Fjällbacka. Camilla Lackberg
się, kiedy do niej podszedł w kolejce do kiosku Centrum. Powiedział, że wie, kim jest, a ona domyśliła się, kim jest on.
I kim jest jego mama.
– Kurde, pełno tu ludzi – powiedział. Szukał jakiejś zatoczki, w której nie byłoby już dwóch albo trzech łodzi cumujących albo stojących na kotwicy.
Większość miejsc była zajęta już przed południem.
– Pieprzeni wczasowicze – mruknął.
W końcu znalazł zaciszną szczelinę w skałach na wyspie Långskär.
– Tutaj przybijemy. Wyskoczysz na brzeg z cumą?
Wskazał na linę na dziobie.
– Mam wyskoczyć?
Ona nie skacze. Nigdy. A już na pewno nigdy nie wyskakiwała z łodzi na śliską skałę.
– Nie bój się – powiedział spokojnie. – Wyhamuję. Kucnij na dziobie, to będziesz mogła skoczyć. Będzie dobrze. Zaufaj mi.
Zaufaj mi. Czy ona może komuś zaufać? Zaufać Samowi?
Zaczerpnęła tchu, podczołgała się na dziób, mocno chwyciła cumę i kucnęła. Kiedy wyspa była już blisko, Sam wyhamował, wrzucając wsteczny, i miękko, powoli dopłynął do skały. Ku własnemu zdziwieniu wyskoczyła z łódki na skałę i wylądowała całkiem miękko. Nadal trzymała w dłoni cumę.
Udało się.
Czwarta rundka po Hedemyrs w ciągu dwóch dni. Ale w Tanumshede nie było za bardzo co robić. Khalil i Adnan krążyli między ubraniami a innymi rzeczami na piętrze. Khalil czuł na plecach, że za nimi patrzą. Już nie miał siły się denerwować. Z początku z trudem bronił się przed podejrzliwymi spojrzeniami. Teraz pogodził się już z tym, że tak bardzo się wyróżniają. Nie wyglądają jak Szwedzi, nie mówią i nie ruszają się jak oni. On pewnie też by się gapił, gdyby w Syrii natknął się na Szweda.
– Co się gapisz? – syknął po arabsku Adnan do siedemdziesięcioletniej pani, która uporczywie się w nich wpatrywała.
Pewnie pilnowała, żeby niczego nie zwędzili. Khalil mógłby jej powiedzieć, że nigdy w życiu nie wzięli nic cudzego. Że do głowy by im to nie przyszło. Że nie zostali wychowani w ten sposób. Kobieta tylko prychnęła i ruszyła w stronę schodów na parter, i wtedy uświadomił sobie, że to nie ma sensu.
– Co oni o nas myślą? Zawsze to samo.
Adnan przeklął po arabsku i machnął rękami, o mało nie strącając lampy z półki.
– Niech sobie myślą, co chcą. Pewnie jeszcze nie widzieli Araba…
Wreszcie mu się udało go rozśmieszyć. Adnan był od niego dwa lata młodszy, miał szesnaście lat, i czasem wydawał się jeszcze chłopcem. Nie panował nad emocjami, to one panowały nad nim.
Khalil od dawna nie czuł się chłopcem. Od dawna, czyli od dnia, kiedy bomba zabiła jego mamę i młodszych braci. Na samą myśl o Bilalu i Tariqu łzy napływały mu do oczu. Mrugał wtedy szybko, żeby Adnan nie widział. Bilal był wesołym psotnikiem, nie sposób było się na niego gniewać. Tariqa, który ciągle siedział z nosem w książce, wszystko ciekawiło, mówiło się, że wyrośnie na kogoś ważnego. Jedna chwila i było po nich. Znaleźli ich w kuchni, ciało mamy na ich ciałach. Nie udało jej się ochronić synów.
Rozejrzał się i zaciskając pięści, myślał o tym, jak teraz wygląda jego życie. Całe dnie spędza w pokoiku w ośrodku dla uchodźców albo spaceruje ulicami tego dziwnego miasteczka. Pustego, bez zapachów, odgłosów i kolorów.
Szwedzi żyją w innym świecie, ledwo się ze sobą witają, a jeśli się do nich coś powie, wyglądają na przestraszonych. Mówią cicho i w ogóle nie gestykulują.
Zjechali schodami na dół, wyszli na rozgrzaną ulicę i przystanęli. Codziennie to samo. Nic do roboty. Ściany ośrodka jakby się schodziły, żeby ich zadusić. Khalil nie chciał wyjść na niewdzięcznika. Miał gdzie mieszkać i co jeść, dał mu to ten kraj. I jeszcze poczucie bezpieczeństwa. Nie lecą bomby, nie grożą mu ani żołnierze, ani terroryści. A jednak życie w stanie zawieszenia jest trudne, nawet kiedy jest bezpiecznie. Bez domu, bez zajęcia, bez celu.
To nie życie. To trwanie.
Idący obok Adnan też westchnął. W milczeniu wrócili do ośrodka.
Eva objęła się ramionami. Stała w miejscu, jakby przymarzła do ziemi. Peter bez przerwy biegał. Przeszukiwał wszystko po cztery, pięć razy. Podnosił te same narzuty, przestawiał wciąż te same pudła, wołając córeczkę. Eva już wiedziała, że to nie ma sensu, Nei nie ma. Odczuwała jej nieobecność całym ciałem.
Mrużąc oczy, dostrzegła w oddali kropkę. Rosła coraz bardziej, aż zbielała. Domyśliła się, że to policja. Wkrótce widać było wyraźnie niebiesko-żółte paski. Poczuła, jak się w niej otwiera otchłań. Nie ma jej dziecka. Przyjechała policja, bo Nea zaginęła. Nie ma jej od samego rana. Jak mogli być tak złymi rodzicami, żeby nie zauważyć, że czteroletniej dziewczynki nie ma cały dzień?
– To pani dzwoniła?
Z radiowozu wysiadł starszy mężczyzna i ruszył w jej kierunku. Kiwnęła głową. Wyciągnął do niej rękę.
– Gösta Flygare. A to Bertil Mellberg.
Drugi policjant, mniej więcej w tym samym wieku, ale znacznie tęższy, też wyciągnął do niej rękę. Pocił się obficie i wycierał czoło rękawem koszuli.
– Jest pani mąż? – spytał ten szczuplejszy i bardziej siwy, rozglądając się po podwórku.
– Peter! – zawołała i natychmiast się przestraszyła, że ma taki słaby głos.
Zawołała jeszcze raz. Peter wybiegł z lasu.
– Znalazłaś ją? – krzyknął.
Spojrzał na radiowóz i się zgarbił.
Nagle wszystko wydało jej się zupełnie nierealne. Zaraz się obudzi i z ulgą stwierdzi, że to tylko sen.
– Możemy porozmawiać przy kawie? – spytał spokojnie Gösta, chwytając ją za łokieć.
– Tak, proszę za mną, usiądziemy w kuchni – powiedziała i ruszyła przodem.
Peter się nie ruszył. Stał bezradnie, z opuszczonymi rękami. Wiedziała, że chce jeszcze szukać, ale czuła, że nie da rady sama prowadzić tej rozmowy.
– Chodź, Peter.
Stawiając ciężko kroki, wszedł do domu. Eva zaczęła się krzątać koło maszynki do kawy, ale choć stała tyłem do wszystkich, wciąż czuła ich obecność. Jakby ich mundury wypełniały całą przestrzeń.
– Mleko? Cukier? – spytała odruchowo.
Obaj policjanci skinęli głowami.
Wyjęła mleko i cukier. Jej mąż nadal stał w drzwiach.
– Siadaj – powiedziała trochę za ostro. Wreszcie posłuchał.
Mechanicznie wystawiała kubki i wyjmowała łyżeczki, z szafki wyjęła opakowanie kruchych ciastek. Nea je uwielbiała. Drgnęła i upuściła łyżeczkę. Gösta schylił się, żeby ją podnieść, ale go uprzedziła. Podniosła ją i wrzuciła do zlewu, wyjęła z szuflady nową.
– Może byście wreszcie zaczęli? – odezwał się Peter, wpatrując się w swoje ręce. – Nie ma jej od rana, liczy się każda sekunda.
– Niech żona usiądzie, to zaczniemy – odparł Gösta.
Eva