Jan Sehn. Filip Gańczak
zgodnie z polskim Kodeksem postępowania karnego. W połowie kwietnia udaje im się postawić na swoim. Do zespołu dołącza Wincenty Jarosiński, kolejny prokurator z przedwojennym doświadczeniem, a przy tym były więzień Auschwitz. Protokoły zeznań wreszcie są profesjonalnie sporządzane – i do dziś chwytają za gardło. W dużej mierze to także zasługa świadków gotowych obszernie opowiedzieć o swych koszmarnych przeżyciach.
Luigi Ferri podwija rękaw tyrolskiej kurtki i odsłania przedramię, by pokazać wytatuowany numer obozowy: B 7525. Ten ciemnowłosy chłopak nie ma jeszcze trzynastu lat, ale wydarzenia ostatniego roku brutalnie wyrwały go z wieku niewinności. „Między innymi widziałem trupy małych dzieci, nawet bardzo małych, całe we krwi”4 – mówi po niemiecku Sehnowi i Jarosińskiemu. Gdy w czerwcu 1944 roku w Trieście włoscy policjanci przychodzą po jego babcię, z pochodzenia Żydówkę, Luigi decyduje się iść z nią, choć jemu, wychowanemu w katolickiej rodzinie, mundurowi pozwalają zostać. W pociągu towarowym oboje są jeszcze w jednym wagonie; w obozie szybko zostają rozdzieleni. Po kilku miesiącach chłopak się dowiaduje, że babcia zginęła w komorze gazowej. Sam przeżyje dzięki opiece, którą roztacza nad nim doktor Otto Wolken, wiedeński Żyd, w Auschwitz więzień-lekarz.
Roman Goldman to prawie rówieśnik Ferriego – jest od niego starszy raptem o półtora roku. Pochodzi z Tomaszowa Mazowieckiego, ale w chwili, gdy przesłuchują go Sehn i Jarosiński, mieszka w krakowskim sierocińcu przy ulicy Długiej. Z rodzicami i siostrą stracił kontakt w Auschwitz, dokąd w wagonie bydlęcym przewieziono ich wszystkich z Treblinki w lipcu 1943 roku. Młody Goldman właściwie nie powinien już żyć. Pewnego dnia lekarz Josef Mengele, „Anioł Śmierci”, kwalifikuje go do grona stu osiemdziesięciu osób przeznaczonych do zagazowania. Chłopak ucieka jednak z bloku, gdzie ludzie ci czekają na swój los. Później pracuje między innymi przy przewożeniu zwłok do krematorium. „[N]iejednokrotnie widziałem różne transporty, które przychodziły do obozu – zeznaje. – Bezpośrednio po wyładowaniu wagonu lekarz obozowy przeprowadzał selekcję i najzdrowszych, bardzo nielicznych, odstawiał do obozu, reszta zaś szła wprost do komór gazowych. Miałem możliwość dokładnego obserwowania, jak się to wszystko odbywało”5. Więźniowie tacy jak Goldman korzystają z żywności pozostałej po zagazowanych. Niemiec pełniący funkcję blokowego łaskawie przymyka na to oko.
Eugenię Halbreich, rocznik 1919, do Auschwitz przetransportowano wraz z rodzicami w styczniu 1943 roku. Wcześniej, w getcie krakowskim, miała jeszcze pracę pozwalającą wychodzić za bramę. Teraz trafia do obozu ze świadomością, że „z Oświęcimia żaden Żyd wyjść nie może”6. Już pierwsze zderzenie z nową rzeczywistością jest brutalne: bicie, szczucie psami, fatalne warunki sanitarne. „Codziennie wieczorem więźniarki przynosiły na apel po kilka czy kilkanaście kobiet zmarłych, względnie zabitych” – opowiada później Sehnowi i Jarosińskiemu. Niektóre, by skrócić swoje cierpienia, rzucają się na druty pod napięciem. Halbreich też myśli o odebraniu sobie życia. „Od popełnienia samobójstwa chroniła mnie tylko moja matka” – zeznaje potem. Mimo dramatycznych wysiłków dziewczyna nie jest w stanie ocalić jej przed komorą gazową. Na Halbreich spada w tym czasie jeszcze jeden cios: dowiaduje się, że jeden z jej braci został rozstrzelany przez Gestapo na żydowskim cmentarzu w Krakowie. Eugenia ma więcej szczęścia: udaje się jej przeżyć kilkanaście selekcji do gazu. Z czasem dostaje lżejszą pracę szrajberki (pisarki) w podobozie Raisko, gdzie między innymi uprawia się warzywa na potrzeby SS. Wciąż jednak widzi dymiące kominy krematoryjne.
Zeznania świadków są bezcenne, ale nie może się obejść bez profesjonalnej wizji lokalnej w Oświęcimiu. Sehn i jego koledzy z podkomisji prawniczej chcą jak najszybciej zobaczyć teren byłego obozu. Choć dziś trudno w to uwierzyć, długo nie mogą się doprosić samochodu. Wyjazdy zostają zorganizowane dopiero w maju.
Nieostre zdjęcia z tego okresu pokazują członków podkomisji w drodze. Odkrytą ciężarówką wyposażoną w ławki podróżują Sehn, Pęchalski, Jarosiński oraz trzy protokolantki: Krystyna Szymańska, „która znała doskonale język niemiecki, a nieco »kaleczyła« język polski”7, Stefania Setmajer i Jadwiga Wojciechowska. „[D]orywczo korzystaliśmy z auta ciężarowego – gruchota dostarczonego przez władze administracyjne – będzie po latach wspominał Jarosiński. – Później weszliśmy w porozumienie z prywatnym właścicielem auta, który w zamian za to, że sam miał możność używania wozu, zgadzał się na to, by komisja eksploatowała go w połowie czasu, a w drugiej połowie on”8. „Nierzadko opuszczaliśmy Kraków w poniedziałek, w sobotę powracaliśmy do domu i znów w następny poniedziałek udawaliśmy się do byłego obozu”9 – zapamięta Szymańska.
Posiedzenie Komisji Oświęcimskiej, Kraków, kwiecień 1945 roku.Jan Sehn widoczny z lewej, obok Zofia Nałkowska
fot. Józef Rosner
Ponieważ tak zwany obóz macierzysty (Auschwitz I) znajduje się pod nadzorem sowieckich władz wojskowych, podkomisja z Krakowa musi liczyć na ich dobrą wolę. Początkowo współpraca układa się znośnie. Polska ekipa nocuje w budynku zajmowanym wcześniej przez administrację obozu. Sehn dzieli pokój z Pęchalskim; przez najbliższe lata będą blisko współpracować. Teraz – od 11 do 25 maja 1945 roku – wspólnie wizytują szpital obozowy. Towarzyszy im Stanisław Łuczko, fotograf z Instytutu Ekspertyz Sądowych. W szpitalu wciąż przebywa prawie czterystu chorych – byłych więźniów. „Wszyscy […] są niedożywieni, wychudzeni, większość obłożnie chora pozostaje w łóżkach”10 – dyktuje do protokołu Sehn. Klara Chełmicka, trzydziestoletnia Polka, waży zaledwie dwadzieścia pięć kilogramów, trzy razy mniej niż w chwili aresztowania w 1943 roku. Starsza o kilka lat Betty Spinoza, holenderska Żydówka – dwadzieścia trzy kilogramy. Sama nie może nawet usiedzieć na łóżku. O pacjentów troszczą się lekarze i siostry z Polskiego Czerwonego Krzyża, byli więźniowie z wykształceniem medycznym, a także lekarze sowieccy wraz z personelem pomocniczym. Mimo ich wysiłków nie wszystkich udaje się uratować. Janette Aparicio, rocznik 1903, w chwili wizyty Sehna jest przytomna, ale skrajnie wycieńczona. Umiera kilkanaście dni później, niespełna cztery miesiące po wyzwoleniu obozu. To niejedyny taki przypadek.
Krystyna Szymańska przyzna potem, że byli więźniowie, okropnie wynędzniali, zrobili na niej niezwykle przygnębiające wrażenie. Ale nie tylko oni. Także szubienica, ruiny krematoriów, góry włosów zagazowanych kobiet. „To, co zobaczyłam, przekraczało granice wytrzymałości. Miałam wrażenie, że chodzę po krwi – czytamy w jednej z jej relacji. – Gdy zobaczyłam Brzezinkę, byłam całkowicie przerażona. Stosy popiołów ludzkich, zwłaszcza w okresie ocieplania się powietrza, z uwagi na bagnisty teren – buzowały i miało się wrażenie, że się gotują. Widok był niesłychany”11. Wstrząsające jest też jedno ze zdjęć Sehna, które zrobił w tym czasie Łuczko. Podpis: „Brzezinka – teren krematorium nr 5, niedopalone szczątki zwłok ludzkich”12.
Brzezinka, czyli Birkenau, to miejsce masowej eksterminacji w komorach gazowych. Teraz tej części obozu mają pilnować Polacy, straż obozowa zorganizowana na polecenie wojewody krakowskiego. Strażnicy – nieliczni, niedostatecznie wyposażeni w broń i nieopłacani – nie są jednak w stanie wywiązać się z zadania. „Na skutek tego ludność okoliczna splądrowała wszystkie baraki, niszcząc znajdujące się w nich dokumenty i przedmioty mogące mieć dla prac Komisji znaczenie dowodowe oraz wartość o znaczeniu muzealnym”13