Dzieci cesarza. Claire Messud

Dzieci cesarza - Claire Messud


Скачать книгу
o barwie świadczącej o ogromnej ilości wypalonych papierosów, choć rzuciła nałóg, kiedy Danielle miała osiem lat. Jako agentka nieruchomości obsługująca głównie emerytów, siwowłosych przybyszów z zimnych rejonów Kanady i północnych stanów Środkowego Zachodu, była bardzo lubiana, wręcz rozchwytywana. Energiczna, wesoła babka świetnie dogadywała się z innymi kobietami. Jeśli jednak chodzi o mężczyzn, Danielle wiedziała, że mama rozmawia o randkach, ale nie chodzi na nie, beztrosko żartuje na temat seksu, lecz od czasu rozwodu (który w końcu nie był jej pomysłem) z dużą rezerwą odnosi się do wszystkich przedstawicieli płci przeciwnej, może z wyjątkiem własnego syna. A niewykluczone, że on też był podejrzany.

      Danielle chciała wierzyć, że w sprawach sercowych różni się od matki, choć miały tyle innych wspólnych cech. Jednak życie intymne Danielle, choć bardziej „zaludnione” niż Randy, wcale nie było pełniejsze. A i przyszłość w tym względzie, przynajmniej ostatnio, nie rysowała się dużo bardziej obiecująco niż u Juliusa (odkąd długoletni dochodzący partner Tim zostawił ją, żeby czym prędzej poślubić jakąś dziewiętnastolatkę, która właśnie rzuciła studia). Danielle raczej współczuła swej matce, dzielnej i odważnej, zawsze zarobionej, dziarsko maszerującej ku sześćdziesiątce, jak gdyby miała przed sobą najlepszy okres w życiu, jakby nigdy nie czuła się lepiej we własnej skórze. Zaczęła się jednak obawiać, że i matka jej współczuje, zwłaszcza gdy Randy Minkoff wylądowała w Nowym Jorku i zamieszkała w Days Inn na rogu Ósmej i Czterdziestej Siódmej w pokoiku, który – jak bezczelnie zaznaczyła – wcale nie był mniejszy niż kawalerka jej córki. („Tam się mieszczą  d w a  podwójne łóżka, Danny. Dwa!”). Randy na pewno martwiła się o córkę („Skarbie, kiedy byłam w twoim wieku, lataliście już z Jeffem na golasa po domu, wyobrażasz sobie? Takie słodkie pupcie…”) i przenosiła na nią – przynajmniej w mniemaniu Danielle – wszystkie swe niespełnione nadzieje, których sobie nawet nie uświadamiała. Pozycja zawodowa Danielle jako producentki prestiżowego cyklu filmów dokumentalnych nie imponowała jej tak jak innym. Randy Minkoff nie uważała tej pracy za stabilną, ponieważ sukces zależy tam od zbyt wielu czynników, na które nie mamy wpływu. To zaś kłóciło się z jednym z głoszonych przez nią poglądów o zaletach samowystarczalności, obecnie odkurzonym na potrzeby nowego, porozwodowego życia pod słońcem Florydy. W związku z tym Danielle nie powiedziała matce, że jej australijski projekt nie wypalił, ale że produkcja została chwilowo wstrzymana. (Sam wyjazd na antypody, owszem, zrobił na Randy wrażenie, zwłaszcza darmowa podróż w biznes klasie). Szeroko natomiast rozprawiała na temat swego najnowszego pomysłu, i z obojętnością, której tak naprawdę nie czuła. Starała się bowiem sprawiać wrażenie, że to błahostka, coś na przeczekanie, dopóki nie zostaną uregulowane sprawy finansowe za dwumiesięczny pobyt w Nowej Południowej Walii.

      Danielle opowiadała o tym, stojąc z matką w kolejce do jednej z bardziej ekskluzywnych restauracji w muzeum. Czekały też na Marinę, która miała do nich dołączyć. Randy uwielbiała Marinę, nie podejrzewając nawet, że bliska przyjaciółka Danielle powiedziała kiedyś do swojej matki: „Randy jest bardzo miła, ale wiesz, trochę pospolita”. Po lunchu przespacerują się po parku i odwiedzą małe zoo, które – jak wiele innych nowojorskich atrakcji – jest dla Randy miejscem szczególnym: „Nie pamiętasz? Pierwszy raz byliśmy całą rodziną w Nowym Jorku i Jeffy spadł z muchomora przy figurze Alicji w Krainie Czarów. Potem miał wielkiego fioletowego guza na czole. A ty, Danny, zobaczyłaś, zdaje się, siusiającego szympansa w klatce i zaraz się zmoczyłaś, pamiętasz? Stałaś tam i gapiłaś się na niego, a myśmy się nagle zorientowali, że twoje białe rajstopki są całe mokre, a nawet buciki…” Danny twierdziła, że nie pamięta tego upokorzenia z wczesnego dzieciństwa, ale w głowie ma bardzo wyraźny obraz całej sytuacji, relacjonowanej jej tak często, że już na stałe odciśniętej w pamięci. Dzisiaj, i to nie po raz pierwszy, Marina też będzie uczestniczyć w odgrzewaniu tej legendy. Jednak jeszcze nie teraz, dopiero po lunchu.

      Randy i Danielle miały już za sobą całe przedpołudnie spędzone w Met. Była słoneczna majowa środa. Danielle specjalnie wzięła sobie wolne (matka przyjechała w środku tygodnia ze względu na niższe ceny biletów: oprócz nieruchomości, zna się też na podróżowaniu, ale przede wszystkim umie łapać okazje), tylko po to, żeby godzinami chodzić po mrocznych podziemiach muzealnej galerii ubioru i podziwiać wyeksponowane w zalanych przyćmionym światłem gablotach suknie balowe, atłasowe buciki, haftowane spódnice i kapelusze z piórami – wszystko elegancko upięte na łysych manekinach bez twarzy. Dla Danielle wyglądało to trochę niesmacznie i karykaturalnie, za to jej matka zupełnie bez żenady uważała to za największą atrakcję muzeum. Zaraz po strojach, Randy najbardziej lubiła oglądać biżuterię: kolczyki i bransolety z czasów rzymskich. Ich repliki mogła potem kupić w muzealnym sklepie. Danielle to już jednak nie interesowało. Niczym kolekcja antycznej porcelany, była to rzecz zupełnie jej obojętna.

      Powolne tempo zwiedzania znużyło i wyczerpało je obie, zwłaszcza Randy, której buty na dziesięciocentymetrowych obcasach („małe kobiety, Danny, nigdy nie powinny zakładać niższych”, mawiała często niby to żartem, spoglądając wymownie na płaskie czółenka córki) przyprawiły ją o ból stóp i przypomniały o odciskach. Dlatego postanowiły pójść do restauracji nieco wcześniej. O dziwo, zastały tam większe tłumy, niż się spodziewały. Chcąc nie chcąc, ustawiły się w kolejce.

      Danielle skończyła opowieść o swym nowym „rewolucyjnym” programie i obojętnie słuchała ożywionej paplaniny matki o kuzynie Melvinie, który w latach sześćdziesiątych w Illinois dał się uwieść ideologii partii libertariańskiej (to się działo oczywiście przed tym, zanim się zainteresował rolnictwem ekologicznym i dwadzieścia lat później kupił farmę w północnej Kalifornii). Jaki to ma związek, zachodziła w głowę Danielle, jak zawsze zdumiona zdolnością matki do niekonwencjonalnego myślenia oraz nieskończoną liczbą dykteryjek trzymanych przez nią w zanadrzu. Chyba nie do końca miała świadomość, że ten talent, podobnie jak wiele innych, po niej odziedziczyła. Nagle wydało jej się, że dostrzega w tłumie wysokie czoło Ludovica Seeleya. Stał przed nimi w kolejce, prawie na samym przedzie. Jego wysoka szczupła sylwetka pochylała się nad kimś w geście zażyłości, który przyciągnął jej uwagę już podczas ich pierwszego spotkania. Właściwie po tym go rozpoznała. Wyciągnęła szyję, żeby zobaczyć, do kogo Ludovic mówi. Okazało się, że do młodej atrakcyjnej kobiety o azjatyckich rysach twarzy. Miała duże ciemne oczy, drobne dłonie i – Danielle bezczelnie wychyliła się z kolejki, żeby to zobaczyć – bardzo chude nogi w szpilkach na tak wysokim obcasie, że przy nich buty Randy prezentowały się zgoła skromnie. Wymiana zdań była ożywiona, wręcz burzliwa. Najwyraźniej Seeley próbował do czegoś tę kobietę przekonać, a ona, choć zachowywała się uprzejmie i nawet wykazywała zainteresowanie, odmawiała. Danielle doszła do wniosku, że nie znają się dobrze i mimo automatycznie nasuwających się podejrzeń stwierdziła, że nie są parą. Albo na razie nie są; może to było właśnie przedmiotem jego intensywnej perswazji.

      – I moim zdaniem właśnie dlatego Karen ma takie problemy z nadwagą. Nie uważasz? – Randy dotknęła ramienia córki dłonią z paznokciami pomalowanymi na miedziany kolor.

      – Słucham?

      – Karen, najstarsza córka Mel. Ta, co chciała zostać aktorką.

      – Ach, tak.

      – Ale utyła. Jest po prostu gruba. No i mnie się wydaje, że to wina tej ekologicznej żywności. A ty jak myślisz?

      Danielle patrzyła, jak kierownik sali prowadzi Seeleya i jego towarzyszkę do dwuosobowego stolika w rogu. Kiedy usiedli, straciła ich z oczu. Pomyślała ze smutkiem, że teraz trudniej będzie niby przypadkiem na niego wpaść. Wiedziała, że Seeley jest w mieście (ktoś jej powiedział, a konkretnie jego konkurent w Condé Nast, że w trzy


Скачать книгу