Amerykański król. Nowy Camelot. Tom 3. Sierra Simone

Amerykański król. Nowy Camelot. Tom 3 - Sierra Simone


Скачать книгу

      Mimo to staram się słuchać uważnie, a kiedy w końcu się rozłącza, nagradzam swoją cierpliwość uniesieniem sukni i przypatrywaniem się, jak mój gruby kutasas znika w ciasnej piździe i wyłania się z niej na powrót, a jej różowe wargi ściskają go do ostatniej chwili, aż całkiem wysunie się spomiędzy nich, jakby jej ciało za nic nie chciało się z nim rozstać. Odchylam się na oparcie i przez dobrą chwilę sycę się tym widokiem, rozmyślając leniwie, czy wolałbym spuścić się w nią teraz, czy raczej wolałbym się powściągnąć i delektować czekaniem na orgazm. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że tak dobrze się spisuje, iż nagrodzę ją podczas gali. Wyciągnę ją do jakichś nieoświetlonych pomieszczeń na górze i będę ją tam rżnąć, aż zacznie krzyczeć. I spuszczę się w nią właśnie wtedy, kiedy i bez tego nie będzie się posiadać z rozkoszy i kiedy będzie się rozpływać wskutek rozładowania trwającego cały dzień napięcia.

      – Wstań – rozkazuję, dając jej srogiego klapa w dupę. – Dokończymy potem.

      Półprzytomna kiwa głową i podnosi się z moich ud, a ja widzę mgiełkę potu zraszającą jej czoło na krawędzi włosów.

      – Nie wycieraj się, chcę wiedzieć, że jesteś mokra – mówię, widząc, jak sięga po torebkę.

      – Tak, panie – odpowiada z trudem.

      Cieszy mnie skutek całodziennego podsycania jej pożądania bez ostatecznego jego zaspokojenia, jednak ostatnich kilka minut jazdy pozostawiam jej na odzyskanie równowagi i lekkie oprzytomnienie – lubię się droczyć, drażnić ją, pobudzać do bólu, wystawiać ją na próbę, nigdy jednak nie naraziłbym jej na kompromitację – i kiedy wysiadamy z Bestii przed Luther Center i stąpamy po czerwonym dywanie pośród tłumu, jest w stanie uśmiechać się i machać ludziom.

      – Nie zapominaj – szepczę jej do ucha, zbierając się, by ruszyć na poszukiwanie koordynatora gali – że po imprezie chcę mieć cię gotową i mokrą. Jeśli spodoba mi się to, co znajdę pod kiecką mojej grzecznej dziewczynki, to dam jej jakąś nagrodę.

      – A jeśli ci się nie spodoba? – odpowiada nerwowym szeptem.

      – To czeka cię ciężka noc – mówię i muskam wargami jej skroń. I tak też jest. Miłosierdzie nie jest mi obce, lecz danego słowa dotrzymuję. Zawsze.

      Leciutko zadziera brodę.

      – Spodoba ci się, zobaczysz.

      – Widzę, że moja królewna jest zdecydowana przypaść mi dziś do gustu – odpowiadam z uśmiechem. – A ja jestem równie zdecydowany dać jej wszystko, czego jej trzeba do szczęścia.

      Przystaje i odwraca się, by poprawić muszkę i wygładzić marynarkę, a jednocześnie przesunąć nieznacznie dłonią po moim sterczącym fiucie prężącym się w nogawce spodni.

      Chwytam ją za nadgarstek.

      – Niegrzeczna dziewczynka.

      – Szybciej, panie prezydencie – mruczy, spoglądając na mnie spod rzęs. – W tej chwili jestem gotowa dojść na jedno pańskie słowo, taka jestem nakręcona.

      Kutas, wciąż twardy i ciężki, tak gwałtownie napiera na suwak rozporka. Cieszę się, że jest ukryty pod połą marynarki, ale dociskam lekko biodra do brzucha Greer, żeby poczuła, jaka pała tam się na nią czai.

      – Podoba mi się ten pomysł – mruczę. – Żebyś doszła wyłącznie na mój rozkaz.

      – Wolałabym czuć cię wtedy w sobie – szepcze płaczliwie.

      – Mmm. Ja także tego chcę. Jesteś pewna, że muszę wygłosić tę mowę?

      Śmieje się, ale w tym śmiechu jest coś z westchnienia.

      – Obawiam się, że musisz. – Raz jeszcze majstruje przy muszce, po czym wspina się na palce, by pocałować mnie w usta. – Zwalisz ich z nóg.

      Odwzajemniam jej pocałunek i ruszam na poszukiwanie koordynatora imprezy.

      Mowa idzie mi dobrze – organizatorzy woleliby zapewne, żebym mówił wyłącznie o sztuce i nauce, jednak włączyliśmy z Urim także ustęp dotyczący edukacji, w związku z inicjatywą reformy szkolnej, którą mam nadzieję przepchnąć do końca kadencji. Później następuje to co zwykle – uściski rąk, pozowanie do fotografii i rozmowy, tańce, ściskanie dłoni wysoko postawionych osób, które mają nadzieję porozmawiać ze mną na osobności. Jednym słowem typowy wieczór w Waszyngtonie – trzeba by bardzo wytężyć uwagę, żeby odróżnić go od innych.

      Swoiste piętno nadają mu trzy rzeczy.

      Pierwsza – bolesna i nieunikniona – to Embry. W Białym Domu udawało mi się skupiać uwagę na żonie, a po trochu nawet na umówionych z góry spotkaniach, ale rozmyślnie trzymałem się z dala od telefonu i pogawędek z ludźmi z mojej ekipy. Jednak im dłużej ciągnie się ten wieczór, tym bardziej dociera do mnie, jaką sensację w świecie polityki wywołała mowa, w której Embry oficjalnie ogłosił swoją rezygnację.

      – Wiedziałeś? – dopytują się moi kolejni rozmówcy. – Chciałeś, żeby ustąpił ze stanowiska? Zmusiłeś go do tego?

      Nie i nie, i ja was pierdolę, jeśli sądzicie, że mógłbym w jakichkolwiek okolicznościach domagać się, by ten człowiek mnie opuścił, myślę, lecz nie mogę tego powiedzieć głośno, nie mogę udzielać prawdziwych odpowiedzi wraz z całym przynależnym do nich ładunkiem goryczy. Zmuszony jestem do wydawania uprzejmych odgłosów i ogólnikowych wyjaśnień oraz wyrażania życzliwej troski o jego dalszą karierę. Jak to możliwe, że oni nic nie rozumieją? Jak to możliwe, że nie słyszą, jak krew tryska z mej piersi, że nie widzą bólu w moich oczach, że nie słyszą rozpaczliwych błagań i chrapliwych szlochów wydawanych przeze mnie od dwudziestu czterech godzin?

      W końcu ratuje mnie Merlin, zapuszczając się w chmurę spekulacji i dociekań, których nie może rozjaśnić żadna ilość spokojnych, wymijających zdań z mojej strony, po czym odciąga mnie na bok pod pretekstem, że musimy przedyskutować jakąś poufną sprawę. Kiedy docieramy pod ścianę, wręcza mi ściągnięty z tacy kieliszek wypełniony szampanem i mówi:

      – Wypij.

      – Ależ ja się czuję znakomicie.

      – Nie, ty tylko grasz znakomicie i świetnie się wywiązujesz ze swojej roli, ale jeszcze pięć minut i sprawa się rypnie. Odetchnij krzynkę.

      – Mam poczucie, jakbym przez cały dzień nie robił nic innego, tylko oddychał. Jestem gotów przestać wreszcie oddychać i wziąć się do roboty.

      – No cóż, już przestałeś oddychać. – zauważa Merlin, wpatrując się we mnie tak przenikliwym wzrokiem, że aż mi się robi nieswojo. – Być może od wczorajszego wieczora nie oddychasz jak należy. I dlatego tym ważniejsze jest, żebyś w końcu naprawdę odetchnął. Poszukaj pociechy u swojej królowej. Kwestię strategii wyborczej omówimy później w ciągu tygodnia.

      Mówi to tak naturalnym tonem, że dopiero teraz doznaję prawdziwego szoku. Odejście Embry’ego stało się faktem, tak trwałym i oczywistym, że aż niemal banalnym. Biznes toczy się jak zwykle. Jeden szczegół więcej do uwzględnienia w planowaniu strategii. Nie przejmować się pustką drążącą serce, po prostu przejść do kolejnego punktu…

      – Wypij – powtarza Merlin. – Zrób to dla mnie, jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie.

      Brak mi sił, żeby się z nim spierać. Wychylam kieliszek duszkiem i odstawiam na najbliższy stolik. Merlin daje mi chwilę na odzyskanie równowagi.

      – Lepiej?

      Wcale nie lepiej,


Скачать книгу