Dzieci cesarza. Claire Messud

Dzieci cesarza - Claire Messud


Скачать книгу
Nachylił się i pocałował ją w chłodny policzek, dotykając kłującym zarostem jej gładkiego podbródka. Delikatnie pachniał tytoniem i wodą kolońską o zapachu dżinu z tonikiem (czy to nie Eau Sauvage?). Wziął od niej płaszcz i zawiesił go na wieszaku.

      – Może zdejmę buty. Na zewnątrz plucha, a wiem, że niektórzy…

      – Tylko, jeśli masz ochotę pokazać swoje śliczne stópki. – Uśmiechnął się do niej szeroko i nagle ta surowa nieprzystępna twarz w otoczce srebrnych włosów złagodniała, nabrała wręcz chłopięcego uroku. Thwaite miał to coś, co w dawnych powieściach nazywano chochlikami w oczach. Miał również, jak zauważyła Danielle, czerwone pajęczynki popękanych naczynek na policzkach, charakterystyczne dla alkoholików. – Ja jednak na twoim miejscu bym ich nie zdejmował. Można trafić na nieprzyjemną niespodziankę na dywanie.

      – Kot?

      – Marina ci mówiła? Sam ostatnio wpadłem w zasadzkę. Ale proszę, wejdź, siadaj, przyniosę ci drinka.

      – Czy Marina jest w domu? Nie wiem, czy państwa uprzedziła, ale zaprosiła mnie dziś na kolację.

      – Nie wspominała, ale to nie ma znaczenia. Bardzo się cieszę. Marina musiała nagle wyjść, do fryzjera czy coś.

      – Pewnie do François?

      – O, właśnie. – François to bardzo modny fryzjer-stylista, który strzygł Marinę, odkąd skończyła siedemnaście lat. Ona w zamian za to pozwalała mu od czasu do czasu wykorzystać swoje zdjęcie do celów reklamowych, a kiedyś, wiele lat temu, uczestniczyła w pokazie fryzur. Jedyną niedogodnością było to, że mógł się nią zająć tylko wtedy, kiedy miał wolną chwilę (odwołana wizyta na przykład) lub w ogóle po pracy. Widocznie teraz nadarzyła się taka okazja. – Nie ma jej już ponad godzinę. Powinna zaraz wrócić.

      – A Annabel?

      – Musiała zostać w biurze. Robi, co może, żeby nie odesłali do domu jakiegoś dzieciaka, którego pobił ojczym. Paskudna robota.

      Danielle przysiadła wygodnie w kąciku białej sofy. Skrępowana nerwowo wygładziła spódnicę i poduszki wokół siebie oraz zupełnie bez potrzeby rajstopy na łydkach. Murray podał jej kieliszek z winem – białym, zgodnie z życzeniem.

      – Proszę się mną nie przejmować – powiedziała. – Nie chciałabym przeszkadzać, na pewno jest pan zajęty. Zaczekam tu, aż wróci Marina.

      – Zwariowałaś? Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego pretekstu, żeby zrobić przerwę. Ile razy można czytać orędzie o stanie państwa. Robota może poczekać. Powiedz, co porabiałaś od czasu, gdy się ostatnio widzieliśmy?

      Danielle usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawiali, nie licząc standardowej wymiany uprzejmości. Nie mogła oczywiście wiedzieć, że przypomina mu Roanne Levine, tyle że ma mniejsze usta, ładniejszy biust i nie śmieje się w tak irytujący sposób. Nie mogła wiedzieć, że ojciec Mariny patrzy na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.

      – Byłam w Australii – odparła pogodnie, zadowolona, że ma temat, który może choć trochę zainteresuje gospodarza. – Zbierałam materiały do filmu, ale wszystko wskazuje na to, że nic z tego nie wyjdzie.

      Murray Thwaite wypytał ją o szczegóły projektu i powody, dla których został odrzucony. Powiedział, że zna profesora Jonesa, autora książki, która zainspirowała Danielle. To interesujący człowiek, ale w gorącej wodzie kąpany i lubi stać w blasku reflektorów.

      – Nie jestem pewien, czy on to napisał, żeby  f a k t y c z n i e  coś zdziałać. Chodziło bardziej o zdobycie sławy i znalezienie ciepłej posadki…Gdzie on to, mówiłaś, uczy?

      Nawiązali rozmowę, w czasie której Danielle szybko zapomniała, że jest zdenerwowana, i przestała się odruchowo wiercić i nieustannie poprawiać garderobę. Murray najpierw przysiadł na bocznym oparciu sofy, a potem przysunął sobie taboret od fortepianu. Pochylał się w stronę Danielle tak mocno, że jeszcze trochę i dotykałby brodą kolan. W pewnym momencie rozproszył jego uwagę kot, który bez wyraźnej przyczyny żałośnie i przeciągle zamiauczał.

      – Psik! Uciekaj, przeklęte stworzenie – warknął Thwaite.

      Annabel wróciła do domu przed Mariną, szeleszcząc prochowcem i taszcząc w rękach torby z zakupami.

      – Chryste – zawołała do Murraya z holu, jeszcze nieświadoma obecności Danielle. – Co za koszmarny dzień. – Kiedy zajrzała do salonu i zobaczyła siedzącą tam przyjaciółkę córki (właściwie już stojącą, bowiem Danielle ledwie usłyszawszy głos Annabel niemal z poczuciem winy zerwała się z sofy), od razu się rozpogodziła, a głos jej złagodniał. – Danielle, sto lat cię nie widziałam! Zaczekaj, zrzucę tylko płaszcz, a potem cię porządnie wyściskam.

      Później Danielle musiała przeżyć kolejne dwadzieścia krępujących minut, kiedy Annabel (jej siwiejące blond włosy były w lekkim nieładzie, lecz popielaty kostium – chyba od Armaniego – wciąż wyglądał nieskazitelnie, mimo „koszmarnego dnia”) krzątała się nerwowo po kuchni, zastanawiając się z uśmiechem (i skrywaną irytacją, jak zauważyła Danielle), czy ten kawałek schabu, który z sobą przyniosła, wystarczy na posiłek dla czterech osób. W końcu zachęcona przez Murraya zdecydowała, że zamówią chińszczyznę i będzie po kłopocie.

      Kiedy rozgrywał się ten mały domowy dramat, Danielle przez cały czas miała nieodparte wrażenie, że przejęła rolę Mariny w tej rodzinie, a nawet więcej, że zrobiła to już dawno temu, przed dziesięciu, może więcej laty: czuła się jak nastolatka, tak jak kiedyś w kuchni swoich rodziców w Columbus (oczywiście, zanim się rozwiedli). I nagle z całą mocą zdała sobie sprawę z kuriozalnej sytuacji, w jakiej znalazła się Marina. Jej życie się zatrzymało czy wręcz cofnęło do czasów dzieciństwa. Danielle nie wyobrażała sobie codziennego jadania kolacji z rodzicami, nie tylko dlatego, że mieszkali teraz w zupełnie różnych stanach i nie rozmawiali z sobą, lecz dlatego, że wkraczała właśnie w czwartą dekadę życia, a odkąd skończyła siedemnaście lat i wyjechała na studia, nie musiała uczestniczyć w męczących rytuałach rodzinnego życia, z wyjątkiem może kilku dni, ale te były całkiem znośne.

      Kiedy wróciła Marina – z idealnie wymodelowaną fryzurą, która mogła się utrzymać tylko na jej ciemnych, nie całkiem prostych włosach – Danielle była już pewna, że trzeba ratować przyjaciółkę. Jej własne życie (kawalerka przy Zachodniej Dwunastej, gdzie metr od łóżka zaczynała się już tak zwana kuchnia) wydawało się spartańskie, zwłaszcza w czasach, gdy tak wielu jej rówieśników dorobiło się papierowych fortun i teraz snuło bezczynnie po swych olbrzymich loftach, udając, że prowadzą firmy internetowe, które nie wiadomo dokładnie czym się zajmują. To, że Marina w wieku trzydziestu lat nie miała nawet pół własnego mebla, może w jakimś dawnym, zapomnianym etosie zasługiwałoby na podziw, ale tak naprawdę było trochę żałosne.

      A jednak stojąc teraz w kuchni rodziców, Marina wcale nie wyglądała żałośnie; sama nigdy by tak o sobie nie pomyślała. Okręciła się, żeby zademonstrować sprężystość nowej fryzury, a potem oparła o blat w zasięgu otwartej paczki chipsów i od czasu do czasu zanurzała w niej swą zgrabną dłoń, wydobywała po jednym i chrupała. (Danielle zwróciła na to uwagę, ponieważ sama miała zwyczaj wyjmować naraz pełną garść i metodycznie się w nią wgryzać; z tego też względu całkowicie zaniechała częstowania się chipsami Thwaite’ów). Marina z rozbawieniem opowiadała, jak to w salonie François była świadkiem sprzeczki dwóch kolorystów, jaki odcień mają mieć pasemka na włosach klientki.

      – Kobieta miała pół głowy w folii i obserwowała tych dwóch gości w lustrze niczym mecz tenisowy. Szkoda, że


Скачать книгу