Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
chemik, który podczas wojny utrzymywał kontakty z Niemcami, a jednocześnie potajemnie współpracował z AK. Po wojnie władze komunistyczne uznały go za kolaboranta i poddały represjom. Został zaszczuty przez UB.
Wszystko to brzmi fantastycznie, ale chyba nie przypadkiem niewiele później, bo w kwietniu 1940 roku, Adolf Hitler stanowczo zabronił Wehrmachtowi mieszać się do polityki w Generalnym Gubernatorstwie. Sprawę NOR rozwiązało zaś po swojemu Gestapo, rozbijając organizację i aresztując jej członków. W marcu niemiecka tajna policja zamknęła lokal NOR w Alejach Ujazdowskich, za kraty na kilka dni wpakowany został nawet – mimo że miał wpływowych przyjaciół w Berlinie – szacowny profesor Cybichowski. Najważniejszych działaczy NOR po prostu zaś zamordowano. Los ten spotkał między innymi samego Andrzeja Świetlickiego, który w nocy z 20 na 21 czerwca został rozstrzelany w zbiorowej egzekucji w Palmirach.
Piasecki znalazł się w niemieckim więzieniu już wcześniej. A stało się to za sprawą… Stanisława Brochwicza. Otóż niemiecki agent podczas kampanii 1939 roku w ostatniej chwili przed rozstrzelaniem został uwolniony z twierdzy brzeskiej przez Wehrmacht. Wkrótce wrócił do okupowanej Warszawy, ale już nie w garniturze, lecz w mundurze Gestapo. Od razu przystąpił do zemsty i ściągnął na byłych kolegów z ONR falę aresztowań.
Wielkiej kariery w Generalnym Gubernatorstwie Brochwicz jednak nie zrobił. Przez pewien czas kierował fabryką włókienniczą na Woli, ale został z niej wyrzucony za nadużycia finansowe. W związku z tą sprawą miał nawet spędzić miesiąc w niemieckim areszcie. W 1940 roku wydał książkę Bohaterowie czy zdrajcy? Wspomnienia więźnia politycznego, której lektura świadczy, że był nie tyle niemieckim szpiegiem, ile wariatem.
Wkrótce polski sąd podziemny skazał go na karę śmierci. Wyrok został wykonany w marcu 1941 roku – Brochwicza zasztyletował wynajęty przez ZWZ kryminalista pod przęsłem mostu Poniatowskiego w Warszawie. Tak skończyła się sprawa Narodowej Organizacji Radykalnej, nieudana próba osiągnięcia porozumienia niemiecko-polskiego na gruncie bliskości ideowej z narodowym socjalizmem. I całe szczęście, że tak się skończyła.
Jak pisałem we wstępie, taka kolaboracja z Niemcami byłaby dla Polski nieszczęściem. Istniałoby bowiem poważne zagrożenie, że chłopcy Piaseckiego skończyliby jak litewscy szaulisi strzelający do Żydów w dołach śmierci na podwileńskich Ponarach. NOR – mimo przyzwoitych protektorów z Wehrmachtu i sensowności części założeń – zapowiadała się raczej niestety na polski odpowiednik chorwackich ustaszy niż pragmatycznego reżimu Pétaina.
Nie ma więc co żałować, że cała sprawa spaliła na panewce.
Rozdział 7
Polacy na front wschodni
Niepodległość należy do wartości najwyższych. Kiedy się ją utraci, należy dążyć do jej odzyskania. Nikt jednak nie da niepodległości w prezencie. Odzyskać ją można tylko przy pomocy wojska. I to nie wojska, które walczy gdzieś na odległych, egzotycznych frontach, ale wojska, które znajduje się w kraju. Najpierw musi być więc wojsko, a dopiero później może przyjść niepodległość. Nawet jeżeli wojsko zostanie sformowane u boku zaborcy, można go użyć do własnych, narodowych celów. Trzeba jednak je mieć.
Tak rozumował Józef Piłsudski podczas I wojny światowej i tak tę sprawę widział Władysław Studnicki podczas II wojny światowej. Tak jak Piłsudski w 1914 roku stworzył u boku państw centralnych Legiony do walki z Rosją, tak Studnicki ćwierć wieku później próbował powołać u boku III Rzeszy legiony do walki ze Związkiem Sowieckim. Koncepcja ta w obu wypadkach była słuszna, niestety jednak w 1939 roku Niemcy byli już zupełnie innymi ludźmi…
Ci z państwa, którzy czytali mój Pakt Ribbentrop–Beck, znają doskonale postać Władysława Studnickiego. Był to najwybitniejszy polski germanofil, który w przededniu wybuchu II wojny światowej starał się przekonać Józefa Becka i innych polskich dygnitarzy, że odrzucenie niemieckiej oferty wspólnej wyprawy na Związek Sowiecki skończy się dla Rzeczypospolitej straszliwą tragedią.
Przewidywał bezbłędnie, że sprowokuje to napaść Rzeszy na Polskę. Napaść, której Polska nie zdoła odeprzeć. Ostrzegał, że opieranie bezpieczeństwa Polski na papierowych gwarancjach Francji i Wielkiej Brytanii jest szaleństwem. Oba te państwa Polskę bowiem zdradzą i cała wojna – dowodził wiosną 1939 roku – skończy się sprzedaniem Rzeczypospolitej przez naszych „sojuszników” Stalinowi. Jak więc państwo widzą, Władysław Studnicki był prorokiem.
Po klęsce 1939 roku Studnicki, który miał pewne kontakty wśród Niemców, zajął się wyciąganiem Polaków z gestapowskich kazamat i interwencjami w celu ochrony polskich zabytków i dóbr kultury. Składał również okupantom propozycje ugody politycznej, która miała przynieść złagodzenie terroru. Opowiadał się za powołaniem w kraju polskiego Komitetu Narodowego, jako alternatywy dla rządu Sikorskiego.
To, że Władysław Studnicki może szukać na własną rękę porozumienia z Rzeszą, przewidział zresztą uciekający w kierunku granicy rumuńskiej minister Józef Beck. Już w nocy 11 września 1939 roku wysłał on z Krzemieńca, specjalnym kurierem, „najściślej tajny” raport do Śmigłego-Rydza. Poinformował go o plotkach, że Niemcy na zajętych przez siebie terenach zamierzają utworzyć polski rząd, „który by doprowadził do ukonstytuowania się Państwa Polskiego całkowicie uzależnionego od Rzeszy”.
„Niezależnie od fantastyczności tych dyplomatycznych pomysłów pozwalam sobie przypomnieć konieczność zarządzenia obserwacji Studnickiego” – napisał Beck. Oczywiście do żadnej obserwacji nie doszło, bo już sześć dni później minister uciekł z walczącego kraju i sam znalazł się pod obserwacją. Tyle że służb rumuńskich. Studnicki tymczasem pozostał w kraju i toczył heroiczną walkę w obronie swojego narodu.
Nowe, brunatne oblicze Niemców, których znał świetnie z okresu liberalnej okupacji 1915–1918, całkowicie go zaskoczyło i nim wstrząsnęło. Jeden z ludzi, których Studnicki próbował pozyskać do swoich działań, raportował jesienią 1939 roku do Paryża, że rozumowanie czołowego germanofila opierało się na następujących przesłankach:
1. Wobec siły i tempa, z jakimi taran niemiecki bije w Polskę, samobójstwem jest bezczynne czekanie na moment, gdy taran ten będzie kiedyś zatrzymany, czy choćby nawet zmiażdżony przez państwa zachodnie.
2. Równolegle i równocześnie z taranem niemieckim bije w Polskę taran rosyjski, który z chwilą załamania się lub cofnięcia Niemiec z tym większą siłą w Polskę uderzy i wykończy tu resztę.
3. Podstawą siły i głosu narodu i państwa jest armia, której Polska jest w chwili obecnej pozbawiona. Stworzenie we Francji w tej chwili armii, choćby w sile dawnej armii Hallera, jest utopią, z braku tam dziś materiału żołnierskiego. Zresztą armię trzeba mieć w kraju, a nie gdzieś od kraju daleko.
Studnicki projekt ten przedstawił również Niemcom. A konkretnie wspomnianemu już gubernatorowi Warszawy z ramienia Wehrmachtu, Karlowi von Neumannowi-Neurode – temu sympatycznemu oficerowi, który naprzeciw portretu Hitlera powiesił sobie w gabinecie portret Piłsudskiego. Wysłuchawszy starego germanofila, który przyszedł do niego ze skargą na brutalne poczynania Gestapo, generał zachwycił się i zapalił do projektu.
Poprosił Polaka, żeby jak najszybciej wyłożył sprawę na piśmie. W efekcie 15 listopada 1939 roku Studnicki złożył władzom okupacyjnym „Memoriał dotyczący odbudowania Armii Polskiej dla przyszłej wojny niemiecko-sowieckiej”. Chociaż był to moment, kiedy czerwono-brunatna przyjaźń kwitła w najlepsze, polski germanofil bezbłędnie przewidział, że Hitler i Stalin wkrótce wezmą się za łby.
Przekonywał Niemców, że Sowiety oficjalnie są wobec Rzeszy pełne kurtuazji, ale potajemnie zbroją się po zęby i szykują do marszu