Marzenie znachorki. Sabine Ebert

Marzenie znachorki - Sabine Ebert


Скачать книгу
rycerzy, łącznie z Turyńczykami, tuzin serwientów7, dwa tuziny jeźdźców i łuczników, do tego giermkowie i tuzin mieszczan z włóczniami i procami – wyliczał Norbert. – W razie konieczności będzie można dodatkowo uzbroić około dwóch tuzinów starszych mężczyzn i wyrostków – powiedział i padł przed Dytrykiem na kolana. – Wybaczcie, panie! Nie doceniłem powagi sytuacji. Nie sądziłem, że wasz brat wystawi przeciwko wam tylu zbrojnych. Powinienem był zaciągnąć więcej mężczyzn. Jeśli sobie życzycie, oddam dowództwo w ręce wprawniejszego człowieka.

      – Nie, zostańcie na swoim stanowisku – zadecydował hrabia Weissenfels. – I tak nic nie zmienimy. Skąd w tak krótkim czasie mieliście wziąć więcej sprawdzonych ludzi?

      „Nie sprawicie, by wstali z martwych ci, których poprowadziłem do Ziemi Świętej” – pomyślał, ale nie mógł dać tego po sobie poznać.

      Norbert wstał i wrócił na swoje miejsce, Dytryk zaś mówił dalej, zwracając się tym razem do wszystkich.

      – Mój brat prawdopodobnie zamierza zbudować na przeciwległym wzgórzu prowizoryczną twierdzę. Kazał wznieść palisady. W tym celu użył zresztą naszych pali, tych znad rzeki. Jego ludzie wyciągnęli z rzeki ciała i trupy koni, a potem zabrali drzewo. Końskie mięso zapewne ugotują.

      Dytryk i Tomasz wymienili szybkie spojrzenia. Każdy z nich miał teraz przed oczyma te same dręczące wspomnienia. Gdy armia Fryderyka Staufa została odcięta od zaopatrzenia, pili końską krew i jedli koninę, a później nawet tego zabrakło. Tomasz poświęcił pod Akką konia, by Roland nie umarł z głodu. Przyjaciel doszedł do siebie… i wkrótce potem umarł trafiony strzałą.

      – Gdybyśmy zabili wszystkie konie, na jak długo starczyłoby nam prowiantu? – spytał Dytryk Martę.

      Ta skuliła się w sobie, ale zaraz szybko oszacowała ilość mięsa.

      – Sześć tygodni. Jednakowoż później może nam zabraknąć drewna, żeby dla wszystkich gotować.

      – Za sześć tygodni w obozie przeciwnika powinna już wybuchnąć dyzenteria. Poza tym spadnie śnieg – ocenił Łukasz. – Ale nie zakładałbym się, czy to wystarczy, by skłonić waszego brata do odejścia.

      – Musimy działać, nim nadejdzie wsparcie. To nasza jedyna szansa – powiedział gwałtownie Tomasz, który jako najmłodszy z zebranych dotychczas siłą opanowywał przemożną chęć zabrania głosu. – Mamy sześć dni. Spróbujmy ataku, podjedziemy do obozu i przegonimy ich!

      – Niespełna pięćdziesięciu jeźdźców przeciwko dwóm setkom – podsumował trzeźwo Dytryk, ale nie ustosunkował się do tej propozycji.

      – Ja też jestem za niespodziewanym atakiem. Wykorzystajmy fakt, że znamy teren – podjął pomysł Norbert.

      On też po tysiąckroć wolałby działać, niż bezczynnie oczekiwać na następny krok wroga.

      – Napadniemy na nich w porannej szarówce, wjedziemy do obozu, nim skończą palisady. Nim się obudzą i uzbroją, zniszczymy ich przewagę, a wtedy będziemy walczyć jeden na jednego.

      – Stolnik Albrechta to doświadczony przeciwnik – sprzeciwił się twardo Łukasz. – Nie wolno go nie doceniać. Z pewnością przygotował się na taką ewentualność. Sądzę, że kazał dobrze pilnować obozu, a także rozstawił dookoła zamku dość ludzi, którzy mają za zadanie odciąć nam drogę. Z góry zauważą nasz oddział.

      – Możemy wysłać wystarczającą ilość żołnierzy, którzy unieszkodliwią jego zwiadowców – wtrącił komendant zamku.

      – Wystarczającą ilość? – Dytryk uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. – Mimo naszych niedoborów? Chętnie zawierzyłbym swój los szczęściu i poprowadził pięćdziesięciu ludzi do ataku, lecz jak sądzicie, z iloma bym wrócił?

      Wreszcie zdecydował się wypowiedzieć głośno to, co leżało mu na duszy.

      – Czyż weissenfelczycy już teraz nie obwiniają mnie o to, że żaden z ludzi, którzy pojechali ze mną do Ziemi Świętej, nie wrócił do domu?

      Marta wstrząśnięta spojrzała na Dytryka.

      Tymczasem ton dyskusji się zaostrzył.

      Łukasz pochylił się lekko do przodu, biorąc na siebie rolę rozjemcy.

      – Wykorzystamy waszą znajomość terenu – powiedział pojednawczo do Norberta. – Właściwie nie mamy innego wyjścia. Musimy wysłać z twierdzy grupę ludzi, którzy ominą niezauważeni warty Albrechta – powiedział i skierował wzrok na Dytryka. – Obawiam się, że w zaistniałej sytuacji nie pozostaje wam nic innego, jak przystać na propozycję landgrafa Hermana. Jedźcie ze mną do Turyngii i jeśli Bóg ani landgraf nie opuszczą nas w potrzebie, wówczas za sześć dni wrócimy z obiecanym wsparciem dwustu ludzi. W ostatniej chwili przed nadejściem posiłków Albrechta, nim zaczną szturmować zamek. Przypuściłbym atak z dwóch stron.

      Dytryk wstał i podszedł do okna. Nikt nie powinien zobaczyć twarzy. Tymczasem na zewnątrz zrobiło się ciemno. Widział blask ognia rozpalonego na przeciwległej górze, na której jego żądny krwi brat rozbił swój obóz.

      Tak, najchętniej z miejsca by wyruszył i rozstrzygnął sprawę mieczem. Ale nie mógł ot tak ryzykować życia rycerzy i serwientów. Miał ich tak niewielu, że tego rodzaju przedsięwzięcie nie dawałoby świadectwa odwadze, lecz karygodnej lekkomyślności.

      Wyglądało na to, że rzeczywiście mógł im pomóc jedynie turyński landgraf. Ale czy doprawdy powinien przystać na zaręczyny z ośmiolatką jedynie po to, by ratować własną skórę?

      Pragnął Klary tak bardzo jak nigdy wcześniej.

      Z wymuszonym opanowaniem odwrócił się do Łukasza.

      – Czy macie absolutną pewność, że landgraf nie przyjąłby innego zobowiązania w zamian za wojskowe wsparcie?

      Łukasz zawahał się przez chwilę, spojrzał na Martę, ale i ona zdawała się nie widzieć żadnej innej możliwości.

      – Chce mieć pewność, że jego córka wyjdzie kiedyś dobrze za mąż. Ta kwestia leży mu na sercu od chwili śmierci jej matki – rzekła z ubolewaniem.

      Oboje wiedzieli, że Dytryk nie miał do zaoferowania nic innego, czym mógłby skusić bogatego i wpływowego landgrafa Turyngii. Jego udział w wettyńskiej sukcesji był na to zbyt szczupły. Natomiast próba przemówienia do poczucia sprawiedliwości czy rozsądku Hermana, w którego interesie oczywiście leżało ostudzenie awanturniczych zapałów zuchwałego Albrechta, jego bezpośredniego sąsiada, nie rokowała wielkich nadziei. Herman był zbyt wyrachowanym graczem. Zamierzał wyciągnąć dla siebie więcej profitów z zaistniałej sytuacji.

      – Pakt z Turyngią przypieczętowany małżeństwem stanowiłby długofalową korzyść – zaczął naciskać Norbert.

      Dytryk nie był margrabią, jak niegdyś jego ojciec, a jedynie hrabią mającym w posiadaniu nic nieznaczący kawałek ziemi, zamek, którego nie był w stanie obronić, oraz kilka wiosek, które niedawno zostały spalone.

      – Razem z mymi synami i Łukaszem przygotujemy plan, jak najbezpieczniej wydostaniemy się z zamku.

      Wszyscy utkwili oczy w Dytryku, ciekawi jego odpowiedzi, od której tak wiele zależało.

      – Jutro podejmę decyzję – oznajmił hrabia z nieprzeniknioną miną. – Gdyby do tej pory któryś z was wpadł na inny pomysł, wysłucham go z niecierpliwością. A teraz niech wszyscy wracają na stanowiska, żeby w nocy nie spotkała nas jakaś przykra niespodzianka.

      Tym ostatnim zdaniem


Скачать книгу

<p>7</p>

Serwient – w średniowieczu zawodowy żołnierz plebejski, służący konno lub pieszo.