Czas Wagi. Aleksander Sowa
przyłożył papierosa do wargi, wciągnął zapach niezapalonego tytoniu i pomyślał, że gdzieś daleko jest świat, w którym to jest bez znaczenia. Zamiast raportów, komendantów, nocnych zmian jest ciepły wiatr i falujące morze, a wieczorem w portowych knajpach można popijać zimne piwo lub orzeźwiające drinki z cukrem trzcinowym, limonką i miętą, patrząc na tancerki o egzotycznej urodzie.
– Tylko skąd mogłeś wiedzieć.
– Powiesz mi czy będziesz w nieskończoność budował napięcie?
– Wracamy na Grenadierów – powiedział Kosar. – Trzeba się przebrać na wyjściowo. Opowiem ci po drodze. Biednemu to wiatr zawsze w oczy. I wiesz, co ci powiem, gnojku? Masz pieprzoną rację. Przynajmniej jedziemy na jednym wózku.
Emil kiwnął głową, włożył papierosa do ust i zapalił. Egzotyczne tancerki, drink z cukrem trzcinowym i jachty ze zwiniętymi żaglami na spokojnej wodzie zatoki po zachodzie słońca natychmiast prysły. Pojawił się ordynarny zapach dymu.
17
Szczerzucki cierpliwie czekał, napawając się tym, że za kilka godzin nazwa agencji pojawi się we wszystkich materiałach prasowych i telewizyjnych. Dziennikarze będą mówić na temat uprowadzenia, ale… No właśnie. Detektyw spojrzał na zdjęcie. Modna kurtka, okulary przeciwsłoneczne, nienagannie ułożona fryzura i najnowszy ford. Uśmiechnął się, naciskając przycisk na centralce, łączący z sekretarką.
– Pani Krystyno, gdyby dzwonił jakiś klient, to mnie nie ma. Proszę łączyć tylko media i naprawdę ważnych ludzi.
– Oczywiście, naprawdę ważnych.
– Jestem w terenie – powiedział, kończąc rozmowę. Przymknął oczy i wyłożył nogi na biurko. Oczyma wyobraźni zobaczył siebie przeciskającego się pomiędzy dziennikarzami do samochodu. Kolejna wizja dotyczyła wywiadów, jakie udzieli. Wyobrażał sobie, że powie do kamer: „W sprawie porwania kilkunastu detektywów Agencji Szczerzucki osiągnęło więcej niż cała warszawska policja. Ba! Więcej niż policja w całej Polsce”. Wreszcie otworzył szufladę. Obok pełnej butelki szkockiej i szklanek leżał plik banknotów. O tym jednak nie ma ani jednego zdania na fakturze. Szczerzucki wziął plik w dłoń. Telefon zabrzęczał. Detektyw spojrzał na mrugającą lampkę.
– Panie prezesie. Jest rozmowa.
– Kto?
– Komendant z Olsztyna.
Szczerzucki zamknął szufladę. Nie miał ochoty rozmawiać z tłustym skurwielem lubującym się w strzelaniu do przepiórek czy lisów i w ślęczeniu z wędką nad wodą.
– Proszę powiedzieć, że jestem zajęty.
– Komendant nalega.
– To niech pani powie – odparł zniecierpliwiony – że mam bardzo ważnego klienta.
– Komendant uczulił mnie na taką sytuację.
– Jaką?
– Gdyby pan tak właśnie zareagował.
– Co powiedział?
– Mam powtórzyć?
– Tak.
– „Proszę powiedzieć temu gnojkowi z sianem pod czaszką i na niej, że jak nie będzie chciał gadać i się wykręci ważnym klientem, to się osobiście pofatyguję do Łodzi”.
– Aha.
– I dodał, że…
– Że co?
– Jak przyjedzie to – chrząknęła – „wypierdoli temu idiocie w ryj, aż się nakryje nogami za swoim wieśniackim biurkiem”.
Szczerzucki z cichym westchnieniem nacisnął migający przycisk, a potem drugi, jaki wykorzystywał do nagrywania. Zawsze nagrywał takich, co to nie trzymali ciśnienia.
– Możesz mi, kurwa, powiedzieć – odezwał się głos – co odpierdalasz?
– Masz do mnie pretensje?
– A mam nie mieć? Przecież zrobiłeś z nas idiotów!
Szczerzucki się uśmiechnął. Wiedział, że będzie musiał przyjąć szarżę starego knura. Dni Lekturskiego i tak były policzone, więc detektyw uznał, że warto.
– Robię to, za co mi płacą.
– A pomyślałeś o konsekwencjach? Media zrobią nam teraz z dupy jesień średniowiecza! Kurwa! Przecież opowiadasz tym chujom, że nic nie zrobiliśmy w tej sprawie!
– A zrobiliście?
– A gówno ci do tego!
– I jaki związek ma z tym komendant z Olsztyna?
– Nie wkurwiaj mnie!
– Prowadzę interes.
– A myślisz, że co ja prowadzę? – wściekł się komendant. – Zakład fryzjerski? Popierdoliło cię? Zapomniałeś, dzięki komu możesz prowadzić ten swój kurwidołek?
Szczerzucki wiedział, że zbyt daleko zaszedł, aby teraz udawać, że nic się nie stało. Agencja zyska rozgłos, klienci będą się dobijali do drzwi. A potem, kiedy stanie się rozpoznawalny, zostanie posłem i uzyska takie kontakty oraz zlecenia, że komendant z Olsztyna będzie niczym karaluch pod jego butem z włoskiej skóry.
– Jeden telefon wystarczy, żebyś stracił koncesję – warknął Lekturski.
– Myślisz, że tylko ja wiem, kim byłeś za komuny?
– Ty skurwysynu! Jeśli zechcę…
– Poczekaj! – uciął Szczerzucki, widząc mrugającą lampkę. – Mam drugi telefon.
Detektyw wiedział, że sekretarka nie dzwoniłaby z byle bzdurą.
– Panie prezesie, dzwoni niejaka Bielecka.
– Bielecka, Bielecka… – powtórzył.
– Z Woronicza. Chciałaby porozmawiać.
– Proszę umówić ją w dogodnym terminie – odparł zadowolony.
– Panie prezesie?
– Tak?
– Odebrałam też telefon z tygodnika „Wprost”, z „Rzeczpospolitej”, z Radia Zet, a nawet z „Playboya”.
– Hm… Niech pomyślę. – Gdyby mógł, podskoczyłby pod sufit. Zamiast tego chrząknął. – Proszę przekazać, że zorganizujemy jeszcze jedną konferencję. A Bielecką umówimy wcześniej. Może nawet tutaj – rzekł pewnym głosem to, co przygotował wcześniej, po czym wrócił do zawieszonej rozmowy: – Jestem. Ci cholerni dziennikarze nie dają spokoju. Na czym skończyliśmy?
– Już po tobie.
Usłyszał dźwięk odkładanej słuchawki, więc nalał sobie wódki. Wypił, pokiwał głową i machinalnie poprawił włosy, patrząc w swoje odbicie w meblach.
– Bo tylko doświadczenie może być naprawdę skuteczne – mruknął, celując w nie palcem.
18
Kosar na Grenadierów przebiera się w mundur wyjściowy. Emil postanawia skorzystać z toalety. Po wyjściu z WC stwierdza, że ma czas, aby zapalić. Wychodzi w miejsce, gdzie się pali. Tam Kosar pręży się przed nieznajomym umundurowanym policjantem.
– …sobie wyobraża? – dolatuje do Emila.
– Melduję, że…
– Postawa!
– Tak