Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
proniemieckiego rządu Polski. Samemu Studnickiemu najbardziej podobała się jednak plotka, że jakoby został przyjęty przez Führera i – jak relacjonował – „tak ostro napadłem na jego politykę, że Hitler dostał ataku serca, a jego adiutant zastrzelił mnie na miejscu”.
Miał rację Stanisław Cat-Mackiewicz, gdy nazwał Władysława Studnickiego polskim świeckim świętym. I że ludzie, którzy na niego pluli, niegodni byli rozwiązać rzemyka u jego sandałów. Gdy ktoś pyta mnie: Dmowski czy Piłsudski?, odpowiadam – Studnicki. Wielki zapomniany polskiej historii.
Rozdział 10
Rozmowa w Libourne
Francuska armia cofa się na całej długości frontu, jej plutony, kompanie, bataliony, pułki, brygady, dywizje i armie rozłażą się po winiarniach i przydrożnych bistrach, nie podejmując walki z nacierającymi Niemcami. Wehrmacht od dwóch dni okupuje Paryż. Jest 16 czerwca 1940 roku i dla wszystkich – oczywiście z wyjątkiem polskiego premiera Władysława Sikorskiego – jest jasne, że to koniec Francji.
Najpotężniejsza armia lądowa Europy, armia, która wygrała I wojnę światową, w kilka tygodni zostaje rozbita w pył. Niemcy triumfują, a patriotycznie nastawieni Francuzi pogrążają się w rozpaczy. Rozpaczają również Polacy, wszystkie swoje nadzieje opierający dotąd na „potędze” ukochanej francuskiej sojuszniczki, która w szybkim marszu miała zdobyć Berlin, a następnie wyzwolić Polskę.
Teraz stało się jasne, że ten hurraoptymistyczny scenariusz nie ma najmniejszych szans na realizację. W efekcie dla Polaków upadek Francji był szokiem nie mniejszym niż klęska ich własnej ojczyzny w roku 1939. Stanęło wówczas przed nimi pytanie: Co dalej? Dziś podjęty wówczas wybór, czyli ewakuacja wojska oraz władz państwowych na Wyspy Brytyjskie i kontynuowanie walki z III Rzeszą jedynie w oparciu o Anglię, wydaje się nam oczywisty. Wówczas jednak wcale takie oczywiste to nie było. Pojawiła się bowiem również inna koncepcja.
Tego dnia dostojny prezydent Rzeczypospolitej Władysław Raczkiewicz przebywał w siedzibie podprefektury miasta Libourne w zachodniej Francji. Około 9 rano stawił się u niego członek Rady Narodowej – czyli polskiego parlamentu na wychodźstwie – konserwatywny polityk i były redaktor naczelny wileńskiego „Słowa” Stanisław Cat-Mackiewicz. Choć rozmowa odbyła się w cztery oczy, wiemy doskonale, co Mackiewicz powiedział prezydentowi: „Polska musi wyjść z tej wojny!”.
Akurat tego dnia do dymisji podał się gabinet premiera Paula Reynauda i władzę we Francji przejął marszałek Philippe Pétain. Jego celem było jak najszybsze zawarcie pokoju z Niemcami. Cat-Mackiewicz w dramatycznej rozmowie w Libourne próbował namówić prezydenta, aby zamiast uciekać do Wielkiej Brytanii, pozostał na kontynencie, razem z Francuzami zasiadł do stołu rozmów i razem z nimi kapitulował.
Co ciekawe, nie był to wcale – jak by się dziś mogło wydawać – pomysł oderwany od realiów. Francuski rząd przekazał bowiem Polakom sugestię, że może ułatwić im takie rozwiązanie, pośrednicząc w rozmowach z Niemcami. Polska zostałaby po prostu włączona przez nich do negocjacji kapitulacyjnych. Traktat pokojowy zawarty zostałby nie tylko przez Niemcy i Francję, ale i przez Polskę.
Co kierowało Catem, gdy złożył tę propozycję prezydentowi? Oczywiście polityczny realizm. Po upadku Francji jasne było, że wojna nie skończy się tak szybko, jak to sobie wyobrażano w polskich kręgach władzy. Że Niemcy nie zostaną prędko przepędzeni z Polski, że światowy konflikt będzie trwał jeszcze wiele lat. Każdy kolejny dzień wojny między Polską a III Rzeszą oznaczał zaś kolejne setki zamęczonych przez okupanta Polaków.
Zawarcie pokoju z Niemcami – dowodził Cat-Mackiewicz – automatycznie położyłoby kres niemieckiej polityce prześladowań Polaków. Niestety prezydent Raczkiewicz, znajdujący się pod silnym wpływem generała Sikorskiego, odrzucił tę możliwość. Wybrał „drogę honorową”, czyli pospieszną ucieczkę do Wielkiej Brytanii. Jakie były tego konsekwencje dla Polaków pozostawionych w kraju – dobrze wiemy.
Oczywiście powstaje pytanie, czy Niemcy chcieliby obok kapitulacji Francji przyjąć również kapitulację Polski. Odpowiedzi rzecz jasna nie znamy, ponieważ taka próba nie została podjęta. Wydaje się jednak, że gdyby w sprawę zaangażował się cieszący się olbrzymim autorytetem prezydent Raczkiewicz i uzyskał do tego wsparcie marszałka Pétaina, akcja ta miałaby wszelkie widoki na powodzenie.
Należy przy tym podkreślić, że Cat-Mackiewicz w czerwcu 1940 roku ze swoimi poglądami nie był wcale osamotniony. Wiele wskazuje na to, że do poparcia takiego rozwiązania skłaniał się także Tadeusz Bielecki, przewodniczący Stronnictwa Narodowego. Polityk ten – znany z trzeźwego, chłodnego myślenia politycznego – także starał się skłonić prezydenta Raczkiewicza do rozważenia wariantu kapitulacji.
Tymczasem wieść o inicjatywie Cata rozeszła się szerokim echem wśród polskich kół rządowych. Co więksi „bohaterowie” i „niezłomni”, którzy już przebierali nogami, żeby jak najszybciej dać dyla do Londynu, ciskali na wileńskiego konserwatystę gromy. Oskarżano go, a jakże, o tchórzostwo i defetyzm. A nawet o brak patriotyzmu. Kto był wówczas większym patriotą – pozostawiam ocenie czytelników. Chcący ratować rodaków przed rzezią Cat czy nasi „gabinetowi bohaterowie” wojujący z Niemcami zza bezpiecznego kanału La Manche.
Tak czy inaczej, dwa dni później na wniosek ministra Stanisława Kota Rada Narodowa oficjalnie potępiła podobne koncepcje i zapowiedziała „prowadzenie wojny do zwycięskiego końca”.
Stanisław Cat-Mackiewicz zresztą zupełnie nie krył się ze swoimi poglądami. Planowaną ucieczkę premiera i prezydenta do Londynu otwarcie nazywał ponownym wejściem na szosę zaleszczycką. „Mam prawo do przemawiania w imieniu interesu publicznego” – mówił ministrom Sikorskiego – „bo gdyby w przeszłości słuchano moich rad, siedzielibyśmy nie w Libourne, ale we Władywostoku”. Była to jasna aluzja do zaprzepaszczonej przez Becka szansy na wspólny z Niemcami podbój Związku Sowieckiego.
Mimo fali krytyki i świętego oburzenia, które wówczas wywołał, Stanisław Mackiewicz do końca życia uważał, że w Libourne to on miał rację. „Gdyby czas się zawrócił do tej chwili i tego dnia” – pisał w wydanych w 1958 roku Zielonych oczach – „tak samo poszedłbym do Raczkiewicza i powiedziałbym to samo. Rozmowa w Libourne [odbyła się], kiedy można jeszcze było coś zrobić”.
Podobno były redaktor wileńskiego „Słowa” próbował jeszcze na przełomie lipca i sierpnia 1940 roku za pośrednictwem rządu Pétaina dostarczyć pojednawczy memoriał niemieckiemu ambasadorowi we Francji Ottonowi Abetzowi. Choć biograf Cata Jerzy Jaruzelski uznał tę informację za plotkę, znając Mackiewicza – nigdy nie wiadomo. Szczególnie że niedługo po tym sympatyczny „wileński Żubr” wziął udział w kolejnej, tym razem znacznie poważniejszej, proniemieckiej rozgrywce.
Rozdział 11
Memoriał lizboński
W 2003 roku w paryskich „Zeszytach Historycznych” badacz dziejów najnowszych Bernard Wiaderny opublikował artykuł Niechciana kolaboracja. Polscy politycy i nazistowskie Niemcy w lipcu 1940 r. Opisał w nim próbę porozumienia z III Rzeszą, jaką podjęła grupa znanych Polaków. Tekst ten wywołał burzę. Wściekłe napaści na autora przeplatały się z zapewnieniami rodzin zamieszanych w sprawę polityków, że ich szacowni przodkowie na pewno nie mieli z takim paskudztwem nic wspólnego.
Historię tę starano się bagatelizować, oczywiście w imię dogmatu o Polsce jako jedynym państwie Europy bez Quislinga. Muszę przyznać, że „debacie” tej przyglądałem się z dość sporym zdziwieniem. Opisanej przez Wiadernego inicjatywy nie ma się bowiem co wstydzić. Wprost przeciwnie, możemy być z niej – i z zaangażowanych w nią ludzi – dumni. Jest bowiem dowodem na to, że podczas wojny nie wszystkich Polaków