Fjällbacka. Camilla Lackberg
chociaż Esther jest cholernie męcząca – zauważyła Erika, przypominając sobie miłą matkę Dana, która nigdy nie pozwoliłaby sobie na jakąkolwiek krytykę albo odmienny pogląd.
Pamiętała ją z czasów, kiedy sama chodziła z Danem.
– Masz rację, udała mi się – odparła Anna i zaklęła, bo kanapka wylądowała na jej brzuchu.
– Nie martw się, przy takich balonach i tak nie widać brzucha – powiedziała Erika, wskazując na piersi Anny w rozmiarze G.
– Zamknij się.
Anna próbowała zetrzeć majonez z sukienki. Tymczasem Erika pochyliła się, ujęła w dłonie twarz młodszej siostry i pocałowała ją w policzek.
– A to co? – spytała zdumiona Anna.
– Kocham cię – odpowiedziała Erika krótko i podniosła do góry kieliszek. – Za nas, Anno. Za ciebie, za mnie i naszą zwariowaną rodzinę. Za wszystko, co przeszłyśmy, co przeżyłyśmy, i za to, że już niczego przed sobą nie ukrywamy.
Anna zamrugała oczami, a potem podniosła szklankę z colą i stuknęła się z Eriką.
– Za nas.
Przez mgnienie oka Erice wydawało się, że we wzroku Anny dojrzała coś mrocznego, ale musiało to być złudzenie.
Sanna pochyliła się nad krzakiem jaśminowca i wciągnęła w nozdrza zapach. Inaczej niż zwykle nie podziałał na nią uspokajająco. Wokół kręcili się klienci: podnosili doniczki, ładowali na taczki ziemię, ale prawie ich nie zauważała. Miała przed oczami tylko jedno: fałszywy uśmiech Marie Wall.
Nie mieściło jej się w głowie, że wróciła. Po tylu latach. Jakby nie wystarczyło, że musi się natykać w miasteczku na Helen i jeszcze kiwać jej głową na dzień dobry.
Pogodziła się z tym, że Helen jest niedaleko, co pewien czas wpadała na nią i w jej oczach czytała poczucie winy, z biegiem lat zjadające ją coraz bardziej. Natomiast Marie nigdy nie pokazała po sobie, że żałuje, a jej uśmiechnięte zdjęcia były we wszystkich tabloidach.
Teraz wróciła. Fałszywa, piękna, roześmiana Marie. Kiedyś chodziły do tej samej klasy w Kyrkskolan1. Z zazdrością patrzyła na jej długie rzęsy i kręcone blond włosy aż do pasa, ale już wtedy dostrzegła w niej zło.
Dzięki Bogu, że chociaż rodzice nie dożyli widoku uśmiechniętej Marie w Fjällbace. Miała trzynaście lat, kiedy mama umarła na raka wątroby, a piętnaście, kiedy ostatnie tchnienie wydał ojciec. Lekarze nie potrafili określić bezpośredniej przyczyny zgonu, ale ona i tak wiedziała. Umarł z żalu.
Pokręciła głową i ból natychmiast przypomniał jej o sobie.
Musiała potem zamieszkać u ciotki Linn, ale nigdy nie poczuła się tam u siebie. Dzieci ciotki i wujka Paula były od niej dużo młodsze. Nie wiedzieli, co począć z nastoletnią sierotą. Nie byli dla niej źli ani niemili, na pewno się starali, ale pozostali obcy.
Wybrała naukę w odległym technikum rolniczym i prawie zaraz po maturze poszła do pracy. Od tamtej pory treścią jej życia była praca. Prowadziła nieduże gospodarstwo ogrodnicze na obrzeżach Fjällbacki. Zarobek był niewielki, ale wystarczał, żeby mogła utrzymać siebie i córkę. Więcej nie potrzebowała.
Po śmierci Stelli jej rodzice umarli za życia. Nawet ich rozumiała. Są ludzie, którzy rodzą się z wyjątkowo silnym urokiem, i Stella do nich należała. Zawsze radosna, miła, gotowa obdzielać wszystkich całusami i uściskami. Gdyby Sanna mogła w tamten upalny letni poranek umrzeć zamiast niej, zrobiłaby to.
Ale to Stellę znaleźli w leśnym jeziorku. Wtedy wszystko się skończyło.
– Przepraszam, czy jest jakaś odmiana róż łatwiejsza w uprawie od innych?
Drgnęła i podniosła wzrok. Spojrzała na kobietę, której wcześniej nie zauważyła.
Kobieta się uśmiechnęła, zmarszczki na jej twarzy się wygładziły.
– Kocham róże, ale niestety nie mam ręki do kwiatów – dodała.
– Chodzi pani o jakiś konkretny kolor? – spytała Sanna.
Była prawdziwą specjalistką od kojarzenia ludzi i roślin. Jedni pasują do kwiatów wymagających różnych zabiegów i większej uwagi. Tacy potrafią zadbać o dobrostan orchidei, żeby kwitła raz po raz i żeby mogli spędzić razem wiele szczęśliwych lat. Inni ledwo dają sobie radę sami ze sobą i potrzebują roślin cierpliwych i mocnych. Może nie kaktusów – te zostawiała dla najcięższych przypadków. Takim proponowała na przykład skrzydłokwiat Wallisa albo monsterę dziurawą. Połączenie właściwej rośliny z właściwym człowiekiem stawiała sobie za punkt honoru.
– Różowy – odparła klientka z rozmarzeniem. – Uwielbiam róż.
– W takim razie mam dla pani właściwą różę. Gęstokolczastą. Musi się pani trochę postarać przy sadzeniu. Trzeba wykopać głęboki dół i dobrze go nawodnić. Następnie podsypać trochę nawozu. Dam pani odpowiedni rodzaj. A potem wsadzi pani krzak róży. Zasypie ziemią i znów podleje. Podlewanie jest bardzo ważne na początku, kiedy roślina się ukorzenia. Potem wystarczy pilnować, żeby nie uschła. I przyciąć na przedwiośniu. Mówi się, że trzeba to robić wtedy, kiedy na brzozach pojawiają się mysie uszka.
Kobieta patrzyła rozkochanym wzrokiem na krzak róży, który włożyła jej do wózka. Sanna doskonale ją rozumiała. Róże mają w sobie coś szczególnego. Często porównywała do nich ludzi. Stella byłaby różą francuską. Piękną, wspaniałą, z kilkoma warstwami płatków.
Kobieta chrząknęła.
– Wszystko w porządku? – spytała.
Sanna pokręciła głową. Zdała sobie sprawę, że znów pogrążyła się we wspomnieniach.
– W porządku, jestem tylko trochę zmęczona. To przez ten upał…
Kobieta przytaknęła.
Ale nie było w porządku. Zło wróciło. Ona wyczuwała to tak samo wyraźnie jak zapach róż.
Urlopu z dziećmi raczej nie da się zaliczyć do czasu wolnego, pomyślał Patrik. To dziwna kombinacja czegoś cudownego i absolutnie wyczerpującego. Zwłaszcza teraz, pomyślał. Był sam z całą trójką, bo Erika umówiła się na lunch z Anną. W dodatku wbrew własnym przekonaniom wybrał się z nimi nad morze, bo w domu zaczynali już chodzić po ścianach. Zwykle potrafił ich pogodzić, dzięki temu, że wymyślał im jakieś zajęcia. Niestety zapomniał, że plaża wszystko utrudnia. Przede wszystkim ze względu na ryzyko utonięcia. Ich dom stał w Sälvik, dokładnie nad kąpieliskiem, i Patrik nie raz budził się zlany potem, bo śniło mu się, że któreś z dzieci zabłąkało się na plażę. Do tego jeszcze ten piach. Noel i Anton nie tylko obrzucali piachem inne dzieci, co ściągało na Patrika gniewne spojrzenia ich rodziców, ale na dodatek z niezrozumiałego powodu pakowali go sobie do buzi. Żeby jeszcze był to sam piach. Patrik wzdrygał się na myśl o znajdujących się w nim obrzydliwościach. Dopiero co wyrwał Antonowi niedopałek papierosa. Było tylko kwestią czasu, kiedy trafi na kawałek szkła. Albo torebkę po porcyjce snusu.
Dzięki Bogu za Maję. Czasem miał wyrzuty sumienia, że mała bierze na siebie tak dużą odpowiedzialność za braciszków, ale Erika mówiła, że Maja to lubi. Podobnie jak ona lubiła się opiekować młodszą siostrą.
A teraz Maja pilnowała, żeby bliźniacy nie wchodzili za głęboko, wyprowadzała ich na brzeg, sprawdzała, co wkładają do buzi, i pomagała innym dzieciom otrzepywać się z piachu.
1
Kyrkskolan – dosłownie: szkoła kościelna.