Marzenie znachorki. Sabine Ebert

Marzenie znachorki - Sabine Ebert


Скачать книгу
szczegół rysunku.

      – Mógłbym to zrobić tak, byłoby lepiej. Spójrz!

      Poufałość, z jaką rozmawiała ta dwójka, nie spodobała się Dytrykowi. Byli całkowicie zaabsorbowani rozmową i zupełnie go nie zauważali. Kowal nie powinien zwracać się na „ty” do niezamężnej niewiasty szlachetnego stanu.

      Jeden z rannych jęknął i poprosił o wodę.

      Młodzi ludzie dopiero teraz zauważyli stojącego w wejściu księcia i poderwali się z miejsca.

      – Wasza wysokość… – Klara szybko wstała i dygnąwszy, pospieszyła do chorego, by uzupełnić zawartość jego drewnianego kubka. Następnie wróciła do ognia.

      – Z tego ma powstać narzędzie, którym będę mogła wyciągać groty strzał – objaśniła rysunek na ziemi, nieco zmieszana, za to z widocznym entuzjazmem. – Guntram wykuje je dla mnie. Nawet ma pomysł, jak można je udoskonalić. Spójrzcie!

      Dytryk wbrew woli podszedł bliżej i przyjrzał się liniom nakreślonym na ziemi. Znał takie narzędzia. Na wyprawie krzyżowej wielu jego ludzi zostało trafionych strzałami. Na podstawie prostego szkicu można się było zorientować, że urządzenie będzie lepsze od tych, których powszechnie używano. Na odstające końcówki strzały dało się wsunąć tulejkę, dzięki której podczas usuwania grot nie rozcinał dodatkowo ciała. Coś podobnego widział kiedyś u pewnego saraceńskiego znachora. Kto wie, skąd ów młody freiberczyk zaczerpnął swój pomysł.

      – Zaraz z rana wezmę się do pracy. Jeśli pozwolicie… rozejrzę się teraz za jakimś miejscem do spania – zająknął się Guntram i dał nogę, uzyskawszy wcześniej od hrabiego pozwolenie.

      – Jak się czują ranni? – zapytał Dytryk, by zostawić Klarze, a także sobie samemu, czas na zebranie myśli. Wciąż mu się nie podobało, że kowal zwracał się do niej z taką poufałością.

      – We Freibergu należał do bandy Piotra – wyjaśniła Klara, która zdawała się odczytywać myśli z jego twarzy. – Przypominacie sobie?

      Dytryk mimo woli nie mógł powstrzymać śmiechu.

      – Oczywiście. Synowie kowala i dawny złodziejaszek. Kuno i Bertram też dziś przyjechali. Ale pewnie dowiedzieliście się o tym wcześniej ode mnie.

      Powinien pamiętać, że Klara miała wyjątkowe dzieciństwo. Wyjątkowe ze względu na swoje pochodzenie, los jej rodziców i fakt, że od dziecka należała do konspiracyjnej bandy, do której członków zaliczał się także Guntram.

      Klara przypomniała sobie o swoich zadaniach i jego pytaniu. Rzuciła baczne spojrzenie na mężczyzn, których powierzono jej opiece.

      – Możliwe, że jednemu z nich będziemy musieli odjąć rękę. Ale dopiero jutro będę miała pewność, przy dziennym świetle – powiedziała szeptem.

      „Jeszcze jedna osoba, która przekłada ważną decyzję w nadziei, że zdarzy się cud” – pomyślał Dytryk z goryczą.

      Następnie zebrał się w sobie i odgarnął do tyłu sięgające ramion włosy.

      – Klaro, chciałbym porozmawiać z wami w cztery oczy. Teraz, zaraz. O ile nie macie nic przeciwko temu.

      Zamilkła na moment. Jakiś cień przebiegł po jej twarzy. Dytryk się zaniepokoił.

      Pospiesznie podeszła do ściany i zbudziła starą służącą, która została przydzielona do opieki nad chorymi i zasnęła.

      Ściszonym głosem wydała kilka poleceń, jeszcze raz się rozejrzała, a następnie wygładziła rękami zmięte płótno swej ciemnej sukni i ze spuszczonymi powiekami podeszła do hrabiego.

      – Przejdźmy do palatium – powiedział i gestem poprosił, by za nim poszła.

      Noc była zimna i naprawdę jasna. Sierp księżyca przeświecał przez kilka niewielkich chmur. Na wieży płonął ogień, a na obronnych gankach stali wartownicy, od czasu do czasu zamieniając ze sobą kilka słów.

      W milczeniu minęli stajenne zabudowania, gdzie kilka koni z parskaniem stukało kopytami o ziemię. Jakiś tłumiony chichot i szepty świadczyły o tym, że nawet na piętrze ze słomą urządzono schronienie dla uchodźców.

      W wielkiej sali ludzie leżeli tak blisko siebie, że trudno się było między nimi przecisnąć. Przy ścianach stały oparte deski, z których zestawiano stoły do posiłków, wszędzie było pełno ludzi owiniętych w peleryny i owcze skóry. Głośne i ciche pochrapywania mieszały się z kaszlem i innymi odgłosami. Mimo późnej pory wielu kręciło się niespokojnie, jeśli tłok na podłodze im na to pozwalał.

      Starając się nikogo nie obudzić, Klara szła przez salę tuż za Dytrykiem. Jej spojrzenie padło na dziecko, które przytulone do psa trwożliwie pojękiwało przez sen. Jakaś kobieta ze łzami w oczach podawała pierś niemowlęciu, inna usiadła, z wysiłkiem unosząc nabrzmiałe ciało, i podrapała się po plecach. Niewykluczone, że jeszcze tej nocy urodzi. Dziesięć kroków dalej siedziała staruszka i cicho przemawiała do kilkorga dzieci, które patrzyły na nią z przestrachem.

      Na schodach Dytryk przepuścił ją przodem.

      Klara się zastanawiała, gdzie byli jej rodzice i brat. Na pewno jeszcze nie spali. Ona też zdawała sobie sprawę, że zwycięstwo przy brodzie stanowiło jedynie wstęp do zorganizowanego odwrotu. Niespodziewanie zaczęła myśleć o tym, co by się stało z nią i rodzicami, gdyby wpadli w ręce Albrechta i Elmara. Kto by się zaopiekował jej dzieckiem, małą Anną, gdyby jej zabrakło?

      Dotychczas nie odważyła się wybiegać myślą tak daleko w przyszłość.

      Jutro rano musi się koniecznie wyspowiadać. Zapewne wielu ludzi z tym samym zamiarem będzie czekało w kolejce do księdza.

      – Nie ma wyjścia, musi przyjąć ofertę turyńczyka – mruknął Łukasz, gdy późną nocą razem z Martą wracali do gościnnego pokoju, który zajmowali. Łukasz z Norbertem do ostatniej chwili opracowywali plan, a Marta obradowała z kuchmistrzem. Dopiero przed chwilą się spotkali i zamierzali iść na spoczynek.

      – W gruncie rzeczy ta oferta jest bardzo korzystna. Dostanie za żonę córkę landgrafa, normalnie miałby marne szanse na taką partię, a do tego trwałe porozumienie z Turyngią, które jest dla niego nie mniej ważne niż wsparcie do obrony przed bratem.

      – To ohydny targ – zaprotestowała Marta z oburzeniem. – Po co Dytrykowi ośmiolatka?

      – Znajdzie sobie zajęcie do czasu, aż narzeczona dojdzie do odpowiedniego wieku i będzie można sfinalizować małżeństwo. Najważniejsze, żeby wybił sobie z głowy Klarę – uznał Łukasz.

      Nagle przyszła mu do głowy niepokojąca myśl.

      – Czy wiedziałaś, że chciał poprosić o rękę Klary?

      Marta się zawahała.

      – Nie… Ale o tym, że się kochają… albo przynajmniej kochali… – przyznała.

      Łukasz zatrzymał się skonsternowany i ująwszy ją za ramiona, odwrócił do siebie.

      – Słucham?

      – Uspokój się! Powiedziała mi o tym, nim Rajnhard poprosił o jej rękę. Nic się nie wydarzyło. Klara od samego początku miała świadomość, że nic z tego nie może wyjść…

      Łukasz nie wyglądał na przekonanego.

      – I mam zachować spokój? Powinnaś była mi powiedzieć!

      Doprawdy, chyba rzeczywiście zostawił żonie zbyt wiele swobody.

      – A co byś wtedy zrobił? – napomniała go. – Z pewnością nie zachowałbyś


Скачать книгу