie przemysłu ciężkiego i metalowego, sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR w Warszawie oraz Gierek w zastępstwie Gomułki. Przedstawiciele wstawali i po kolei wygłaszali minutowe przemówienia według schematu: ja, przedstawiciel fabryki W-3, serdecznie dziękuję za wypłacenie zaległych pieniędzy i załoga zobowiązuje się dobrze pracować – dziękuję. Okazało się jednak, że na masówkach w Poznaniu było wiele, i to ostrych, protestów załogi, które delegaci byli zobowiązani przedstawić w Warszawie, a nie przedstawiali. Już nasz sekretarz chciał podsumować, kiedy minister przemysłu ciężkiego zwrócił uwagę, że jeszcze jeden delegat chce zabrać głos. To ja byłem. Mówiłem dość długo i głośno, uderzając raz po raz pięścią w stół, co zresztą nie było ładnie. Mówiłem, czego naprawdę życzy sobie załoga. Mówiłem o krzywdach ze strony sprawujących władzę dygnitarzy. Żądano przecież zmian na stanowiskach. Po parunastu minutach Gierek wstał i powiedział, że »to są sprawy nam dobrze znane« i że »[…] tu nie jest knajpa«, że »żadnej załogi nie boimy się. Partia jest silna. W Poznaniu będzie spokój – my się o to postaramy«. Pojechaliśmy do Poznania… Gdy dojechałem z dworca do domu… Dwaj panowie wyskoczyli z milicyjnego samochodu, wciągnęli mnie do środka i zawieźli na Kochanowskiego. Tam wprowadzono mnie do pokoju, gdzie przez półtora dnia nikt do mnie nie wchodził. Podano mi kawałek chleba posmarowany wątrobianką i znowu półtora dnia nikt do mnie nie wchodził. Trzeciego dnia nagle wypuszczono mnie bez jakichkolwiek tłumaczeń […]”.
Ochrona pracowników zgłaszających pretensje nie istniała także i po wypadkach czerwcowych. Grożenie najostrzejszymi sankcjami zapuściło korzenie. Jedynym prawodawcą oraz interpretatorem prawa był aparat partyjno-państwowy.
Na zakończenie stwierdźmy, iż w niniejszych rozważaniach wskazano jedynie na niektóre czynniki współwyznaczające strajk w HCP w 1956 r. Było ich rzecz jasna znacznie więcej. Tkwiły one m.in. w sytuacji politycznej kraju, jaka istniała chociażby wiosną 1956 r. Należałoby tu wspomnieć liczne kluby dyskusyjne tłumaczące mechanizmy ucisku, wypuszczenie na wolność kilku tysięcy więźniów politycznych, rehabilitację żołnierzy AK itd. Możemy wszakże jedynie w przybliżeniu przyjąć, iż czynniki tkwiące w klimacie społecznym i politycznym wiosny „56” miały moc sprawczą (wśród wielu innych czynników) strajku w HCP, który stał się z kolei najważniejszym ogniwem „Polskiego Października”.
Aleksander Ziemkowski
Próba chronologicznej rekonstrukcji wydarzeń
„[…] już dziś można powiedzieć, że dzień 28 czerwca 1956 r. będzie datą przełomową w życiu naszego Narodu, że będzie punktem zwrotnym, od którego zaczyna się zasadnicza zmiana, a mianowicie odwrócenie się od błędów przeszłości […]”.
Zamierzona próba rekonstrukcji wydarzeń poznańskich wymaga najpierw określenia, o jakie tu wydarzenia chodzi. W dziejach zdarzają się starcia ludu z władzą. Są one zawsze uwarunkowane. Na wstępie wypada zatem ocenić dominantę wydarzeń poznańskich, mianowicie walkę zbrojną, na tle innych podobnych wydarzeń w Polsce.
W Krakowie 6 listopada 1923 r. przy ul. Dunajewskiego zebrało się 20 tysięcy robotników na wiec protestacyjny przeciw ciężkim powojennym warunkom życia. Po bezskutecznych próbach rozpędzenia zebranych, w chwili wejścia pochodu 3000 tysięcy, policja zaczęła strzelać. Na pomoc nadeszła kompania rezerwistów 16. pułku piechoty, która zamiast wesprzeć policję, zbratała się z manifestantami, oddając im 200 karabinów. Do szarży posłano wtedy szwadron 8. pułku ułanów, co kosztowało życie 3 oficerów i 11 żołnierzy. Rannych żołnierzy było 101, a policjantów 38. Po stronie manifestantów, padło 18 osób, w tym kilku przypadkowych przechodniów. Rannych cywilów było kilkudziesięciu. W ciągu całego czasu zmagań – od godziny 9 do 15 – manifestanci zdobyli około 500 karabinów ręcznych, 8 cekaemów i 1 samochód pancerny, a „do niewoli” wzięli około 200 żołnierzy i 180 policjantów.
W konsekwencji zdjęto z urzędu wojewodę K. Gałeckiego i generała J. Czikiela, dowódcę Okręgu Wojskowego, oraz zawarto ugodę z robotnikami. W procesie sądowym nikogo nie zasądzono na karę.
To „wydarzenie” historiografia komunistyczna nazwała „powstaniem krakowskim”. Przy analizie jego przebiegu uderza stosunkowo mała liczba ofiar, zwłaszcza po stronie manifestantów, przy tak znacznej – stosunkowo – ilości broni użytej w starciu. Wniosek jest jeden: po żadnej ze stron nie było woli walki, nie dzieliła bowiem tych ludzi nienawiść. Przebieg samego wydarzenia dzielił się na fazę pacyfikacji i na fazę walki.
„Powstanie poznańskie” w czerwcu 1956 r., dla pomniejszenia jego znaczenia nazywane „wypadkami poznańskimi”, miało odmienny przebieg. Protestacja w dniu 28 czerwca zaczęła się od wyrażania żądań ekonomicznych z pełną przecież świadomością, że ta sytuacja ekonomiczna jest skutkiem fałszywych założeń ustrojowych. Stąd – jeżeli w Krakowie stroną aktywną były policja i wojsko, to w Poznaniu inicjatywa działania wypływała z przekonania ludu, co wpłynęło na to, że protestacja przerodziła się w formalną bitwę, którą podjęli najbardziej zdeterminowani członkowie tego ludu, czyli ludności.
Przestrzenny i czasowy zasięg tego „poznańskiego powstania” też je różni od krakowskiego. Starcia zbrojne odbywały się nie tylko w całym mieście, ale wypady przeciw posterunkom milicji sięgały w powiat poznański i poza ten powiat.