Dzieci cesarza. Claire Messud

Dzieci cesarza - Claire Messud


Скачать книгу
Może lepiej niech pan zaczeka. Albo spyta Esther. – Wskazała na sąsiednie biurko, jakby to był żywy przedmiot. – Gdyby pan mnie potrzebował, proszę wybrać wewnętrzny sto dziewięćdziesiąt trzy – dodała i odeszła z szelestem.

      Julius zasiadł na obrotowym krześle i chwilę mocował się z dźwignią, żeby podnieść siedzenie (Rosalie musi być niska). Potem oparł się wygodnie i zaczął jeździć w przód i w tył. Pod biurkiem stała para malutkich czarnych czółenek na wysokim obcasie (tak, zdecydowanie jest niska), a obok monitora oprawione w ramkę zdjęcie mężczyzny, kobiety i małej dziewczynki. Ta ostatnia miała na sobie odświętną różową sukienkę z tiulu przepasaną szeroką szarfą. Mama to pewnie Rosalie: obok zdjęcia stał kubek – czysty, Julius sprawdził – z nadrukiem „Mama jest NAJLEPSZA”. Ma śnieżnobiałe zęby, takie same jak córka ciemne kręcone włosy i oliwkową cerę. Julius wyobraził sobie, że wyjechała z rodziną na wakacje do Meksyku, na Kubę albo do Salwadoru, żeby mała mogła odwiedzić dziadków. Chociaż równie dobrze może być teraz w domu na Brooklynie (nie, w Queens, może nawet w Bronksie) i opiekować się chorą córeczką albo czekać na dostawę nowej lodówki. Nie, powiedzieli mu, że tydzień. Potrzebują go na cały tydzień. A więc to było coś planowanego, pewnie urlop, nawet jeśli spędza go w domu. Może się przeprowadzają. Może ta Esther będzie coś wiedzieć.

      Julius do tego stopnia potrzebował pieniędzy, że zatrudnił się jako pracownik czasowy. Zarzekał się, że nigdy więcej tego nie zrobi – nie znosił lekceważących spojrzeń kobiet, takich jak ta recepcjonistka, rozkazującego tonu, jakim wydawali polecenia tymczasowi szefowie, dusznej biurowej atmosfery i wlokących się niemiłosiernie godzin – ale teraz, kiedy został do tego zmuszony, przysiągł sobie, że nikt ze znajomych się o tym nie dowie. To przecież tylko kilka tygodni. Nawet najbliższym przyjaciółkom nie mógł się przyznać, że tak rozpaczliwie potrzebuje gotówki. Za dużo wstydu by go to kosztowało. Zdawał sobie sprawę, że to idiotyczne zachowanie. Danielle miałaby go skrytykować? Raczej by pochwaliła. Ale była jeszcze Marina, a Julius sam nie wiedział, co jest gorsze: jej pogarda czy współczucie. Nie, niech sobie myślą, że całe dnie spędza na siłowni albo przetrząsa Internet w poszukiwaniu okazji do seksu. Niech myślą, że śpi albo ćpa, byle tylko nie podejrzewały go o to. Oferowali dwadzieścia dolarów za godzinę, a Julius potrafił szybko pisać na komputerze i bardzo potrzebował tych pieniędzy.

      Esther nie okazała się zażywną czterdziestoparoletnią Jamajką, jak sobie wyobrażał, lecz skromną białą dziewczyną mniej więcej w jego wieku, dziwnie ubraną w wiktoriańską bluzkę z falbaniastymi mankietami i coś w rodzaju fartuszka. Nieśmiała, lecz bardzo życzliwa, pokazała mu, gdzie są toalety, ekspres do kawy i pokój ksero. Przedstawiła go kolegom z sortowni poczty, dwóm świetnie ubranym czarnoskórym młodzieńcom, którzy – jak mu się zdawało – spojrzeli z uznaniem na jego garnitur od Agnès B., a także Shelley i Marie, które zajmowały dwa pozostałe boksy w ich małej enklawie. Korciło go, żeby spytać, czym właściwie zajmuje się firma Blake, Zellman & Weaver i co pan Cohen robi przez cały dzień, ale zanim zdążył to zrobić, ten pojawił się we własnej osobie.

      I znów wyobraźnia zawiodła Juliusa – Cohen („Mów mi David”) nie był wcale brzuchatym pięćdziesięciolatkiem z obrączką na grubym jak serdelek palcu, lecz młodym, szczupłym, sympatycznie wyglądającym facetem w modnych okularach i garniturze szytym na miarę. Widząc wbity w siebie wzrok Juliusa, przybrał zagadkowy wyraz twarzy. Julius był już bowiem pewien dwóch rzeczy – David jest od niego młodszy i jest gejem.

      Czy spodobał mu się dlatego, że był atrakcyjny fizycznie (ciemne włosy, ciemne, głęboko osadzone oczy, ostre rysy twarzy z wyrazistym nosem i mocno zarysowaną szczęką), czy też podniecała go sama możliwość (na pozór mało realna) poderwania kogoś takiego w tym zatłoczonym, heteroseksualnym środowisku dużej korporacji? Być może dreszczyk emocji budziła świadomość, że Julius będzie musiał  p r z e k o n a ć  Davida o swojej wartości w tych niesprzyjających okolicznościach, w rażącym świetle jarzeniówek i wśród hektarów szarej wykładziny, które ustawiały go w roli chłopca na posyłki, a nie wzbudzającego zazdrość eterycznego hedonisty? A może (tak by powiedziała Danielle) to był odruch Pawłowa, obsesyjna chęć wprowadzenia elementu pożądania do środowiska, w którym nie ma na nie miejsca (Julius jak zawsze postrzegał świat przez pryzmat Erosa)? Specyficzna próba sił w świecie, gdzie rządzą inne siły, bardziej konkretne? A może mu się po prostu wydało, że David zatrzymał na nim wzrok o ten ułamek sekundy dłużej? Wzrok, w którym było coś więcej – zaintrygowanie? Tymczasem zanim się obejrzał, David zwalił mu na biurko stertę roboty do wykonania: różowe karteczki z notatkami i grube pliki dokumentów prawnych z gotowymi do naniesienia poprawkami, co będzie wymagało od niego odszukania oryginałów w niezbadanej dżungli komputera Rosalie.

      Wyglądało na to, że działalność firmy opiera się głównie na pracy pośredników zajmujących się nabywaniem praw (czyli czegoś abstrakcyjnego), które gdzie indziej umożliwiają rzeczywisty handel informacjami (również rzecz abstrakcyjna) za ogromne sumy pieniędzy. Co już samo w sobie jest kompletną abstrakcją. Zupełnie, jakby całe biuro zajmowało się wytwarzaniem i przetwarzaniem czegoś, co pozostaje w sferze hipotez, handlowaniem czyimiś pomysłami i nadziejami, które jakimś sposobem nabrały materialnej wartości. Czemu tak jest, myślał Julius, wprawnie wystukując swymi długimi palcami tekst na klawiaturze, że jego własne pomysły i nadzieje nie chcą przełożyć się na zyski? Czy dlatego, że nie są wystarczająco abstrakcyjne? Kątem oka widział, jak Rosalie i jej rodzina uśmiechają się do niego ze zdjęcia. To nie do końca była prawda, jakiś kapitał posiadał – jego nazwisko było znane czytelnikom jego recenzji (no tak, nie mógł mieć całkowitej pewności, że David go nie zna; z jednej strony byłaby to ulga, a z drugiej upokorzenie) – ale nie była to wartość pieniężna. W życiu nie kupiłby sobie takiego garnituru, jaki ma David. Sam David, który w zasadzie handluje cudzą własnością intelektualną, byłby pewnie zszokowany, gdyby się dowiedział, że jego sekretarz w jakimś szerszym kontekście społecznym ma większe wpływy od niego. Julius mógł sprawić, że tysiące ludzi nie kupi jakiejś książki albo nie obejrzy filmu. Często to robił.

      W przeciwieństwie do Mariny, i do pewnego stopnia także Danielle, nie należał do osób, które ciągle wierzą, że coś, czego społeczeństwo nie chce, posiada jakąś wrodzoną wartość moralną czy intelektualną. Zbyt dobrze wiedział – już od czasów Danville – że rzecz, choćby genialna, jest bezużyteczna, jeśli nie ma na nią chętnych. „Genialny” to słowo, którego Julius w młodości szczodrze używał w odniesieniu do swojej osoby. W żaden sposób nie umiał jednak ocenić powiązań między pożądaniem a nagrodą. Wiedział, jak wzbudzić u ludzi pożądanie – do siebie oczywiście – i w gorszych chwilach, a bywało ich wiele, bez skrupułów tę wiedzę wykorzystywał, po prostu dla zasady albo dla poprawy samopoczucia. A jednak nie potrafił wychwycić, w którym miejscu pożądanie (innych) zamienia się w (jego) bogactwo.

      David, który nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia osiem lat, musiał przynajmniej wiedzieć, jak się zamienia powietrze czy raczej słomę w złoto. Julius postanowił zbliżyć się do niego, wykorzystać tę iskrę, która przeskoczyła między nimi, i przez najbliższy tydzień pracy w firmie Blake, Zellman & Weaver, nauczyć się czegoś od szefa. Może nawet uda się przy okazji ukręcić jakiś krótki, acz treściwy romansik (ciało Davida pod garniturem wyglądało kusząco, ale z drugiej strony to świetnie skrojony garnitur). Postanowił, że go oczaruje, stłumi w sobie uczucie skrępowania z powodu roli posługacza i jeszcze przed weekendem wymaszeruje stąd z panem Cohenem pod rękę. Prosto przed nosem recepcjonistki.

      Rozdział 10

      Jak rozmawiać z dorosłym dzieckiem

      Ponieważ


Скачать книгу