Podpalacz. Peter Robinson
była?
– Tina była…
– Dokończ!
– Już nic.
– Posłuchaj, Mark. Obok niej znaleźliśmy strzykawkę. Nie zamierzam cię za nic wsadzać do paki, ale musisz mi powiedzieć prawdę. To może się okazać ważne.
Mark oglądał swoje buty.
– Mark! – ponaglił go Banks.
W końcu Mark przeciągle westchnął i powiedział:
– Nie była uzależniona. Brała, owszem, ale nie musiała. Potrafiła się obejść bez towaru.
– Ale częściej brała?
– Tak.
– Co?
– Jak leci. Heroinę, jeśli miała. Morfinę. Metadon. Demerol. Walium. Tabletki na uspokojenie. Żeby tylko zapomnieć. Ale niczego z amfą. Twierdziła, że ją to za bardzo ożywia, a z tego brała się tylko paranoja. Nie lubiła trawy, kwasów i ecstasy. Po nich widziała rzeczy, których nie chciała zobaczyć. Powinienem był z nią zostać. Była taka przerażona!
– Czego się bała?
– Wszystkiego. Życia. Ciemności. Mężczyzn. Miała ciężkie życie. Właśnie dlatego… To była ucieczka.
– Czy Tina miała jakieś narkotyki, gdy wychodziłeś?
– Trochę heroiny. Właśnie ją przygotowywała. – Mark znów się rozpłakał. Banks zauważył, że chłopak zaciskał dłonie w pięści, kiedy mówił. Miał tatuaże na palcach. Ale nie LOVE i HATE jak Robert Mitchum w Nocy myśliwego, tylko TINA i MARK.
– Skąd wzięła heroinę?
– Od dealera w Eastvale.
– Jak się nazywa?
Mark zawahał się. Banks widział walkę malującą się na twarzy chłopaka: nie w smak mu było donosić na kogokolwiek, nawet na dealera. W końcu zwyciężyło uczucie do Tiny.
– Danny – powiedział. – Danny Corcoran.
Banks słyszał o Dannym „Boyu” Corcoranie. Typ był pomniejszym dealerem i chłopcy z wydziału narkotykowego obserwowali go od wielu tygodni, żeby ich doprowadził do większego dostawcy. Na razie bez skutku.
– Skąd się o nim dowiedziałeś?
– Od znajomego w Leeds. Mieszkał z nami na squacie.
– Jak długo Tina brała?
– Już ćpała, jak ją poznałem.
– Czyli kiedy?
– Jakieś pół roku temu.
– Jak się poznaliście?
– Na squacie w Leeds.
– Jak trafiliście na barkę?
– Nie podobało nam się na squacie. Mieszkały tam ciemne typy, a jeden skurwiel ciągle ją obmacywał. Pobiliśmy się. Poza tym było brudno. Nikomu nie chciało się sprzątać. Może pan sobie różnie myśleć o mnie i o Tinie, ale jesteśmy porządnymi ludźmi, nie lubimy żyć w syfie. Barka wymagała sporo pracy, ale daliśmy radę.
– Skąd się o niej dowiedzieliście?
– Ja wiedziałem. Już wcześniej. Chodziłem na spacery po ścieżce wzdłuż kanału, czasem się zatrzymywałem i myślałem, jak to by było tam zamieszkać.
– Kiedy tam spacerowałeś?
– Rok temu.
– Czyli jesteś z tych stron? Z Eastvale?
Mark przecząco pokręcił głową. Banks nie naciskał.
– Mów dalej – zachęcił.
– Po prostu chcieliśmy być razem, tylko we dwoje, żeby nikt z nas nie zdzierał, ani się nie wpieprzał w nasze życie. Próbowałem odzwyczaić Tinę od dragów. Kochałem ją. Może pan mi nie wierzyć, ale ją kochałem. Opiekowałem się nią. Potrzebowała mnie, a ja ją zawiodłem.
– Co z jej rodzicami? Będziemy chcieli się z nimi skontaktować. Ktoś musi zidentyfikować zwłoki.
Mark spojrzał ostro na Banksa.
– Ja to zrobię – oświadczył.
– To musi być rodzina. Najbliższy krewny.
– Powiedziałem, że ja to zrobię. – Założył ręce na piersi.
– Nie robisz nam łaski, Mark. Tak czy inaczej się dowiemy.
– Nie chciałaby, żeby te łajzy się do niej zbliżały.
– Dlaczego?
– Dobrze pan wie.
– Czy była molestowana?
Chłopak skinął głową.
– Jej ojczym. Robił to regularnie, a jej matka nie protestowała. Bała się stracić tego żałosnego skurwysyna. Przysięgam, że go zabiję, jeśli kiedyś jeszcze go zobaczę. Mówię poważnie.
– Nie zobaczysz go, Mark. I nie powinieneś grozić nikomu śmiercią. Nawet w emocjach i żałobie. Powiedz, gdzie oni mieszkają?
– W Adel.
– No, no. Dziana okolica – rzucił Banks. Bogate przedmieścia na północy Leeds szczycą się kościołem z czasów normańskich i mnóstwem zieleni.
Mark zauważył zdziwienie Banksa.
– On jest lekarzem.
– Ojczym Tiny?
– Uhm. Przez to się uzależniła. Podkradała morfinę z jego gabinetu, kiedy… no wie pan. Żeby pokonać wstyd i ból. Musiał o tym wiedzieć, ale nic nie mówił.
– Czy wiedział, że Tina mieszkała na barce?
– Tak.
– Czy kiedykolwiek tam przyjechał?
– Tak. Próbował zabrać Tinę. Ale mu nie pozwoliłem.
Mark nie ważył pewnie więcej niż pięćdziesiąt kilka, góra sześćdziesiąt kilogramów. Był chudy, ale umięśniony i wbrew pozorom mógł mieć naprawdę dużo siły. Banks wiedział, że ludzie o takiej budowie mogą się okazać zaskakująco twardymi zawodnikami, ponieważ sam tak właśnie wyglądał w wieku Marka. Nadal zaliczał się do szczupłych, mimo piwa i śmieciowego żarcia. Pewnie kwestia przemiany materii. Z kolei u Jima Hatchleya widać było każdy kufel piwa, który wlał sobie do żołądka.
– Więc ojciec Tiny wiedział o tobie?
– Tak.
– Kiedy przyszedł ostatni raz?
– Jakiś tydzień temu.
– Jesteś pewien, że nie wczoraj?
– Nie wiem. Byłem w pracy. Na budowie. Ale Tina nic nie mówiła.
– A powiedziałaby?
– Może. Ale była… no wie pan… trochę nie w sosie.
Jakaś miła pogawędka z ojczymem Tiny zrobiła się bardziej niż prawdopodobna.
– Jak on się nazywa? – zapytał Banks.
– Aspern – wypluł z siebie Mark. – Patrick Aspern.
– To może od razu powiedz mi, gdzie mieszka.
Mark podyktował adres.
– I trzymaj się od niego z daleka – ostrzegł Banks.
Mark