Dzieci cesarza. Claire Messud

Dzieci cesarza - Claire Messud


Скачать книгу
ale nie da się zaprzeczyć, że czuła irytację.

      Ponieważ nie umiała wymyślić punktu szóstego, przeniosła się z sofy na łóżko. Zanim jednak to zrobiła, powiesiła spódnicę w szafie, a bluzkę zwinęła w kłębek i wrzuciła do kosza z bielizną. Wyczyściła zęby nitką (nie chciało jej się, ale kiedy to robiła, miała poczucie, że jest grzeczną dziewczynką), wyszczotkowała włosy i nasmarowała twarz drogim kremem, który dała sobie wcisnąć u nachalnej kosmetyczki. Czyściutka i wypielęgnowana położyła się nago w pościeli, fizycznie zmęczona, lecz lżejsza na duszy. Mimo to przez dobrą godzinę leżąc w półmroku, miała wrażenie, że dostrzega swoje lęki krążące jak błędne ogniki po kątach tego idealnie wysprzątanego pokoju.

      Rozdział 13

      Wielcy geniusze

      Zbliżała się połowa maja, Bootie był już od trzech tygodni poza domem. Udało mu się w końcu wyjechać, kiedy krokusy i przebiśniegi (w tym roku później niż zwykle, choć i tak wcześniej niż ukochane przez matkę szafirki) zaczynały nieśmiało odsłaniać swe kolory na rabatce przy domu. Wiosna do tego stopnia się spóźniła, że kiedy wyjeżdżał z miasta, wzdłuż krawężników wciąż zalegały hałdy brudnego zlodowaciałego śniegu – wątpliwa dekoracja i tak ponurego krajobrazu, która sprawiła, że Bootie tym bardziej cieszył się z wyjazdu.

      Nie poszło mu tak łatwo, jak by chciał, ale za to obyło się bez sprzedawania samochodu. Przez cały ostatni miesiąc tej wyjątkowo długiej zimy pracował u szwagra, Toma, który poza oficjalną pracą dorabiał na boku, odśnieżając prywatne posesje. Prowadzenie czerwonej odśnieżarki kojarzyło się Bootiemu z jazdą samochodzikami w wesołym miasteczku podczas dorocznych festynów w mieście. Tom brał od klientów po osiem dolarów za godzinę i połowę oddawał Bootiemu. To nie było wiele, ale ponieważ matka nigdy nie spełniła swej groźby, że każe synowi płacić za utrzymanie, a wypłatę dostawał w gotówce, udało mu się sporo zaoszczędzić. Pokaźny i wciąż rosnący plik pomiętych jedno- i pięciodolarówek związanych gumką i zapakowanych w szarą kopertę trzymał w szufladzie komody.

      Opuszczając Watertown, miał tam czterysta osiemdziesiąt osiem dolarów, do tego ponad sześćset na koncie w banku. Matka twierdziła, że to pieniądze od ojca i raz mu się zwierzyła, że chciałaby, aby wykorzystał je na podróż do Europy. Z taką sumą (bądź co bądź niemałą, choć Bootie wiedział, że wiele tym nie zdziała, na pewno nie tyle, ile by chciał) mógł sobie pozwolić na zatrzymanie hondy, którą zamierzał potraktować jako hotel na kółkach. Zabrał też z sobą komputer. Judy Tubb przeżyła pełną niepokoju konsternację, kiedy po jego wyjeździe weszła do pokoju i zastała puste biurko. Przyznała mu się do tego dopiero podczas pierwszej rozmowy telefonicznej.

      – Bootie, czy ty coś przede mną ukrywasz? – zapytała.

      Zirytował się. Stał pochylony nad automatem telefonicznym na stacji benzynowej przy autostradzie, na wysokości miasta Utica, gdzie się zatrzymał na kawę i kawałek niesmacznej pizzy. Ukrył jednak zdenerwowanie. Mrużąc oczy przyglądał się stojącej obok maszynie do wyławiania maskotek, gdzie za dolara można do woli na próżno próbować wydobyć za pomocą metalowej łapki fioletową pluszową małpkę albo lalkę-szmaciankę z wyłupiastymi oczami. Przestąpił z nogi na nogę i odparł:

      – Nie, mamo.

      Wyjeżdżając powiedział jej bowiem – zresztą zgodnie z prawdą – że wybiera się do Amherst w stanie Massachusetts, aby odwiedzić Donalda, kolegę z liceum, który teraz jest na drugim roku historii na tamtejszym uniwersytecie. Nie wspomniał o Nowym Jorku ani o tym, że zamierza odnowić kontakty z wujem Murrayem. To by się jej nie spodobało, jeszcze by mu zabroniła i pokrzyżowała plan ucieczki.

      – A czegóż on od ciebie chce? – zapytała nieufnie, wrzucając pokrojoną sałatę do miski. – Teraz chyba jest pora egzaminów.

      – U nich pisze się prace, mamo, nie mają egzaminów. Poza tym on mieszka poza kampusem, wynajmuje duży dom. Zaprosił mnie, więc jak rozumiem, nie będę w niczym przeszkadzał. – To prawda. Donald zaprosił do siebie Bootiego.

      – Kiedy wrócisz?

      – Nie wiem dokładnie. Chyba trochę tam pobędę. Donald ma jakieś plany na lato.

      – Na  l a t o?

      Tu Bootie musiał się zdobyć na jedno, jedyne kłamstwo:

      – Ma plany co do mnie; chce mi pomóc załatwić miejsce na uczelni, mógłbym zacząć od jesieni.

      – Z twoimi ocenami na świadectwie nie powinieneś mieć problemów z dostaniem się – powiedziała wyraźnie uradowana matka.

      – No tak, ale Donald chce załatwić, żeby mi przepisali część zaliczeń z Oswego.

      – Naprawdę?

      – Tak że byłbym do tyłu tylko o jeden semestr. – Bootie prawie się zasmucił, słysząc jak matka cieszy się z tej nowiny. Już widział jak mruży swoje niebieskie oczy i zaciera ręce. Do diabła, przecież jest nauczycielką, gdyby choć przez chwilę pomyślała logicznie, wiedziałaby, że to lipa. Jakim cudem Uniwersytet Massachusetts miałby mu zaliczyć przedmioty, których nie zdał w Oswego? Musiałby odbyć wakacyjne kursy, a o tym przecież nie wspomniał. – Mniejsza z tym. – kontynuował. – Dam ci znać, co z tego wyniknie, jeśli w ogóle. Będę do ciebie dzwonił, nie wyjeżdżam w końcu do Afryki.

      – Wiem, kochanie. – Dodała jeszcze, że bardzo się cieszy, że Bootie myśli o przyszłości i wspaniale, że chce odwiedzić Donalda, z którym tyle lat się przyjaźnił. Powiedziała, że będzie za nim tęsknić, ale wie, że to nie potrwa długo. Bootie ani słowem nie wspomniał o Nowym Jorku ani o planach kształcenia się na własną rękę. Nie użył też słów „na zawsze”. Zostawił w domu ubrania w szufladach i na wieszakach w szafie; zostawił też większość książek, łącznie z Wallac, którego w końcu nie zdążył przeczytać i oddać do biblioteki, a także Tęczę grawitacji, ponieważ na pierwszy rzut oka stwierdził, że prędko do niej nie zajrzy. Zabrał natomiast Emersona oraz Wojnę i pokój. Zostawił nawet celowo na wpół zużytą pastę do zębów i czerwoną szczoteczkę, bo to można łatwo kupić, a już widział w wyobraźni, jak matka co wieczór wchodzi do łazienki i szuka pocieszenia w tych drobnych przedmiotach stojących w kubku na umywalce – znak, że syn wkrótce wróci do domu.

      Trzy tygodnie później Bootie nie znajdował się dużo bliżej Nowego Jorku, za to znacznie stopniały mu fundusze. Wydał prawie wszystkie pieniądze zarobione na odśnieżaniu, z czego większość w mrocznym barze „Hangar” na skraju miasteczka uniwersyteckiego. Nieraz stawiał kolejkę Donaldowi i jego współlokatorom, bo wydawało mu się, że tylko w ten sposób może się odwdzięczyć za dach nad głową i darmowe utrzymanie. Semestr w zasadzie już się skończył i Donald wraz z kolegami odczuwali całkowicie zrozumiałą potrzebę świętowania z okazji pomyślnie zaliczonego roku.

      Bootie szybko zaadaptował się w domu Donalda i wszedł w rytm studenckiego życia. Czterech młodych ludzi (pięciu, licząc Bootiego) mieszkało w białym drewnianym potwornie zapuszczonym domu prawie w samym centrum Amherst. Stał schowany za innym budynkiem, w pewnej odległości od ulicy. Umeblowany był czym popadnie. Wszędzie unosiła się woń brudnych skarpetek i otwartych worków ze śmieciami. Bootie spał w salonie na zdezelowanej wersalce w brązową kratę, usianej dziurami po papierosach i osłoniętej przed światem za pomocą dwóch prześcieradeł przybitych nad oknem w charakterze zasłon. Żaden z lokatorów nie poczuwał się do sprzątania, więc w kuchni i łazience stale lepiło się od brudu. W tej pierwszej zalegały sterty nieumytych naczyń i resztki jedzenia, a w drugiej pozostawione po goleniu włosy w umywalce,


Скачать книгу