Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
który kilka lat później został stracony za udział w spisku na życie Hitlera. W efekcie warunki w celi Radziwiłła znacznie się poprawiły. Dostał wodę kolońską, karmiono go bieługą i jesiotrem.
Właśnie wtedy, przed samym zwolnieniem, nastąpiła próba werbunku. Dokonał jej sam Beria, który po raz drugi spotkał się z polskim arystokratą. Według Jarosława Durki Beria „rozpływał się w uprzejmościach” i zaproponował „utrzymanie kontaktu z korzyścią dla obu stron”. Książę miał go informować o sytuacji w części Polski okupowanej przez Niemców: nastrojach społecznych oraz ruchach wojsk.
Radziwiłł, zaskoczony bezczelnością gruzińskiego czekisty, odpowiedział grzecznie i powściągliwie, że „nie sądzi, aby zdobyte przez niego wiadomości miały większą wartość” dla służb specjalnych Związku Sowieckiego. Ale obiecał Berii, że „przy okazji do niego napisze”. Obietnicę tę niestety spełnił, co stało się podstawą do wysuwania przeciw niemu oskarżeń.
Książę Janusz został wkrótce wypuszczony z więzienia, a do Brześcia Litewskiego odwiózł go sam naczelnik więzienia na Łubiance, pułkownik Aleksandr Nikołajewicz Mironow. Do Warszawy dotarł między 12 a 14 grudnia. Ponieważ w jego pałacu przy Bielańskiej były powybijane szyby, stanął w Hotelu Europejskim, gdzie większość pokoi zajmowali wyżsi rangą oficerowie Wehrmachtu.
Przyjazd księcia z sowieckiej niewoli – Radziwiłł był w Rzeszy postacią znaną i szanowaną – zrobił na Niemcach duże wrażenie. Szybko nawiązali z nim kontakt i z miejsca rozpoczęli sondażowe rozmowy polityczne. Trudno dzisiaj powiedzieć, z jakiego szczebla chaotycznego aparatu władzy III Rzeszy wyszła ta inicjatywa. Bez wątpienia jednak chodziło o wybadanie, czy nie byłby gotów stanąć na czele proniemieckiego polskiego rządu. Czyli zrealizowanie z Radziwiłłem w roli głównej tego, co nie wyszło kilka miesięcy wcześniej z Wincentym Witosem.
Podjęcie przez księcia rozmów z Niemcami wywołało w Generalnym Gubernatorstwie wielką sensację, Warszawa huczała od plotek. Echa tych plotek można dziś znaleźć w ówczesnych dokumentach dyplomatycznych szeregu europejskich państw.
W akcję zaangażowany był konserwatysta młodego pokolenia Aleksander Bocheński, kilka lat później „mózg” kolaboracji z Sowietami podjętej przez Bolesława Piaseckiego. Jak wynika z papierów, które po sobie pozostawił, miał on stworzyć zaplecze intelektualne dla proniemieckiego gabinetu utworzonego na bazie koalicji trzech środowisk. Szacownych konserwatystów starej daty – księcia Janusza Radziwiłła, hrabiego Adama Ronikiera – i innych: narodowych radykałów z ONR „Falanga” kierowanych przez wspomnianego Piaseckiego oraz konserwatystów młodego pokolenia skupionych przed wojną wokół pisma „Polityka”.
Aby pozyskać to ostatnie środowisko, próbował ściągnąć do okupowanego kraju jego przywódcę Jerzego Giedroycia. Wysłał mu do Bukaresztu – gdzie Giedroyc pracował jako sekretarz polskiej ambasady – następującą kartkę: „Nie bądź głupi, wracaj, robimy rząd”. Wezwania tego Giedroyc nie posłuchał. Ale wbrew temu, co mogłoby się wydawać, myślą o ugodzie z Niemcami wcale się nie brzydził, o czym przyjdzie mi jeszcze napisać.
Rozmowy z Januszem Radziwiłłem skończyły się jednak fiaskiem. Według jednej z wersji wydarzeń książę miał z pogardą odpowiedzieć, że „Hachą nie będzie”. Według innej uznał on niemiecką propozycję za mało poważną, nie cieszyła się ona bowiem poparciem najwyższych czynników w Berlinie. Sprawa na tyle zaniepokoiła jednak podziemie, że u księcia interweniował wysłannik ZWZ, podpułkownik Klemens Rudnicki.
Niemcy szukają kogoś, kto zgodziłby się z nimi współpracować jako reprezentant Polaków – pisał Rudnicki. – Chcą stworzyć coś w rodzaju rządu proniemieckiego w kraju. Gdyby mogli przeciwstawić rządowi naszemu w Angers jakiś rząd krajowy, byłoby to niewątpliwie dla nich dużym sukcesem politycznym i mogłoby poważnie wpłynąć na opinię polską na miejscu. Krążą słuchy, że z podobną propozycją spotka się książę Janusz. Chciałem go więc poinformować o bieżącym położeniu podziemia, o naszej bezwzględnie nieprzychylnej opinii pod tym względem. Spotkanie nastąpiło za pośrednictwem Jerzego Czetwertyńskiego, w jednym z domów na placu Dąbrowskiego w Warszawie. Książę, wysłuchawszy mego sprawozdania i opinii, zapewnił, że nie spotkał się jeszcze z żadną konkretną propozycją ze strony niemieckiej. Był jedynie ogólnie badany pod tym względem przez Göringa. Gdyby wysunięto wobec niego podobne sugestie – zamierza je bezwzględnie odrzucić.
W tym miejscu warto zatrzymać się na chwilę i poświęcić kilka słów polskim arystokratom. Oprócz Radziwiłła ofertę współpracy otrzymał między innymi utrzymujący już przed wojną kontakty z elitami III Rzeszy hrabia Alfred Potocki z Łańcuta. Arystokrata ten w latach trzydziestych polował z Göringiem, na krótko przed wybuchem wojny gościł w swoim pałacu Ribbentropa. Po kampanii 1939 roku starzy znajomi szybko się do niego zgłosili, został nawet zaproszony do Berlina.
Z prowadzonych tam rozmów nic nie wyszło, ale obie strony utrzymały co najmniej poprawne stosunki. Przez całą wojnę w pałacu w Łańcucie stacjonował sztab Wehrmachtu i stosunki oficerów z gospodarzem układały się bardzo dobrze. W 1944 roku, gdy do Łańcuta zaczęła zbliżać się Armia Czerwona, Niemcy oddali do dyspozycji hrabiego pociąg i eskortę pododdziału piechoty. W ten sposób uratował on przed bolszewikami swój majątek: bezcenne meble, dywany i dzieła sztuki.
Oprócz Radziwiłła i Alfreda Potockiego rozmaite oferty od Niemców otrzymali również Zdzisław Lubomirski, Leon Sapieha, Adam Tarnowski i Maurycy Potocki. Podłożem tych kontaktów była wspólnota interesów. Arystokraci zdawali sobie bowiem sprawę, że jeżeli Niemcy przegrają wojnę i na teren Polski wkroczy Armia Czerwona, będzie to koniec ich świata. Jeżeli spełni się ten najczarniejszy scenariusz – stracą wszystko.
Jeżeliby więc musieli wybierać z dwojga złego – wybierali Niemców. Zwolennikiem utworzenia polskiego rządu u boku Niemiec jesienią 1939 roku miał być hrabia Adam Ronikier, który podobno optował za tym rozwiązaniem na zamkniętym spotkaniu u hrabiego Tyszkiewicza. Z kolei hrabia Maurycy Potocki z Jabłonnej zapraszał Niemców na wystawne przyjęcia, w których udział brali również oficerowie tajnej policji. Co ciekawe, był on też jednym z dowódców konspiracyjnej Tajnej Organizacji Wojskowej, a później członkiem AK.
Powstała sieć kontaktów nieformalnych – pisał niemiecki historyk Michael Foedrowitz. – Niemieccy oficerowie darzyli Polską szlachtę dużą estymą, schlebiając własnej próżności. Pójść na polowanie z prawdziwym księciem – to było to! Niektórzy przedstawiciele polskiej magnaterii znaleźli protektorów w hitlerowskich dygnitarzach, również w marszałku Rzeszy Göringu. Stworzyła się w rezultacie struktura powiązań między katami a bliskimi ich ofiar. Takim pośrednikiem między krewnymi i politycznymi przyjaciółmi więzionych a policją bezpieczeństwa był Maurycy Potocki, który mógł służyć tym pierwszym pomocą dzięki swoim kontaktom z dr. Ernstem Kahem i dr. Ludwigiem Hahnem, dostojnikami warszawskiej SD. Jego „towarzyski urok” pozwolił – w połączeniu z dużymi pieniędzmi – wydostać z Pawiaka wielu Polaków.
Potockiemu przydała się przedwojenna znajomość z Göringiem, z którym często polował. W efekcie w 1939 roku otrzymał od dowódcy Luftwaffe list żelazny: „To mieszkanie stanowi własność mego przyjaciela Maurycego hr. Potockiego. Wstęp dla policji i innych służb porządkowych wzbroniony. Uszanować mój rozkaz. Marszałek Hermann Göring”. Arystokrata wsadził list pod szkło i powiesił na drzwiach pałacu w Jabłonnej. W efekcie ukrywał w nim przez całą okupację broń i „spalonych” ludzi.
Wróćmy jednak do Janusza Radziwiłła. Wstrząśnięty narastającym terrorem niemieckiego okupanta postanowił interweniować u swojego starego znajomego z Berlina. 6 stycznia 1940 roku ruszył w podróż do stolicy III Rzeszy,