Marzenie znachorki. Sabine Ebert

Marzenie znachorki - Sabine Ebert


Скачать книгу
czy na terenie położonym pod zamkiem nie czaili się wrogowie, którzy mogliby im odciąć drogę albo wedrzeć się przed nimi do twierdzy. Wydawało się, że Norbert wziął kilku jeńców. Z tej odległości tylko tyle udało mu się zaobserwować.

      Ktoś do niego podszedł. Zaskoczony rozpoznał Martę.

      – Mają rannych? – spytała, wytężając wzrok. – Klara przygotowała lazaret. Ale jeśli jest ich dużo, wezmę jeszcze parę osób do pomocy.

      Łukasz przyjrzał się oddziałowi.

      – Może z pół tuzina – oszacował liczbę ciał przewieszonych przez siodła i podtrzymywanych przez rycerzy.

      – Jak ona się trzyma?

      Nie miał na razie okazji przywitać się z pasierbicą. Atak Albrechta był rzeczą okropną, niemniej jednak miał jedną dobrą stronę. Wraz z nim rozwiał się osobliwy projekt ożenku Dytryka.

      W obliczu takiej przewagi nie miał wyjścia i musiał przystać na ofertę landgrafa z Turyngii. „Lepiej tak, niż gdyby miał zabić Klarze ćwieka i sprowadzić na nią nieszczęście” – pomyślał Łukasz, który bardzo lubił swoją pasierbicę.

      – Klara dobrze się spisała – uznała Marta. – Ale żona zarządcy… Nie można polegać na jej pomocy w obecnej sytuacji.

      W kilku słowach opowiedziała mu o wcześniejszych wydarzeniach.

      – Wobec tego jesteś tu potrzebna nie tylko jako znachorka – odparł zafrasowanym głosem Łukasz. – Weź to na siebie, jeśli Gertruda nie daje rady. Zajmij się niewiastami i dziećmi. Musimy się przygotować na dłuższe oblężenie i nie potrzeba nam podobnych historii.

      Zerknął na dół, by w odpowiedniej chwili wydać rozkaz do podniesienia mostu i opuszczenia kraty.

      Dytryk właśnie wjechał przez bramę, a za nim pozostali rycerze i strzelcy. Zamieszanie spłoszyło kilka kruków siedzących na zamkowej wieży, które z głośnym krakaniem uleciały w powietrze.

      Norbert ze swoją grupą i jeńcami dotarł na zamek ostatni. W tym czasie Marta i Klara były już na dole i przywołały kilku silnych pachołków, którzy mieli zanieść rannych do lazaretu.

      Nie miały czasu, żeby porozmawiać z Tomaszem. Jedynie upewniły się szybkim spojrzeniem, że nic mu się nie stało.

      Drewniany most prowadzący do bramy został podniesiony na grubych linach, a krata opadła, zagradzając wjazd.

      – Przy brodzie udało nam się unieszkodliwić niemal trzecią część napastników! – zawołał Dytryk z siodła donośnym głosem, który rozległ się po całym dziedzińcu. – Lecz wciąż jest ich około dwustu. Ustawcie strażników i opróżnijcie dziedziniec. Wszyscy żołnierze na ganki obronne.

      Zeskoczył z konia i kilkoma gestami rozstawił ludzi.

      – Podchodzą pod górę! – zawołał Łukasz, który cały czas obserwował teren.

      – Wszyscy na ganki obronne! – krzyknął Norbert. – Zabierzcie konie! Najlepsi łucznicy na wieżę! A wy tam znikajcie z dziedzińca!

      Kilka kobiet znów odważyło się wyjść na podwórzec z ciekawości, którzy mężczyźni wrócili.

      – Podpalają nasze domy! – krzyknęła jedna, wskazując w kierunku Tauchlitz. Teraz z tamtej strony też unosiły się w niebo chmury dymu.

      Rozległo się głośne zawodzenie.

      – Wchodźcie do głównej sali! – zawołał Łukasz. – Chyba nie chcecie, żeby was trafiła płonąca strzała?

      Jego słowa odniosły skutek. Kobiety natychmiast pędem schroniły się pod dachem. Łukasz się zastanawiał, ile niepokoju wzbudzą w środku, przekazując potworne wiadomości. Najchętniej posłałby za nimi Martę, ale ranni mieli pierwszeństwo.

      Zamkowy dziedziniec szybko opustoszał. Zostało jedynie kilku krzepkich pachołków, nieprzerwanie donoszących w wiadrach wodę ze studni, którą napełniano wszystkie dostępne naczynia. Oprócz nich parę kobiet gotujących w wielkim kotle zawieszonym nad ogniem wrzątek, którym mieli później polewać napastników. Na wieży podgrzewano smołę do nasączenia płonących strzał. Ostry zapach żywicy dochodził do nozdrzy Łukasza i przypominał mu wszystkie oblężenia, które do tej pory przyszło mu przeżyć.

      Z miejsca, w którym stał, próbował policzyć, ilu ludzi zostało Albrechtowi do dyspozycji. Jednakże na razie nie mogli wiele zdziałać, nie mieli bowiem ze sobą drabin ani machin oblężniczych.

      „Jesteś w błędzie, jeśli sądzisz, że uda ci się tu tak po prostu wejść – pomyślał, rzucając wściekłe spojrzenie Albrechtowi, jadącemu na czele swych oddziałów. – Zobaczymy, ile dni wytrzymasz, nim odejdzie cię ochota na dalsze zaczepki”.

      Mimo to Łukasz nie ulegał iluzjom. Większości twierdz nie zdobywano po długim oblężeniu, lecz wskutek zdrady. Trudno przewidzieć, ile wytrzymają weissenfelczycy, którym Albrecht dla zastraszenia kazał spalić domy.

      Z rozmyślania wyrwało go wołanie Norberta.

      – Znacie tych mężczyzn? Mówią, że przybyli z Freibergu i poświadczycie za nich. Na wszelki wypadek kazałem ich pojmać.

      Łukasz odwrócił głowę i ze zdziwieniem spojrzał w uśmiechnięte twarze ludzi stojących obok weissenfelczyka. Pospiesznie zbiegł schodami z obronnego ganku.

      – Kuno, Bertram! Na pewno wiecie, na co się porywacie?

      Zadowolony poklepał każdego z nich po ramieniu.

      – To dobrzy ludzie, razem z Chrystianem osobiście ich szkoliliśmy – zapewnił komendanta. – Puśćcie ich i wyślijcie do reszty.

      Następnie zwrócił się do trzeciego.

      – Guntram! Co cię tu sprowadza?

      – Może przyda wam się na zamku jeszcze jeden kowal?

      – Bez wątpienia.

      Rzut oka na minę Norberta utwierdził go w przekonaniu, że komendant był zadowolony z rozwoju wypadków.

      – Pomożecie zabezpieczyć bramę – poprosił obu dawnych strażników z Freibergu. – A ciebie zaprowadzę do kuźni. Potrafisz robić groty do płonących strzał?

      Guntram potwierdził.

      – Wobec tego zaczynaj od razu. Niewiele nam zostało, a nasz kowal ze swymi kanciastymi paluchami nie bardzo daje sobie z nimi radę.

      Z wściekłości i nie chcąc utracić twarzy, Albrecht rozkazał reszcie ludzi jechać na zamek. Nie miał wątpliwości, że zastanie podniesiony most i zablokowaną bramę.

      Gapił się na mur, który najchętniej zburzyłby gołymi rękami.

      – Płonące strzały, ile tylko dacie radę – rozkazał. W tej chwili niewiele więcej mogli uczynić. Być może któryś dach zajmie się od ognia i w ten sposób będzie mógł rozpędzić całą tę hołotę. Kiedyś na pewno się poddadzą, w najlepszym razie jeszcze dzisiaj. Istniało wiele sposobów, by zasiać panikę wśród zamkniętych w twierdzy ludzi.

      – Musicie się wycofać, wasza wysokość – upomniał marszałek. – Wyjedźcie z zasięgu łuczników!

      Słyszeli padające z góry rozkazy, gromadzące łuczników po stronie, gdzie się właśnie znajdowali.

      – Czy jest jakieś inne miejsce, z którego moglibyśmy zaatakować?

      – Dowiemy się – oświadczył niecierpliwie Elmar. – Ale teraz się cofnijcie, bardzo was proszę.

      Wagi jego słowom dodała pierwsza salwa z góry, po której kilku


Скачать книгу