Fjällbacka. Camilla Lackberg
z sokiem brzoskwiniowym. Nie tak smaczny jak u Harry’ego w Wenecji. Niestety. Tutaj nie mają świeżych brzoskwiń. Drink był uproszczonym wariantem taniego szampana, który wstawiły jej do lodówki skąpiradła z wytwórni filmowej, zmieszanego z sokiem Proviva. Ale niech będzie. Zażądała, żeby kiedy przyjedzie, składniki drinka były już na miejscu.
Powrót wiązał się dla niej z dziwnym uczuciem. Oczywiście nie powrót do domu, bo dom został dawno rozebrany. Ciekawe, czy mieszkańców nowego, który został zbudowany na miejscu starego, nie nawiedzają złe duchy, zważywszy na to, co się tam stało. Raczej nie. Zło pewnie poszło do grobu razem z jej rodzicami.
Wypiła kolejny łyk. Ciekawe, gdzie są teraz właściciele tego domku. Przy tak pięknej sierpniowej pogodzie powinni spędzić tam tydzień i cieszyć się nim, zwłaszcza że jego budowa i wyposażenie musiały kosztować ładnych kilka milionów. Nawet jeśli nie bywają w Szwecji zbyt często. Prawdopodobnie siedzą w swojej przypominającej pałac rezydencji w Prowansji, którą Marie obejrzała sobie w internecie. Bogacze rzadko zadowalają się czymś gorszym od doskonałości. Nawet jeśli chodzi o letni dom.
Ale była im wdzięczna, że zgodzili się go wynająć. Śpieszyła tam po każdym dniu zdjęciowym. Wiedziała, że na dalszą metę to się nie uda, że pewnego dnia znów spotka Helen, uprzytomni sobie, ile kiedyś dla siebie znaczyły i jak bardzo się wszystko zmieniło. Ale wciąż nie była na to gotowa.
– Mamo!
Przymknęła oczy. Od zawsze próbowała nauczyć Jessie, żeby zwracała się do niej po imieniu, a nie tym okropnym określeniem. Ale jej córka uparcie mówiła do niej mama, jakby w ten sposób mogła zamienić Marie w pulchną mamuśkę robiącą wypieki.
– Mamo!
Wołanie dobiegło zza jej pleców. Zdała sobie sprawę, że się przed nią nie schowa.
– Tak? – odezwała się, sięgając po kieliszek.
Bąbelki drapały ją w gardle. Z każdym łykiem jej ciało stawało się bardziej miękkie i elastyczne.
– Chcielibyśmy z Samem wypłynąć jego łódką, możemy?
– Pewnie – odparła i wypiła następny łyk.
Mrużąc oczy, spojrzała spod kapelusza na córkę.
– Chcesz trochę?
– Mamo, ja mam piętnaście lat – westchnęła Jessie.
Boże, jaka porządna, aż trudno uwierzyć, że jest jej córką. Na szczęście po przyjeździe do Fjällbacki udało jej się poznać jakiegoś chłopaka.
Opadła z powrotem na leżak i zamknęła oczy, ale zaraz znów je otworzyła.
– No i dlaczego jeszcze stoisz? Zasłaniasz mi słońce. Próbuję się trochę opalić. Po lunchu mam zdjęcia i chcą, żebym miała naturalną opaleniznę. Ingrid była podczas urlopów na Dannholmen opalona na czekoladkę.
– Ja… – zaczęła Jessie, ale szybko odwróciła się na pięcie i wyszła.
Marie usłyszała głośne trzaśnięcie i uśmiechnęła się do siebie. Nareszcie sama.
Bill Andersson zdjął pokrywę i wyjął z koszyka kanapkę przygotowaną przez Gun. Spojrzał w niebo i natychmiast zamknął koszyk. Mewy są tak szybkie, że wystarczy chwila nieuwagi, a porwą cały lunch. Zwłaszcza na pomoście.
Gun szturchnęła go lekko w bok.
– To dobry pomysł – powiedziała. – Szalony, ale dobry.
Zamknął oczy i odgryzł kęs.
– Naprawdę tak myślisz czy mówisz tak tylko po to, żeby zadowolić swojego starego?
– A od kiedy ja mówię cokolwiek po to, żeby cię zadowolić? – odpowiedziała Gun i Bill musiał jej przyznać rację.
W ciągu czterdziestu wspólnie spędzonych lat niewiele było takich sytuacji, kiedy jego żona powstrzymała się od powiedzenia czegoś prosto z mostu.
– Faktem jest, że od czasu, kiedy obejrzałem tamten film, wciąż o tym myślę i wydaje mi się, że tutaj też powinno zadziałać. Rozmawiałem z Rolfem z ośrodka dla uchodźców, niefajnie się tam dzieje. Ludzie mają tyle obaw, że nawet do nich nie podchodzą.
– Tu, w Fjällbace, wystarczy, że jesteś ze Strömstad2, jak ja, żeby cię uważali za obcego. Może nie ma się co dziwić, że nie witają Syryjczyków z otwartymi ramionami.
Sięgnęła po następną bułeczkę, świeżo kupioną u Zetterlindów, i posmarowała grubo masłem.
– W takim razie pora zmienić to nastawienie – stwierdził Bill, robiąc szeroki gest ręką. – Oni uciekli z dziećmi i skromnym dobytkiem od wojny i nieszczęść, w drodze spotkało ich drugie tyle nieszczęść. Powinniśmy przynajmniej doprowadzić do tego, żeby ludzie zaczęli z nimi rozmawiać. Jeżeli ludzi z Somalii można nauczyć jeździć na łyżwach i grać w bandy, to chyba Syryjczyków da się nauczyć żeglować? Zresztą czy Syria nie leży nad jakąś wodą? Może oni już umieją?
Gun pokręciła głową.
– Nie mam pojęcia, serce moje, wygoogluj sobie.
Bill sięgnął po iPada. Leżał obok, bo przed południem zmagali się z sudoku.
– Owszem, Syria leży nad morzem, ale trudno powiedzieć, ilu ich mogło tam bywać. Zawsze mówię, że każdy może się nauczyć żeglarstwa, a teraz jest okazja to udowodnić.
– Nie wystarczy, że będą żeglować dla przyjemności? Muszą się zaraz ścigać?
– W filmie Trevligt folk3 właśnie o to chodziło. Zmotywowało ich wyzwanie. Potraktowali to jako swoiste statement4.
Aż się uśmiechnął z zadowolenia, że umie się wyrazić nie tylko mądrze, ale do tego błyskotliwie.
– Dobrze, ale po co to – jak mówiłeś? – statement?
– Inaczej nie wzbudzi takiego odzewu. Jeśli się tym zainspiruje więcej osób, jak było ze mną, to pójdzie dalej i podziała jak kręgi na wodzie, uchodźcom będzie łatwiej zintegrować się ze społeczeństwem.
Oczami wyobraźni widział już, jak tworzy ogólnospołeczny ruch. Wielkie przemiany muszą mieć jakiś początek. Zaczęło się od mistrzostw świata w bandy dla Somalijczyków, następnym krokiem będą regaty z udziałem Syryjczyków, a potem to już wszystko będzie możliwe!
Gun uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego ręce.
– Jeszcze dziś pojadę porozmawiać z Rolfem i postaram się zorganizować zebranie w ośrodku dla uchodźców – powiedział Bill, sięgając po następną bułkę.
Pomyślał chwilę, potem wziął jeszcze jedną i rzucił mewom. W końcu one też muszą jeść.
Eva Berg wyrwała nać i włożyła do stojącego obok koszyka. Serce jak zwykle zabiło jej żywiej, kiedy się rozejrzała. To wszystko ich. Historia tego miejsca wcale im nie przeszkadzała. Żadne z nich nie było przesądne. Kiedy dziesięć lat wcześniej kupili gospodarstwo od Strandów, ludzie oczywiście gadali o nieszczęściach, które ich spotkały. Ale jeśli dobrze zrozumiała, chodziło o tragedię, która potem spowodowała resztę. Tragiczne losy rodziny Strandów nie miały nic wspólnego z samym gospodarstwem.
Pochyliła się przy pieleniu, nie zważając na ból w kolanach. Dla niej i dla Petera to miejsce było prawdziwym rajem. Oboje pochodzili
2
Strömstad leży w odległości czterdziestu ośmiu kilometrów od Fjällbacki.
3
4