Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
Hitler wydał edykt, na mocy którego zostałaby sformowana potężna polska armia, która u boku Wehrmachtu ruszyłaby na Moskwę. Składać by się ona mogła głównie z dywizji piechoty i kawalerii, które znakomicie uzupełniałyby się z sojuszniczymi pancernymi jednostkami Wehrmachtu.
Do odtworzonych w ten sposób Polskich Sił Zbrojnych powinni zostać powołani polscy oficerowie, którzy „posiadają dostateczne zrozumienie niebezpieczeństwa bolszewickiego dla Polski”.
Z dawniejszych czasów miałem rozległe stosunki z polskimi oficerami – pisał autor memoriału – i wiem, kogo należy powołać do komisji wojskowej mającej tworzyć armię polską. Wiem także, przez kogo i jaka agitacja powinna być poprowadzona w obozach jeńców. Także osobiście mogę mieć wykłady polityczne w szkole wojennej, która musi być stworzona przy pomocy władz wojskowych niemieckich w Warszawie.
Przy okazji postulował, aby obozy jenieckie – po wydobyciu z nich chętnych do walki z bolszewizmem – jak najszybciej rozwiązać. Studnicki zresztą wybrał się do jednego z oflagów, gdzie przeprowadził wstępne rozmowy sondażowe z oficerami.
W zamian za wystawienie armii do walki z bolszewizmem domagał się od Niemców spełnienia szeregu postulatów. Przede wszystkim oddania Generalnego Gubernatorstwa Polakom, powstrzymania grabieży, gwałtów i mordów oraz „zaniechania poniewierania polskiej godności narodowej”. Z okupowanej Polski niezwłocznie miałoby zostać przepędzone Gestapo.
Może powstać pytanie – pisał – czy z uwagi na wielką krzywdę, jakiej naród polski obecnie doznał od III Rzeszy, jak na przykład odstąpienie około 186.000 km kw. Polski Rosji sowieckiej, jak wysiedlenie polskiej ludności z Gdyni i wiele innych, armia polska nie zwróci się przeciwko Niemcom.
Gwarancją jej lojalności w stosunku do Niemiec będzie jednak myśl, że rozprzestrzenienie się panowania bolszewickiego na całą Polskę stanie się największym nieszczęściem dla Narodu Polskiego. W walce przeciwko bolszewickiej Rosji będzie armia polska rzetelnie dotrzymywać braterstwa broni armii niemieckiej. A to znowu będzie mieć zbawienny wpływ dla nawiązania wzajemnych stosunków polsko-niemieckich, albowiem poczucie wspólnej sprawy i wzajemny szacunek zwiąże obie strony.
Studnicki memoriał ten przesłał między innymi Hansowi Frankowi, gubernatorowi Warszawy Ludwigowi Fischerowi i wysokim rangą oficerom Wehrmachtu. Wojskowym pomysł się bardzo spodobał, odpowiadał on bowiem nastrojom panującym wówczas w niemieckim korpusie oficerskim. Mniej więcej w tym samym czasie nastawione opozycyjnie koła niemieckiej generalicji przekazały Brytyjczykom nieformalnymi kanałami – za pośrednictwem przemysłowców Stinnesa i Manna – ofertę pokojową.
Zakładała ona usunięcie Hitlera i tymczasowe zastąpienie go Hermannem Göringiem, a następnie restaurację monarchii Hohenzollernów. Polska miała zostać odtworzona – ale bez Śląska, Pomorza i Górnego Śląska – a wraz z nią planowano powołać do życia polską armię. Razem z Wehrmachtem i Brytyjczykami miała ona wziąć udział w wyprawie na wschód, której jednym z celów miało być odbicie polskich terytoriów oddanych Stalinowi w 1939 roku.
Zupełnie inaczej na memoriał Studnickiego zareagowali jednak przedstawiciele władz cywilnych i Gestapo, a więc instytucji realizujących zbrodnicze antypolskie wytyczne Hitlera. Wkrótce do znajdującego się przy ulicy Wiejskiej, vis à vis Sejmu, mieszkania Studnickiego zapukali dwaj smutni panowie w skórzanych kurtkach i z tyrolskimi kapelusikami na głowach. Przeprowadzili w domu rewizję i zabrali Studnickiego na Gestapo.
Tam oznajmiono mu, że „gubernator Frank jest bardzo z memoriału niezadowolony” i żąda kategorycznie, aby go więcej nie rozpowszechniać. A już szczególnie wśród wojska. Domagano się również, pod groźbą internowania, żeby nie pisał kolejnych memoriałów. Po godzinie Studnicki został zwolniony do domu. Kolejnego dnia wezwano go znowu, ale od Niemców usłyszał to samo. Tyle że w znacznie brutalniejszym tonie.
Sprawa Studnickiego jest oczywistym dowodem – pisał niemiecki historyk Martin Broszat – że od października 1939 r. kierownictwo narodowosocjalistyczne nie życzyło sobie politycznego rozwiązania kwestii polskiej i że polityka wraz z dyplomacją musiały skapitulować przed „nowym ładem” posługującym się w pierwszym rzędzie środkami policyjnymi.
Sam Studnicki pisał z żalem:
Polityka okupacyjna Niemiec stoi w sprzeczności z powołaniem do życia Armii Polskiej. Jest bowiem nastawiona na wzmacnianie antagonizmu polsko-niemieckiego, na budowanie obopólnej nienawiści. Otóż tylko poczucie potrzeby wytworzenia Armii Polskiej może zwekslować tę politykę. Lecz polityka Niemiec nie poszła w tym kierunku i idzie wciąż po linii interesu Rosji sowieckiej. Prawdopodobnie to zgubi Niemcy w przyszłości, dziś zaś gubi Polskę.
Czołowy polski germanofil po raz kolejny miał rację. A do „życzliwej rady” Gestapo oczywiście się nie zastosował i dalej zasypywał dostojników III Rzeszy memoriałami. Dalej domagał się wstrzymania represji i dalej przekonywał, że Rzesza we własnym interesie musi porozumieć się z Polską. Władysław Studnicki jeszcze wielokrotnie pojawi się na łamach tej książki.
Rozdział 8
Radziwiłł strofuje Göringa
„Książę panie, bolszewicy w ogrodzie”. Słowa te, wypowiedziane 20 września 1939 roku przez kamerdynera w pałacu w Ołyce, zapoczątkowały jeden z najciekawszych i najmniej znanych polskich epizodów z lat 1939–1945. Tego dnia funkcjonariusze NKWD aresztowali księcia Janusza Radziwiłła, przywódcę ziemian i konserwatystów II Rzeczypospolitej oraz pretendenta do tronów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Początkowo Sowieci chcieli „załatwić sprawę od ręki” i w pobliskim młynie parowym urządzili „sąd ludowy nad Radziwiłłami”. Na miejsce spędzono stu okolicznych włościan, którzy mieli wydać wyrok śmierci na „wyzyskiwaczy ludu pracującego”. Ku zdumieniu i wściekłości oprawców zaledwie dwóch chłopów (w dodatku ludzi z marginesu społecznego) poparło wniosek. Reszta zgodnie zeznała, że „od kniaziów Radziwiłłów myśmy nijakiej krzywdy nie zaznali”.
Uratowany w ten sposób książę i członkowie jego rodziny zostali zapakowani do dwóch limuzyn i – pod eskortą uzbrojonych w nagany czekistów – zawiezieni do Równego. Stamtąd przez Kijów Radziwiłł trafił do Moskwy, gdzie osadzono go na Łubiance. Właśnie tam, jak głosi legenda, polski arystokrata miał zostać złamany i zwerbowany przez NKWD na tajnego agenta.
Pisał o tym między innymi nieżyjący profesor Paweł Wieczorkiewicz. Historyk ten powoływał się na „późniejsze relacje wyższych funkcjonariuszy NKWD”. Inni badacze brali księcia w obronę, nikt jednak nigdy nie przeprowadził poważniejszych badań. Zrobił to dopiero Jarosław Durka, autor wydanej niedawno biografii Radziwiłła. Wynika z niej jasno, że książę żadnym agentem sowieckim nie był. Gdyby zaś rzeczywiście dążył do porozumienia z którymś z zaborców, to prędzej z III Rzeszą niż z Sowietami.
Wróćmy jednak na Łubiankę. Przesłuchania, którym poddano księcia, jak na NKWD były prowadzone łagodnie. W przeciwieństwie do innych Polaków nie był bity, pozbawiany snu i przesłuchiwany po kilkadziesiąt godzin bez przerwy. Rozmawiano z nim najwyżej kilka godzin dziennie. Oficerów śledczych interesowała właściwie jedna sprawa: czy gdyby żył Józef Piłsudski, przyjąłby odrzuconą przez Józefa Becka ofertę Hitlera i ruszył z nim na krucjatę przeciwko Sowietom.
Godna postawa i powściągliwość polskiego arystokraty w pokoju przesłuchań zrobiły wrażenie nawet na enkawudzistach. Jeden z funkcjonariuszy wyraził zdziwienie, że książę Janusz na nikogo nie donosi i nikogo nie oskarża. „A co tu wygadują inni Polacy na siebie nawzajem, wot by wam wołosy dubom stali!” – miał powiedzieć w przypływie szczerości sowiecki oficer.
Po