Strategia dla Polski. Отсутствует
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zależy ona przede wszystkim od tego, jak się rozumie i ujmuje gospodarkę. Możliwe są dwa skrajne stanowiska. Na jednym biegunie znajdują się ci, dla których gospodarka jest układem zobiektywizowanych zależności, obiektem, którym się steruje przez odpowiednie strojenie (fine tuning) kluczowych parametrów regulujących zależności gospodarcze (rozumiane przedmiotowo). Polityk gospodarczy postępuje jak lekarz: analizuje stan pacjenta, rozpoznaje dolegliwości i stosuje właściwą terapię. Rzecz w tym, aby gospodarkę, tak jak pacjenta, utrzymywać w stanie równowagi. Na drugim biegunie znajdują się ci, dla których gospodarka to układ zinstytucjonalizowanych zachowań i reakcji społecznych. Problem polityka gospodarczego polega na tym, które zachowania ma wzmacniać bądź wyzwalać, a które osłabiać bądź eliminować. Polityk nie oddziałuje na gospodarkę przez jej parametry, lecz przez instytucje, nie rozwiązuje równania, lecz problem. Nie zmierza do uzyskania stanu równowagi, lecz do sterowania procesem, rozwojem gospodarki, a dokładnie zajmuje się ukierunkowaniem jej rozwoju.
W każdym z tych wariantów ekonomista-polityk gospodarczy posługuje się innymi narzędziami i – co ważniejsze – potrzebuje do prowadzenia polityki różnych partnerów i napotyka różnych oponentów. W pierwszym potrzebni są głównie rynkowi analitycy oraz polityczni i medialni zwolennicy rynkowej ortodoksji. Polityce gospodarczej służą ci, którzy liczą, i ci, którzy ich obliczenia traktują jak wyrocznię, pewnik. Pozostali stanowią co najwyżej oporną materię działań.
W drugim przypadku ekonomista-polityk gospodarczy uczestniczy w nieustającym procesie społecznej refleksji i komunikacji, jest jego moderatorem. Sam niewiele może zrobić, potrzebuje zorganizowanych partnerów. Jeśli ich nie znajduje, to jego podstawowym zadaniem jest ich wykreować, szanując ich autonomię. Pozostając w interakcji z wieloma partnerami, musi zadbać w szczególności, aby zachować inicjatywę i proponować swoją agendę uzgodnień i działań, wynikającą z przyjmowanej przez siebie i poddawanej debacie koncepcji rozwoju. Może jednych aktorów ignorować, drugich nawet zwalczać, osłabiając ich zdolność działania, ale przede wszystkim musi stale odnawiać współdziałanie z tymi partnerami, którzy są gotowi współtworzyć politykę gospodarczą w rozmaitych zakresach i kreować rozwój w różnej skali.
Kluczowym zagadnieniem polityki gospodarczej jest oczywiście wzrost gospodarczy. W polskiej dyskusji na temat wzrostu gospodarczego przenikają się poglądy reprezentujące wprost lub pośrednio trzy odmienne „filozofie”, szkoły ekonomicznego myślenia:
1. Pierwszą uosabia, moim zdaniem, Leszek Balcerowicz. Główna teza to: równowaga makroekonomiczna jest warunkiem wzrostu gospodarczego. Jeśli tak rzeczywiście jest, to dążenie do makroekonomicznej równowagi musi być priorytetem polityki gospodarczej, a tolerowanie nierównowagi zasadniczą przyczyną niepowodzenia.
2. Drugą niech na użytek tego tekstu firmuje Mirosław Gronicki. To szkoła myślenia pragmatycznego, znak firmowy kolejnych ministrów finansów (poza L. Balcerowiczem). Główna zasada to: nierównowaga makroekonomiczna jest do pewnego stopnia nieuchronna, a więc bezcelowe jest dążenie do równowagi. Polityka gospodarcza to z natury rzeczy balansowanie między orientacją na wzrost a orientacją na równowagę makroekonomiczną. Dylemat sprowadza się do tego, jaki poziom nierównowagi można tolerować.
3. Moje myślenie i postępowanie było odmienne. To nie równowaga makroekonomiczna prowadzi do wzrostu gospodarczego, lecz wzrost stwarza warunki do utrzymania niezbędnego poziomu równowagi. Akcent w polityce gospodarczej kładzie się wówczas na rozwój, na zmiany strukturalne jako czynnik konkurencyjności i wzrostu. Zagadnienie nierównowagi nie jest lekceważone, ale trwałe przywrócenie bezpiecznego poziomu nierównowagi jest możliwe tylko na ścieżce odpowiednio wysokiego poziomu wzrostu.
„Szkoła Balcerowicza” radzi: tnij wydatki natychmiast, a przywrócisz wzrost; „szkoła Gronickiego”: ograniczaj wydatki stopniowo, bo na raz się nie da; dla mnie zaś najważniejsze jest: wyzwalaj czynniki wzrostu (przedsiębiorczość), a równocześnie zablokuj wzrost wydatków, wówczas szybko będziemy „wyrastać” z długu, a to stworzy korzystne warunki umocnienia i utrwalenia wzrostu. Sympatyzuję więc z niedogmatycznym podejściem do problematyki wzrostu gospodarczego, które akcentuje, że równowaga makroekonomiczna jest warunkiem koniecznym, lecz niewystarczającym, by prowadzić politykę prowzrostową. Podkreślam zdecydowanie, że w sytuacji takiego kraju jak Polska, gdzie nie dokończono transformacji rynkowej, troska o zapewnienie równowagi makroekonomicznej musi iść w parze z działaniami z zakresu polityki strukturalnej i poszukiwaniem właściwych rozwiązań instytucjonalnych.
To niedogmatyczne podejście sprowadza się do trzech punktów:
1. Naprawy finansów publicznych można dokonać wyłącznie na ścieżce wzrostu gospodarczego. Jeżeli wzrost gospodarczy nie zbiegnie się z działaniami na rzecz naprawy finansów publicznych, to pozytywnego efektu nie będzie. Ta teza stanowi odwrócenie „rozumowania Balcerowicza”. I wydaje mi się, że doświadczenie „Strategii dla Polski” potwierdza jej słuszność.
2. W centrum polityki gospodarczej trzeba postawić problematykę przedsiębiorczości i konkurencyjności.
3. Niezbędne jest kreowanie aktorów rozwoju, czyli formowanie partnerów rządu zdolnych do współdziałania na rzecz rozwoju. Chodzi tu nie tylko o przedsiębiorców, ale także o samorząd terytorialny oraz sektor organizacji pozarządowych.
To właśnie były składowe polityki „wyrastania z długu”. Broniąc tej strategii, proponuję zwrócić uwagę na dwa aspekty sprawy: (1) merytoryczny, czyli na sekwencję zjawisk gospodarczych, i (2) proceduralny, czyli sekwencję podejmowanych działań. Spór nie dotyczy w istocie znaczenia równowagi makroekonomicznej, ale tego, co ją zapewnia. Orędownicy „szkoły Balcerowicza” utrzymują, że najważniejsze i rozstrzygające jest możliwie szybkie uzyskanie równowagi budżetowej, co oznacza, że równowaga budżetowa jest uznawana za cel nadrzędny polityki gospodarczej. Ten okres, w którym przyjęto taki właśnie cel, uważam za niekorzystny. Doprowadzono wówczas do „zabicia” wzrostu, a nie przeprowadzono naprawy finansów publicznych. Ponieśliśmy koszt, a nie osiągnęliśmy celu.
Niektórzy (Józefiak 2005), broniąc podejścia L. Balcerowicza, utrzymują, że wynikający z niego program gospodarczy powinien powstawać poza biurokracją państwową. (To później w okresie rządu Donalda Tuska „twórczo” rozwinął Jan Krzysztof Bielecki jako wpływowy szef zespołu doradców ekonomicznych premiera. Był to jednak przykład „destrukcji”, której skutki polityczne do dziś odczuwamy). Pojawia się pytanie, kto miałby być jego kreatorem i realizatorem. W naszym systemie prawnym do naprawy finansów publicznych niezbędne są zmiany ustawowe. Nie da się ich przeprowadzić bez rządu czy poza rządem. Z całą pewnością sam rząd nie jest w stanie tego zrobić i porównywanie początku transformacji do późniejszego okresu nie ma sensu. Wtedy możliwe było jednostronne narzucanie rozwiązań gospodarczych, potem już nie.
Kwestia roli rządu nie może być przy tym odrywana od zagadnienia celu polityki gospodarczej. Inaczej to wygląda, gdy przyjmiemy, że głównym punktem odniesienia jest równowaga, inaczej, kiedy ma nim być strukturalna zmiana – rozwój. Moim zdaniem we współczesnej gospodarce punktem odniesienia musi być właśnie zmiana. Oznacza to, że rząd nie może osiągać celów polityki gospodarczej bez partnerstwa aktorów rozwoju społeczno-gospodarczego, w pojedynkę. Metoda imperatywna, nawet jeśli możliwa, staje się nieprzydatna, więcej: jest przeciwwskazana, bo blokuje rozwój zamiast go pobudzać.
Znaczenie dialogu społecznego
W tym miejscu odwołam się do doświadczeń związanych z prowadzeniem dialogu społecznego. To ważne, bowiem w zespole G.W. Kołodki byłem także specjalistą w tej dziedzinie.
Od końca lat 80., od czasów Okrągłego Stołu, toczy się w Polsce dialog rządzących z reprezentacjami różnych grup społecznych. Zmieniają się formy dialogu, jego przedmiot, partnerzy