Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki. Wojciech Eichelberger

Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki - Wojciech Eichelberger


Скачать книгу
Przeczucie mi mówi, że czegoś tu brakuje i wszystko powinno wyglądać trochę inaczej”.

      Postanowiła posłuchać Zina i zdjąć na chwilę okulary. Minęło sporo czasu od chwili, gdy je dostała. Prawie zapomniała, że ma je na nosie. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, aż krzyknęła ze zdumienia i przestrachu. Jej piękny pokój! Jak on wyglądał!

      We wspomnieniach powrócił do niej obraz tego miejsca z czasów, kiedy tu przybyła. Brzydki, szary i ponury pokój przypominał wtedy norę. Potem nagle zakwitł, rozświetlił go uśmiech Nadziei. Teraz zobaczyła go jeszcze inaczej. Najzwyczajniej w świecie potrzebował remontu. Gustowne bibelociki, którymi się otaczała przez ostatnie kilka miesięcy, nie zdołały zakryć brzydkich, spękanych ścian.

      „Jak mogłam tego nie dostrzec? Potrzebna mi farba w kolorze słońca”. I nie namyślając się długo, pobiegła do sklepu.

      Ulica także wyglądała inaczej niż wczoraj. Drewniane domy z białymi firaneczkami stały się takie zwyczajne.

      – Przyszłam kupić farbę – powiedziała roześmiana, wchodząc do sklepu.

      Zafurkotała spódniczką i posłała sprzedawcy całusa.

      – Moje uszanowanie. Proszę wybrać sobie kolor – zaproponował uprzejmie sklepikarz.

      On także był uśmiechnięty, ale nie miał jednego oka.

      Elma się przeraziła. Włożyła okulary i znów spojrzała na sprzedawcę. Wyglądał pięknie. Spojrzenie jego oczu mogło zniewolić niejedną kobietę.

      Zdjęła okulary.

      – Co się panu stało? – wykrzyknęła zdumiona, wskazując na oko, a raczej jego brak.

      – Nie wiem, o czym pani mówi.

      Wzruszył ramionami i wręczył jej duże wiadro z farbą.

      Elma zrozumiała, że bez okularów widzi i czuje więcej. Chwyciła dziarsko wiadro, ale już po chwili zorientowała się, że jest strasznie ciężkie. Metalowy uchwyt głęboko wrzynał jej się w rękę. „Nie wiem, czy uda mi się zanieść farbę do domu” – pomyślała, przekładając wiadro do drugiej ręki.

      Ciążyło jej dotkliwie, ale szła, bo takie było jej postanowienie. Po drodze oglądała odmieniony świat i co chwila otwierała usta ze zdumienia. Mijała mieszkańców miasteczka, niektórzy budzili w niej przerażenie. Od czasu, gdy po raz pierwszy włożyła okulary, wydawali jej się młodzi, piękni, szczęśliwi. Teraz, gdy odważyła się je zdjąć, zobaczyła ich inaczej. Niektórzy szli ulicami, kulejąc albo podpierając się laską. Wielu miało blizny. Kroczyli z pochylonymi głowami, rozglądając się, czy nikt ich nie napadnie.

      Minęła ciemnowłosego, postawnego mężczyznę o dumnym wejrzeniu, z króciutkimi, cienkimi rączkami.

      – Nigdy ciężko nie pracowałyśmy, nie dawałyśmy – powiedzieły rączki. – Uczymy się.

      Elma poczuła do nich wielką sympatię.

      – Powodzenia – pozdrowiła je serdecznie. – Przed wami trudne zadanie. Uda się wam, jestem tego pewna.

      I uśmiechnęła się, chcąc im dodać w ten sposób otuchy.

      Tuż za mężczyzną szła elegancka, zamyślona kobieta. Podrygiwała śmiesznie na patyczkowatych jak u małej dziewczynki nóżkach.

      – Nigdy nie chodziłyśmy po świecie same – zaczęły się tłumaczyć nóżki. – Nasza właścicielka przespała życie. Ale się nauczymy – dodały z przekonaniem.

      – Na pewno. – Elma spojrzała na nie z sympatią. – Powodzenia!

      Jeszcze dalej stał ktoś z wielką dziurą wokół serca. Serce było tak wyczerpane, że milczało, a jego właściciel patrzył na Elmę wielkimi czarnymi wilgotnymi oczami.

      – Powodzenia – rzekła i posłała milczącemu sercu swą najpiękniejszą myśl i najcieplejszy uśmiech.

      Spojrzała w błękitne oczy kobiety, która mijała ją, popłakując. Zobaczyła w nich stojące obok siebie Ból i Nadzieję. Zaobaczyła tam także własne odbicie, które zdumiało ją najbardziej.

      – To niemożliwe – szepnęła.

      Z oczu kobiety spoglądała na nią inna Elma, z brudną twarzą i potarganymi włosami, jakby właśnie uciekła z walącego się domu. Na tej twarzy mieszały się smutek, siła, wiara i dojrzałe piękno.

      – To niemożliwe – powtórzyła, ale wiedziała, że tak właśnie jest.

      – A teraz wykorzystaj swoją szansę – zabrzmiał z oddali ciepły głos Zina.

      Elma nie chciała. „Jaką szansę?” – pomyślała z rezygnacją.

      – Co mam robić? – spytała Zina i krzyknęła oskarżycielsko: – Życie w okularach było takie piękne! Czy mnie okłamywały? Jeśli tak, to dlaczego mi je dałeś?

      – Abyś je zdjęła, gdy będziesz gotowa. Możesz je włożyć w każdej chwili i już na zawsze pozostać tam, gdzie byłaś. Okulary mówią prawdę, ale niecałą. Całą prawdę widzi nagie oko gotowe ją zobaczyć.

      – Mogę je włożyć w każdej chwili, mogę je włożyć w każdej chwili… – mamrotała Elma, gorączkowo nakładając okulary.

      Znowu ujrzała piękny, zachwycający świat. Wspaniały! Idealny! Niezwykły!

      Zdjęła okulary.

      Ujrzała prawdziwe miasteczko swej nowej szansy.

      Znów je włożyła.

      – Żegnajcie, piękne, ukochane złudzenia – powiedziała ze łzami w oczach i ostatni raz rozejrzała się dokoła.

      A potem delikatnie położyła okulary na trawie. „Może się komuś przydadzą”.

      I wtedy zauważyła, że świat jest nadal bardzo piękny. Nie zmienił się aż tak bardzo, przybyło mu tylko cierpienia. Do radosnych barw tęczy dołączyły bezbarwność, szarość i czerń. Ludzie dalej byli zachwycający, ale Elma zauważyła także ich brzydotę, przerażenie, zmęczenie i słabość. Ptaki w dalszym ciągu śpiewały, tylko żyły tak krótko. A kiedy umierały, ich miejsce na gałęzi zajmowały nowe, równie kruche i muzykalne. Słońce świeciło, a czasem chowało się za chmurami.

      Elma poczuła cierpienie, ale było ono inne niż kiedyś. Należało nie tylko do niej. Czuła ból swojej matki i ojca, ból kobiety z patyczkowatymi nóżkami i mężczyzny bez oka. Ból ptaka, który wlecze z trudem złamane skrzydło. Jej własne cierpienia stały się dużo mniej ważne.

      Chwilę potem poczuła też szczęście. Szczęście mamy karmiącej niemowlę, senne szczęście kochanków o świcie, szczęście kogoś, kto patrzy na wschód słońca, i kogoś, kto odnalazł dom.

      – Dopiero teraz wszystko jest dokładnie takie, jakie ma być. Takie jest życie i nie ma co się skarżyć – powiedziała z zamyśleniem Elma.

      Usłyszeli te słowa Życie, Śmierć, Los, Nadzieja i Ból.

      I uśmiechnęli się do niej z daleka.

      Wojciech Eichelberger: Ciekawie się zaczyna. W środku nieprzeniknionej nocy stoją Życie i Śmierć, nie wiedząc, co zrobić z Elmą, która właśnie przeżyła katastrofę. Żadne z nich jej nie chce.

      Agnieszka Suchowierska: Zaczynamy od prawie umierającej bohaterki. Jest najgorzej, jak może być. Elma nie żyje, ale też nie umarła. Znajduje się w jakimś dziwnym letargu.

      WE: Jak zombie. Nie chce ani żyć, ani umrzeć. Kiedy jesteśmy


Скачать книгу