Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz
target="_blank" rel="nofollow" href="#litres_trial_promo">Rozdział 73
Tytuł oryginału: La tierra maldita
Opieka redakcyjna: JOLANTA KORKUĆ, MAŁGORZATA GADOMSKA
Redakcja: ANETA TKACZYK
Korekta: EWA KOCHANOWICZ, ANNA RUDNICKA, URSZULA SROKOSZ-MARTIUK
Projekt okładki: © Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U. / Yolanda Artola
Zdjęcie na okładce: © Evelina Kremsdorf / Trevillion Images
Opracowanie okładki na podstawie oryginału: PIOTR KOŁODZIEJ
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
© 2018, Juan Francisco Ferrándiz
© 2018, Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U.
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Literackie, 2020
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07137-3
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Dedykuję memu synowi –
Marc jest mieszkańcem tysiąca światów.
Wspólnie pijemy z tego samego źródła wyobraźni,
i oby się ono nigdy nie wyczerpało.
Dziękuję za bohaterskie czyny i przygody, jakie mi zawsze podpowiadasz!
Są pewne okresy historii, których opisu – wobec braku wystarczających źródeł – można się podjąć, jedynie godząc się z góry na ryzyko i zakładając, że możemy się mylić. A gdybyśmy jakimś cudem mogli się cofnąć o tysiąc lat, zobaczyć na własne oczy opisywanych przez nas ludzi i obserwować opisywane wydarzenia – być może stosunek rzeczywistości do naszej wyobraźni, dzięki której odtworzyliśmy te wydarzenia, byłby dla nas ogromną niespodzianką.
RAMON D’ABADAL
Els primers comtes catalans[1]
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
PROLOG
KLASZTOR ŚWIĘTEJ AFRY, NA PÓŁNOC OD GIRONY
Przybyły do tego ubogiego klasztoru w burzliwą noc i ukryły się, skulone, za kamienną cmentarną płytą. Z oddali słychać było wycie wilków, które biegły w ślad za nimi.
W kamiennej kaplicy pięciu mnichów akurat odmawiało kompletę. Usłyszeli płacz. Przeor Adaldus ciągnął dalej swoją monotonną modlitwę, starając się przepędzić nocne zagrożenia, ale frate Rainart, już od lat niewidomy, zerwał się gwałtownie i stwierdził, że duchy ludzi błąkające się po pustkowiach płaczą inaczej.
Wystraszeni mnisi wyszli z pochodniami na zewnątrz i otoczyli skromny kościółek. Wilki już zwęszyły groby, największy nawet wysunął z ciemności groźną paszczę. Zakonnicy zaczęli wymachiwać pochodniami, żeby odpędzić drapieżniki – i odkryli schowane za jakimś grobowcem dzieci. Chłopiec miał około siedmiu lat, a dziewczynka trochę więcej niż trzy. Byli do siebie bardzo podobni – mieli jasne włosy, teraz brudne i skołtunione. Chłopiec obejmował opiekuńczym gestem nieprzytomną ze strachu dziewczynkę. Na widok mnichów zakwilił żałośnie. Dziewczynka podniosła głowę, następnie wbiła jasne, intensywnie błękitne oczy w ciemność, tam, dokąd przed chwilą wycofały się wilki. Mimo swoich trzech latek nie płakała, co spoglądającym na nią mnichom wydało się niezwykłe. Tych dwoje musiało być rodzeństwem, ale z pewnością miało zupełnie różne charaktery.
– Pogryzły was? – z niepokojem spytał przeor.
Zaprzeczyły. Dziewczynka miała podartą sukienkę – wyglądało to tak, jakby wilki już sięgały jej pleców. Przejęci zakonnicy ruszyli na poszukiwanie jakichś koców czy derek do okrycia malców. Chłopiec ściskał w ręku łuk z cisowego drewna, którego jednak z pewnością nie byłby w stanie napiąć. Dzieci opadły z sił, wygłodniałe, przemoczone, ze stopami poranionymi po długiej wędrówce. Ich stroje jednak, jakkolwiek teraz w łachmanach, wyglądały na porządne, gdyż uszyto je z cienkiego lnu. Spojrzenia tej dwójki skrywały jakąś tragiczną historię – cóż, niestety nie pierwszą i nie ostatnią w tej ponurej okolicy.
– Przyszły chyba z bardzo daleka. Są przemarznięte i bardzo zmęczone.
– Przeżyją – stwierdził frate Rainart, głaszcząc małe główki. – Z jakiejś przyczyny Bóg je ochronił i doprowadził aż tutaj. Kim jesteście?
Dzieci milczały. Odezwały się dopiero po tym, kiedy się osuszyły, a mnisi patrzyli z niedowierzaniem, jak pożerają wielkie kawały chleba i zjełczałego sera. Okazało się, że samotnie doszły aż tutaj z samego serca hrabstwa Barcelony, odległego o kilka dni drogi! Prawdziwy cud!
Mała społeczność benedyktyńska mówiła o tych dzieciach „Zrodzone z Ziemi”, żeby ukryć fakt, iż były to Isembard i Rotel, dzieci Isembarda z Tenes, ostatniego rycerza Marchii Hiszpańskiej, zaginionego podczas okrutnego buntu hrabiego Wilhelma z Septymanii, który wszczął powstanie zbrojne na południu królestwa Francji i zagarnął dla siebie Barcelonę po zamordowaniu prawowitego władcy.
Kiedy Isembard, zacinając się, opowiadał swoją historię, mnisi, zasępieni, wymienili między sobą spojrzenia. Potwierdzały się najgorsze z pogłosek. Ród Tenes – podniesiony do najwyższych godności szlacheckich, miał bronić przed Saracenami Marchię Hiszpańską, która stanowiła południową granicę Świętego Cesarstwa Rzymskiego – zniknął z powierzchni ziemi w tajemniczych okolicznościach. Z rodowego zamku na szczycie skały w pobliżu rzeki Tenes pozostały tylko milczące ruiny i żaden człowiek już od dawna nie odważył się tam poruszyć ziemi motyką ani nawet wyrąbać starego dębu. To miejsce stało się przeklęte.
A jednak dzieci opowiadały też o jakichś strasznych stworach krążących po lasach i o okrutnych zbrodniach na pustkowiach. Frate Rainart zżymał się bardzo, świadomy, że całą Marchię Hiszpańską spowija już ciemność i nie pozostał nikt, kto by temu zaradził.
CZĘŚĆ