Posłuszna żona. Kerry Fisher

Posłuszna żona - Kerry  Fisher


Скачать книгу
„Sandro powinien spędzić trochę czasu z tatą”.

      Patrzyłam za nimi, jak szli ulicą, drobna sylwetka Sandra obok muskularnej Massima, tak różni od siebie, o innym sposobie chodzenia, innej karnacji i różnym kolorze włosów. Tyle że Sandro wreszcie szedł wyprostowany, jakby to niespodziewane zainteresowanie ze strony Massima dodawało mu pewności siebie – mnie się to nie udawało. Zamiast kryć się po kątach, kiedy Massimo wracał do domu, Sandro przychodził do niego z propozycjami filmów, które chciał obejrzeć, czy informacjami o tym, że dobrze mu poszło w szkole. Już nie patrzył na mnie prosząco: „Ty powiedz tacie”.

      Tylko Massimo potrafił rozmawiać z Sandrem o Misty tak, żeby nie wywoływać u niego histerii. Ja starałam się unikać tego tematu, bo bałam się, że sama się rozpłaczę. Kiedy ostatnio syn wspomniał o kotce, Massimo odgarnął mu włosy z czoła i powiedział:

      – Posłuchaj, koty to dziwne stworzenia. Zdarza się, że uciekają na jakiś czas, a potem wracają. A nieraz, chociaż rodzina naprawdę je kocha, znajdują sobie inną, z którą wolą zamieszkać. Musisz też pamiętać, że Misty ma jedenaście lat. Miała cudowne życie. Możliwe, że gdzieś zasnęła i już się nie obudziła.

      Sandrowi zadrżały wargi.

      – Misty wróci. Nie poszłaby zamieszkać z inną rodziną. Nawet gdyby ktoś zaczął ją karmić, za bardzo by za nami tęskniła. A jedenaście lat to naprawdę nie tak dużo. Przecież była zdrowa.

      Massimo podniósł go i przytulił do piersi, poklepując po plecach.

      – Nie martw się. To normalne, że jest ci źle, kiedy ktoś albo coś, co kochasz, umiera. Jeśli Misty nie wróci, kupimy ci nowe zwierzątko.

      Sandro zdobył się na nieśmiały uśmiech, wdzięczny za okazaną mu przez Massima dobroć. Nawet mnie, w mojej rozpaczy, zrobiło się cieplej na sercu, że mąż nie warknął na Sandra, żeby przestał płakać i był mężczyzną, tylko pozwolił mu wyrazić swoje uczucia. Jedno słówko zrozumienia ze strony Massima, najdrobniejszy komplement, najmniejsza oznaka ojcowskiej aprobaty przewyższały wszystkie moje pochwały mające wzmocnić ego Sandra. Przyjęłam z zadowoleniem, że osiągnęliśmy punkt zwrotny, w którym Sandro dojrzał na tyle, by stać się dla swojego taty kimś interesującym, a nie tylko wymagającym dzieckiem, odwracającym moją uwagę od Massima.

      Nie pierwszy raz wykazałam się zdumiewającą naiwnością.

      ROZDZIAŁ 5

      MAGGIE

      Po tym, jak Anna zareagowała na moją sugestię przeprowadzki, jakby grała w Ojcu chrzestnym, wywiesiłam białą flagę i zostawiłam Nico niewdzięczne zadanie przekazania jej, że w rocznicę śmierci Caitlin zjemy lunch u nas. Wykazał podziwu godną postawę, uznając, że Anna będzie musiała jakoś to przełknąć, i oświadczył:

      – Na litość boską. Mama zachowuje się czasem zupełnie irracjonalnie. Skoro zdecydujemy, że przeprowadzka może okazać się dobra dla naszej rodziny, musi się z tym pogodzić. A jeśli nie zechce przyjść tu w sobotę na obiad, to będzie musiała zjeść sama gotowane jajko. Wystarczy, że staramy się przekonać do siebie Francescę. Nie będę jeszcze dogadzał kaprysom mamy. I ty też nie powinnaś.

      Nadeszła rocznica, której nie trzeba było zakreślać kółkiem w kalendarzu – dwudziestego lutego było w tym roku przejmująco zimno i pochmurnie. Znów czułam się winna, że w ogóle istnieję i oddycham, przypominając Francesce o wszystkim, co straciła, a jeszcze jej nie przekonałam, że mogę wnieść coś wartościowego do jej życia. Chociaż Francesca odziedziczyła po Nico złocistą skórę i ciemne włosy, była wykapaną córką Caitlin, z wyrazistymi rysami i chudziutką figurą. Moja mama zdecydowanie zaliczyłaby ją do kategorii osób, które „trzeba trochę podkarmić”. Zaproponowałam, że zrobię jej jajecznicę.

      – Nie jestem głodna.

      – Zjedz coś ciepłego. Na cmentarzu będzie zimno.

      – Wiem, że na cmentarzu jest zimno – odparła, wpychając do ust garść chrupek Quavers.

      Nico zerknął na mnie, prosząc o wyrozumiałość. Dałam im spokój. Dzisiaj nie wygram żadnej wojny. Było mi okropnie smutno, kiedy patrzyłam na Francescę, jej bladą twarzyczkę i palce obskubujące nerwowo skórki przy paznokciach, aż robiły jej się bolesne ranki.

      Miałam trzydzieści pięć lat i nie potrafiłam sobie wyobrazić świata bez mojej mamy, która – chwała Bogu – zgodziła się pomóc mi z obiadem. Zjawiła się akurat, kiedy cała rodzina Farinellich zbierała się przy furtce, skąd miała ruszyć pieszo na cmentarz położony na wzgórzu. Mama zaczęła hałaśliwie przepychać się przez tę grupkę, wykrzykując, jaki z Sandra piękny chłopak i jak bardzo urósł, jaki to dzisiaj ziąb (w końcu to luty) i dlaczego Francesca nie ma rękawiczek (bezskutecznie usiłowała wcisnąć dziewczynie swoje mitenki). Nic sobie nie robiła z tego, że wszyscy stali jak kręgle pod ścianą; trajkotała dalej, podziwiając białe róże, które trzymała Francesca, głaszcząc Sandra po głowie i wciskając mu do rąk toffi.

      Lara wyglądała mi na kobietę, która zamieni synowi te cukierki na kruszone ziarna kakaowca albo niesiarkowane suszone morele, kiedy tylko moja mama się odwróci.

      Biedny Sandro, patrzyłam na niego, jak przemykał na wpół zaplątany w moherowe ponczo Lary. Ubrany w białą koszulę z kołnierzykiem i sweter, wydawał się taki blady i zmarznięty. Miał tylko pięć lat, kiedy umarła Caitlin. Ledwo ją pamiętał.

      Zaproponowałam, że się nim zaopiekuję, kiedy wszyscy pójdą na cmentarz, ale zanim Lara zdążyła odpowiedzieć, wtrąciła się Anna: „Nie, idzie z nami, to rodzinny dzień”, jakby miały go tam czekać atrakcje na miarę Disneylandu, karuzela z wirującymi filiżankami i wodne zjeżdżalnie, a nie nagrobek z czarnego granitu i mnóstwo silnych emocji krążących wśród zebranych. Przez chwilę dopuściłam do siebie niegodziwą myśl, że Anna i ich zbiorowa żałoba to kolejny sposób na wykluczenie mnie z klanu.

      Poczułam ulgę, kiedy mama wpadła do środka przez frontowe drzwi, a ja mogłam odciąć się od Farinellich i od skomplikowanej pajęczyny napięć między nimi.

      – Dziwnie przyjść tutaj i nie iść na górę do Caitlin.

      Zwalczyłam w sobie irytację, że nawet mama uważa nieobecność Caitlin za nienaturalną.

      Pomogłam jej zdjąć palto, a dokładniej kosmaty kożuch, zastanawiając się przelotnie, czy jakiś mongolski pasterz kóz nie drży gdzieś na mrozie pozbawiony przyodziewku. Kiedy odwróciła się do Sama, który właśnie wrzasnął: „Babcia!” ze szczytu schodów, powiesiłam kożuch w garderobie. Sam omal nie przewrócił mojej mamy, rzucając się na nią z ostatniego stopnia. Serce mi się ścisnęło na widok nieskrępowanego uścisku, jakim ją obdarzył. Natychmiast wyciągnęła z torby twixa.

      – Stęskniłeś się za babcią, co?

      Sam kiwnął głową, po czym porwał mamę na górę, żeby pokazać jej swój pokój.

      Kiedy wróciła, powiedziała:

      – Zawsze mówiłam, że ten dom jest jak szykowny hotel. Powinnaś pomyśleć, czyby nie przyjmować tu gości. Mogłabym przychodzić codziennie rano i przygotowywać im śniadanie.

      Mama na każdym kroku widziała okazje do zarobku. Coś zreperować, uszyć, sprzedać, zamienić… Tak przetrwała, często wyszukiwała na śmietniku różne rzeczy, które potem sprzedawała z bagażnika. Niestety, kiedy jedna stara maszyna do szycia znajdowała nowy dom, to już na jej miejsce w mieszkaniu wskakiwały stołek o trzech nogach, leżak czy włochata poduszka.

      – Chciałabym zobaczyć minę Anny, gdybyśmy zaczęli prowadzić pensjonat


Скачать книгу